Jerzy Kamas: Z wyższych sfer
w środę, 23 sierpnia, mija druga rocznica śmierci Jerzego Kamasa. Przystojny, wytworny, tajemniczy. Kogo mógł grać z taką aparycją? Oczywiście ludzi z wyższych sfer.
Jerzy Kamas bywał więc hetmanem wielkim koronnym ("Królowa Bona"), ministrem ("Zamach stanu"), szefem sztabu AK ("Pierścionek z orłem w koronie"), profesorem ("Ekstradycja"), mecenasem ("Klan"), ordynatorem szpitala ("Siedlisko"), generałem ("Marszałek Piłsudski" czy prezesem PEN-Clubu ("Różyczka"). Oczywiście dobry aktor, a był aktorem wybitnym, zagra wszystko. Niemniej i aparycja, i sposób gry: oszczędny, z pewną skrywaną tajemnicą - predystynowały go do ról właśnie inteligentów.
Urodził się w Łodzi. Na miejscu miał słynną Filmówkę. Ale to nie kino go fascynowało, tylko morze. Z miłości do wielkiej wody wyjechał do Koźla, by uczyć się w Technikum Budowy Statków. Nie przypuszczał, że właśnie tam dopadnie go przeznaczenie. Rok przed maturą poszedł na przedstawienie "Grzeszników bez winy" Aleksandra Ostrowskiego, wystawiane przez objazdowy teatr z Opola. Wspominał potem, że było to jak olśnienie, wkroczenie do innego świata, w którym nagle zapragnął się znaleźć. Doznał iluminacji, zmienił życiowe plany.
Wrócił do Łodzi i postanowił zdawać do Filmówki. Z przejęciem recytował "Redutę Ordona", jednak profesorowie nie dostrzegli wtedy w nim geniuszu. Oblał. Jednak roku nie zmarnował. Zaczął pracować w teatrze. Był rekwizytorem, suflerem, halabardnikiem, zagrał nawet epizod w sztuce Jerzego Szaniawskiego.
Stał się znany, gdy zagrał Stanisława Wokulskiego w serialu "Lalka" w reżyserii Ryszarda Bera. - To była bardzo interesująca rola. Muszę jednak przyznać, że ludzie odbierali Wokulskiego z powieści dosyć powierzchownie. Głównie patrzyli oczami Izabeli. Ona uważała, że był gruby, z czerwonymi łapami i chamowaty. Dlatego kiedy zaproponowali mi tę rolę, miałem bardzo duże obiekcje. Wkrótce jednak mnie przekonano, że wcale tak nie musi być. Wokulski to przecież facet wykształcony, znający języki, budzący zainteresowanie wielu pań, i to nie tylko ze względu na swoje pieniądze - mówił Halinie Karolczak.
Jerzy Kamas był jednak przede wszystkim aktorem teatralnym. Karierę zaczął w Teatrze Powszechnym w Łodzi w 1964 roku szekspirowskim Romeo. Partnerowała mu Pola Raksa, wówczas studentka III roku. Przedstawienie pokazano na żywo w ramach Telewizyjnego Festiwalu Teatralnego - oboje otrzymali główne nagrody aktorskie.
Trzy lata grał w Teatrze Słowackiego w Krakowie, aż pojawił się w stolicy. Najpierw w Narodowym u Adama Hanuszkiewicza, a od 1971 r. - w Ateneum. Z tym ostatnim związany był aż 44 lata! To właśnie teatr poinformował o jego śmierci.
Wiadomo było, że Jerzy Kamas od dłuższego czasu zmagał się z nowotworem jelita grubego. Walczył, bo miał dla kogo żyć. Po rozwodzie z aktorką Ewą Kamas (związaną z Teatrem Polskim we Wrocławiu, grała m.in. w "Transatlantyku", "Leśnych dołach" "Pograbku", "Świecie według Kiepskich") ożenił się po raz drugi. Z żoną Beatą miał dwóch synów: Pawła i Karola. I to właśnie żona i synowie byli dla niego celem i sensem życia. To z nimi najczęściej i najchętniej spędzał czas. To dla nich walczył. Sława i pieniądze były rzeczą drugorzędną.
Gdy pojawiła się informacja, że walkę jednak przegrał - 23 sierpnia - koledzy z Teatru Ateneum napisali: "Drogi Panie Jerzy, Kochany Jurku! Trudno nam myśleć o Ateneum bez Twojej w nim obecności. Ostatnio zbyt często myślimy, że "TAM również musi być jakieś ATENEUM." Dziś bardzo mocno chcemy w to wierzyć. Odpoczywaj w pokoju".
Wielbiciele seriali zapamiętali go z roli mecenasa Stefana Zięteckiego, brata Marii Lubicz z serialu "Klan". Marię grała wspaniała aktorka Halina Dobrowolska. Też przedwcześnie odeszła. Również pokonał ją rak. Podobnie jak Małgorzatę Braunek, niezapomnianą partnerkę z serialu "Lalka" - pannę Izabelę Łęcką. Przyjaciele artysty wspominali, że właśnie heroiczna walka Małgorzaty Braunek i jej w którymś momencie zwycięstwo nad chorobą - dawały mu wielką nadzieję.
Wytworny i tajemniczy. Takim go podziwialiśmy. Za styl i klasę. Szkoda jednak, że nie chciał powiedzieć nam o sobie więcej.