Reklama

Jan Himilsbach: Po prostu był sobą

W niedzielę, 11 listopada, mija 30. rocznica śmierci Jana Himilsbacha - jednej z najbardziej charakterystycznych i barwnych postaci polskiego filmu i literatury, znanego z niepowtarzalnych kreacji w "Rejsie" i "Wniebowziętych".

W niedzielę, 11 listopada, mija 30. rocznica śmierci Jana Himilsbacha - jednej z najbardziej charakterystycznych i barwnych postaci polskiego filmu i literatury, znanego z niepowtarzalnych kreacji w "Rejsie" i "Wniebowziętych".
Jan Himilsbach w scenie z serialu "Jan Serce" /INPLUS /East News

Absurd towarzyszył Himilsbachowi od początku - w metryce jego urodzenia urzędniczka wpisała pomyłkowo datę 31 listopada. Niektórzy twierdzą, że za pomyłkę odpowiadał ojciec małego Janka, który po intensywnym świętowaniu narodzin syna nie mógł sobie przypomnieć właściwej daty. Dla filmu odkrył go Marek Piwowski, proponując rolę w "Rejsie". Himilsbach utrzymywał jednak, że było odwrotnie i to on wysłał Piwowskiego na studia reżyserskie.

"Nigdy niczego nie grał, po prostu był sobą" - powiedział o Himilsbachu Janusz Głowacki, współautor scenariusza "Rejsu". Krytyk filmowy Krzysztof Mętrak wspominał z kolei: "Byłem w 1971 roku na festiwalu w Pesaro, gdzie pokazywano 'Rejs'. Gdy tylko na ekranie pokazała się gęba Jasia, już poszedł szmer po widowni: Spencer Tracy, Spencer Tracy" ("Tygodnik Kulturalny", 1988).

Reklama

Gigantyczny kac

Według anegdotycznej opinii, "Rejs" nakręcono po to, żeby Jan Himilsbach miał pieniądze na wódkę. Jedna z najsłynniejszych scen filmu, w której Zdzisław Maklakiewicz wygłasza monolog o stanie polskiego kina, nakręcona była "na procentach".

"Scena monologu o polskim filmie wydawała się łatwa. To było jedno ujęcie. Sądziliśmy więc, że nakręcimy je bardzo szybko. Normalnie powinniśmy wszystko zrealizować w godzinę, straciliśmy jednak cały dzień. Najpierw upił się Maklakiewicz. Gdy zabraliśmy się intensywnie za jego trzeźwienie, urżnął się Himilsbach. Albo jeden, albo drugi był pijany. To, co jest na filmie, to jedyna wersja, na której nie widać, że aktorzy są zamroczeni. Istniał tekst monologu o polskim kinie, ale Maklakiewicz miał kłopoty z powtórzeniem go. Był jednak profesjonalistą i improwizował na planie" - wspominał operator "Rejsu" Marek Nowicki.

Współscenarzysta Janusz Głowacki zapamiętał zaś, że "Janek szalał i mimo próśb i błagań ciągle przerywał opowieść Zdzisia i kompletnie go zagłuszał".

"Straciliśmy już wszelką nadzieję, kiedy Janek nagle osłabł, zapadł się w sobie, zamilkł i na jego twarzy pojawił się ten wyraz rozpaczliwej koncentracji i uwagi, który słusznie tak zachwycił swym aktorskim kunsztem publiczność i krytyków" - dodał Głowacki.

Jedną z najsłynniejszych scen w historii polskiego kina można więc podsumować następująco: improwizowany monolog Maklakiewicza i gigantyczny kac Himilsbacha.

Również prywatnie Himilsbach i Maklakiewicz byli ze sobą bardzo zżyci. Plotka głosi, że w dwa dni po pogrzebie Maklakiewicza, Janek zadzwonił do jego matki z pytaniem, czy jest Zdzisiek. Zdziwiona kobieta wyjaśniła mu, że przecież syn dopiero co umarł, na co Himilsbach odpowiedział: "Wiem, ale mi się w to, k...a, wierzyć nie chce".

Kamieniarz, tragarz, palacz, pisarz...

Himilsbach był niepokorny od dzieciństwa, co w pewnym stopniu było konsekwencją jego szczególnego życiorysu. Sam po latach wspominał: "Mając lat jedenaście, zostałem sam, bez rodziny i bez dachu nad głową. Od tej pory zacząłem się włóczyć. Włóczyłem się przez okrągłe 25 lat".

"Lubił zajrzeć do kieliszka, a w wieku 16 lat po raz pierwszy wszedł w konflikt z prawem, co zakończyło się poprawczakiem. Po odbyciu kary trafił do kamieniołomów w Strzegomiu (skąd po kilku miesiącach uciekł), następnie do Szkoły Przysposobienia Przemysłowego. Przez kolejne kilka lat imał się wielu zajęć. Był kamieniarzem, rębaczem w kopalni, tragarzem, wreszcie palaczem na kutrach rybackich. Właśnie podczas długich rejsów morskich zaczął pisać, co nie przysporzyło mu sympatii kolegów" - opisuje życiorys późniejszego aktora Filmoteka Narodowa, która z okazji 80. urodzin Himilsbacha przygotowała przegląd filmów z jego udziałem.

Nie wszyscy wiedzą, że Himilsbach był przede wszystkim pisarzem. Wydał trzy tomy opowiadań: "Monidło" (1967), "Przepychanka" (1974) i "Łzy sołtysa" (1983). Na podstawie jego utworów prozatorskich i scenariuszy powstały: "Monidło" Antoniego Krauze z 1969 r., "Przyjęcie na dziesięć osób plus trzy" Jerzego Gruzy z 1973 r., czy "Zabawa w chowanego" Janusza Zaorskiego z 1984 r.

"Nim jednak stał się cenioną postacią polskiej literatury, znany był warszawiakom jako stały bywalec barów i restauracji, od Targówka po Kameralną w Śródmieściu, milicji zaś - jako nierzadki gość w Komendzie Głównej. Szybko wniknął w środowisko warszawskiej bohemy, zaprzyjaźniając się z Markiem Hłaską. Żadna biesiada nie mogła odbyć się bez tego pełnego humoru i dystansu do siebie gawędziarza" - zwraca uwagę Filmoteka Narodowa.

"Himilsbach zawsze mawiał: alkoholu nie pije się dla smaku, tylko dla działania. Jego smak trzeba więc było jakoś zabić czymś, co akurat znajdowało się pod ręką. Maklakiewicz z Himilsbachem upijali się z dużą radością, ale potem wzajemnie mieli o to do siebie pretensje. Zarzucali sobie, że jeden drugiego upił. Zaczynali się kłócić, aż w końcu pili na zgodę i wszystko zaczynało się od początku" - przypomina Marek Piwowski, który wyreżyserował nagrodzoną w Stanach Zjednoczonych... antyalkoholową reklamę społeczną z Himilsbachem w roli głównej.

Pytany, czy bardziej ceni swoją twórczość literacką, czy kamieniarską, odpowiadał przewrotnie, że oczywiście kamieniarską. Pytany dlaczego, odpowiadał: "Myślę, że dlatego, że moim dziełem granitowym nikt sobie dupy nie podetrze".

Zwroty uważane tradycyjnie za plugawe, Himilsbach stosował w sposób bardzo urozmaicony. Pozostały po nim powiedzonka: "stary rzęch", "inna broszka", "wnuki Koryntu".

Aktor udzielił w swoim życiu ponad siedmiuset wywiadów. "Zwykle odbywało się to przy wódce: dziennikarz stawiał, a Jaś, człowiek dobry i uczynny, opowiadał swoje życie, za każdym razem trochę inaczej, żeby Naczelny nie zarzucił rozmówcy-fundatorowi plagiatu. W ten sposób gazetowy żywot Himilsbacha meandrował i rozwidlał się jak delta Missisipi" - wspominał Stanisław Manturzewski, reżyser dokumentalnego filmu "Himilsbach. Prawdy, bujdy, czarne dziury".

Kobieta kojarzyła mu się z zakazem picia

Jednym z największych przyjaciół aktora była jego żona Barbara, z którą Himilsbach żenił się... dwa razy. Najpierw wzięli ślub cywilny, 20 lat później - kościelny.

"Pierwszy ślub był jednym z najdziwniejszych, jakie widziałem" - przyznał świadek pary, Roman Śliwonik. "Z Pragi goście jechali platformą towarową zaprzężoną w dwa wielkie perszerony. Wesele odbywało się na Starym Mieście, w pracowni zaprzyjaźnionego malarza. Malował na szkle i to w tej relacji jest ważne. (...) Panna młoda była jedyną kobietą na przyjęciu i tłum pijanych mężczyzn skazany był na siebie. Pamiętam niezwykłą scenę. Po wielkiej awanturze i przepychance, która momentalnie ucichła, prace artysty osunęły się na podłogę. Z brzękiem. Wszystkie. A rozchwiani, obnażeni do pasa mężczyźni wili się w twiście, buchali parą, zapamiętałością taneczną i gorzałą" - wspomina przyjaciel Himilsbacha.

"Wszyscy dziwili się tej młodej, efektownej, rosłej, zgrabnej i przystojnej dziewczynie - po studiach geograficznych, co też ona widzi w tym lumpie, kryminaliście, kurduplu, kamieniarzu cmentarnym, piszącym niegramatyczne i nieortograficzne wierszydła" - wspominał w jednym z wywiadów Manturzewski.

Andrzej Kondratiuk, który nakręcił z Himilsbachem m.in. "Jak to się robi", zapamiętał go zaś jako "polskiego Jacka Londona".

"Janek to była męska przygoda. Kobieta kojarzyła mu się z zakazem picia, pretensjami, które słyszy już od samego rana, gdy budzi się na kacu. W takiej sytuacji często zmuszeni byliśmy do używania najrozmaitszych forteli. Plan każdego filmu był zawsze zabezpieczony przez milicję. Czasem - aby pozbyć się scen zazdrości Basicy - umawiałem się ze znajomym funkcjonariuszem, żeby aresztował Janka na niby. Padał rozkaz: wykonać! Chwilę później Janek skuty kajdankami wsiadał do policyjnej suki. Tak jechaliśmy do Melodii!" - wspomina Kondratiuk.

Ekscentryczną parę opisał też w swym "Abecadle" Stefan Kisielewski. "Bardzo śmieszny facet. Kiedyś mnie ogromnie zdenerwował na Krakowskim Przedmieściu, bo bił swoją żonę i kopał. Więc ja interweniowałem, i wtedy oboje rzucili się na mnie z wymyśleniami, że po co się wtrącam" - zanotował "Kisiel".

Takiego modela nie ma na całym Zachodzie

Jan Himilsbach zmarł w 1988 roku, "na posterunku", w jakiejś obskurnej melinie. "Berlin, 1979 rok. Pływam stateczkiem po tamtejszych jeziorach z poetami Adamem Z. i Witkiem W. Świeżo się tam zaaklimatyzowali, więc pytam: czego wam tam brakuje? Wiesz - mówi Witek - takiego modela jak Janek Himilsbach nie ma na całym Zachodzie" - pisał tuż po śmierci Himilsbacha krytyk Krzysztof Mętrak.

Aktor pochowany został na cmentarzu na Wólce Węglowej, gdzie spoczywają również aktor Józef Nowak ("Hydrozagadka") i poeta Edward Stachura.

Na pogrzebie ksiądz pełnym żalu głosem wypowiedział zwyczajową formułkę: - Żegnaj Janku, już nigdy nie usłyszymy twojego ciepłego, aksamitnego głosu. "Wtedy - pomimo oczywistej niestosowności - zgromadzeni żałobnicy wybuchnęli głośnym śmiechem" - pisze w swej książce "Wniebowzięci" Maciej Łuczak.

Na nagrobku Himilsbacha znalazł się napis: "Życie z myślami / ciężkimi jak kamień / zawiłymi jak wersety biblii / zaczęło się i trwa / niewidzialne jak czas".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Jan Himilsbach
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy