Reklama

Jan Englert: Wielkie role, dużo młodsza żona i koszmarna diagnoza

W czwartek 80. urodziny obchodzi Jan Englert, legendarny polski aktor teatralny oraz filmowy, a także reżyser i dyrektor artystyczny Teatru Narodowego. Jakiś czas temu artysta, od lat związany z młodszą od siebie o ćwierć wieku Beatą Ścibakówną, poinformował, że ma nieoperacyjnego tętniaka w aorcie szyjnej.

Jan Englert: Na ekranie od najmłodszych lat

Jan Englert zadebiutował na ekranie jako 14-latek. Wystąpił wtedy w filmie Andrzeja Wajdy "Kanał". Englert przyznaje, że bezpośrednio odpowiedzialny za to, że został aktorem, był Janusz Morgenstern, który otrzymał od Wajdy zadanie: znaleźć chłopca do roli "Zefira".

"Pamiętam, że wszedł rano z nauczycielką do klasy, popatrzył po twarzach i wskazał na mnie. Byłem przekonany, że chodzi o to, że tego dnia zapomniałem kapci do szkoły. Zabrano mnie do dyrektora i powiedziano mi, że mam jechać na ulicę Dolną, a na ulicy Dolnej mnie ktoś sfotografował. No i tak to trwa do dziś" - wspomina Englert.

Reklama

Mówiąc o aktorstwie, nie używa górnolotnych słów, takich jak misja czy poświęcenie. "Niczego nie poświęciłbym dla aktorstwa, bo w moim rozumieniu wiązałoby się to z jakąś męką. Siłą i jednocześnie słabością mojego zawodu jest to, że człowiek czasem przekracza albo odkrywa samego siebie. Ale to nie jest poświęcenie. To jest frajda" - wyjaśnia Jan Englert.

Do jego największych kreacji krytycy teatralni zaliczyli Leona Węgorzewskiego w "Matce" Witkacego (1970), Vatzlava w "Vatzlavie" Sławomira Mrożka (1982), Konrada w "Wyzwoleniu" Stanisława Wyspiańskiego (1982), Gustawa w "Ślubach panieńskich" Aleksandra Fredry (1984), Bartodzieja w "Portrecie" Sławomira Mrożka (1987), Ryszarda III w sztuce Williama Szekspira (1993). Na scenie Teatru Narodowego zagrał Szekspirowskiego Króla Leara (1998), Czechowowskiego Gajewa w "Wiśniowym sadzie" (2000), Fredrowskiego Łatkę w "Dożywociu" (2001).

Na kinowym ekranie oglądać mogliśmy go w pamiętnych kreacjach w "Soli ziemi czarnej" i "Perle w koronie" Kazimierza Kutza (jako Erwin Maliniok), "Magnacie" Filipa Bajona (Conrad, syn Hansa Heinricha) czy "Piłkarskim pokerze" Janusza Zaorskiego (prezes "Czarnych").

Jan Englert: Najbardziej znane role

Popularność przyniosły mu jednak serialowe role. Englert grał m.in. w "Polskich drogach" Janusza Morgensterna (1976), "Nocach i dniach" Jerzego Antczaka (1977), "Lalce" Ryszarda Bera (1977), "Rodzinie Połanieckich" Jana Rybkowskiego (1978), "Matkach, żonach i kochankach" Juliusza Machulskiego (1995).

Englert wcielił się też w Zygmunta, jednego z głównych bohaterów "Kolumbów" Janusza Morgensterna (1970), czteroczęściowej ekranizacji powieści Romana Bratnego o młodych żołnierzach Armii Krajowej walczących w powstaniu warszawskim w 1944 roku oraz Rajmunda Wrotka - operatora Polskiej Kroniki Filmowej, a później reżysera filmów dokumentalnych - w serialu "Dom" Jana Łomnickiego (1980-2000).

Od końca lat siedemdziesiątych Englert zajmuje się także reżyserią. Wyreżyserował m.in.: "Norę" Ibsena w Teatrze Ochoty; w Teatrze Polskim: "Matkę", "Bezimienne dzieło" i "Onych" Witkacego oraz "Kordiana" Słowackiego; "Zmowę świętoszków" Bułhakowa (1996) w Teatrze Powszechnym; w Teatrze Telewizji, m.in.: "Irydiona" Krasińskiego; "Hamleta" i "Juliusza Cezara" Shakespeare'a; "Dziady" Mickiewicza, "Adwokat i róże" Szaniawskiego.

W 2003 r. objął funkcję dyrektora artystycznego Teatru Narodowego, którą sprawuje do dziś. Jest także wykładowcą warszawskiej Akademii Teatralnej (dawniej PWST). Pełnił w niej funkcję dziekana wydziału aktorskiego (1981-1987) i rektora (1987-1993 i 1996-2002).

Jan Englert i Beata Ścibakówna: Taka miłość się nie zdarza

To ostatnie stanowisko piastował, gdy poznał Beatę Ścibakównę, wówczas młodą studentkę. Związkowi aktorów, których dzieli 25 lat, prawie nikt nie dawał szans, zwłaszcza, że Englert miał już za sobą małżeństwo i kilka poważnych oraz przelotnych romansów. Oni jednak pokonali przeciwności i kochają się do dziś.

Choć jak sami zgodnie przyznawali w wywiadach - nie była to miłość od pierwszego wejrzenia.

Para dość szybko zdała sobie sprawę, że to co ich połączyło to prawdziwe i silne uczucie. Być może dlatego udało im się pokonać wszelkie przeciwności oraz zamknąć usta niedowiarkom, którzy wątpili, że uda im się stworzyć trwały związek.

Początki związku aktorów zdecydowanie nie były łatwe. "Moja mama kochała się w Janku, kiedy ja byłam jeszcze na etapie wieszania na ścianach swojego pokoju plakatów z zespołami rockowymi" - wyznała w jednym z wywiadów Beata Ścibakówna, przyznając jednocześnie, że już wtedy podobali  się jej... szpakowaci panowie.

Kiedy zdecydowali się na stworzenie rodziny, wszyscy uważali, że ich związek nie przetrwa dłużej niż kilka miesięcy. Nawet dzieci Jana Englerta z poprzedniego małżeństwa (z aktorką Barbarą Sołtysik) nie chciały zaakceptować nowej partnerki ojca. Z czasem to się zmieniło i dzisiaj pozostają w przyjaźni.

Na ślubnym kobiercu Beata Ścibakówna i Jan Englert stanęli w 1995 roku. Ślub świeżo upieczonej absolwentki szkoły teatralnej ze starszym od niej o ćwierć wieku mężczyzną, który był jej wykładowcą, stał się pożywką dla żądnych sensacji plotkarzy i... zazdrosnych koleżanek aktorki, które szeptały, że Beata chce dzięki mężowi szybko zrobić karierę.

Przez pierwsze miesiące małżeństwa Beata Ścibakówna musiała mierzyć się z ostracyzmem w branży. Nie dostawała żadnych propozycji i wciąż stykała się z gorzkimi komentarzami na swój temat.

"Janek starał się uodpornić mnie na pełne jadu komentarze, pocieszał, gdy czasem wypłakiwałam się w jego ramię. Mówił mi wtedy: "Przeczekajmy, wszystko wróci kiedyś do normy" - opowiadała aktorka w jednym z wywiadów, dodając, że mąż oczywiście miał rację.

Jan Englert: Córka poszła w jego ślady

Z czasem gwiazda powróciła na plany filmowe i serialowe, a jej małżeństwo wręcz kwitło. W 2000 roku na świecie pojawiła się córka pary, Helena, która podobnie jak rodzice swoją przyszłość planuje związać z aktorstwem.

W 2019 roku Jan Englert spotkał się z córką na planie serialu "Diagnoza". "Nigdy nie rozmawiamy w domu o zawodzie. Helena nie pyta mnie o opinię, o to, czy dobrze lub źle gra. Nigdy nie poprosiła mnie nawet, bym obejrzał jej rolę" - zastrzegał wówczas aktor.

Od tamtego czasu jego córka zagrała kilka filmowych ról, w tym w kontrowersyjnej "Pokusie", o której głośno było w Polsce na początku roku ze względu na liczne erotyczne sceny aktorki. W rozmowie z Marcinem Prokopem w "Dzień Dobry TVN", Englert zapewnił, że jego córka zawdzięcza swój sukces samej sobie, nie zaś rodzinnym koneksjom.

"Czy będę uczestniczył w jej życiu, czy nie i tak będą wszyscy mówili, że ja jej pozałatwiałem. To jest silniejsze w tym kraju. Moje starsze dzieci miały to samo, że nauczyciele zaczęli ich 'tatać', bo 'tata to tego'. No jak ktoś jest ambitny, a dzieci są ambitne, to ma dość tego taty, który jest stawiany jako wzór" - powiedział Englert.

"Moją córkę z tych ambicji 'englertowskiej' wyleczyło to, że dostała się na Tisch (szkoła aktorska w Nowym Jorku - przyp. red.). Tam nikt nie mógł powiedzieć, że tatuś załatwił, bo tam tatuś jest 'nobody'" - dodał aktor.

Jan Englert: "Mogę modlić się o szybką i zdrową śmierć"

Jakiś czas temu Jan Englert zdobył się na niezwykle osobiste wyznanie w książce "Bez oklasków", która jest wywiadem-rzeką, jaki przeprowadziła z aktorem Kamila Drecka. W pewnym momencie padło pytanie dotyczące stanu zdrowia artysty. Englert odniósł się do tej kwestii w "Bez oklasków" z poczuciem humoru, które szybko zastąpiła jednak pełna powagi wypowiedź.

"Okres gwarancyjny minął, jeszcze jestem trochę na rękojmi. Generalnie rzecz biorąc: lakier i blacha w porządku, ale co z układem wydechowym? Czy skrzynią biegów? A tak na poważnie: niedawno wykryto u mnie, jak się okazało, wieloletnie znalezisko, tętniaka w aorcie szyjnej. Poinformowano mnie, że w moim wieku już się go nie rusza. (...) Tylko trzeba co jakiś czas sprawdzać, czy przypadkiem nie puchnie. No i tyle" - wyznał w "Bez oklasków" gwiazdor.

Okazuje się, że ten problem zdrowotny wcale nie spędza snu z powiek dyrektorowi artystycznemu Teatru Narodowego. "A mnie się to podoba, bo jakbym nagle odłożył łyżkę, to na amen. Jeśli to wygląda na żart, śpieszę ze sprostowaniem: zupełnie nie żartuję! Naprawdę uważam, że najlepsze, co mogę zrobić dla siebie w swoim wieku, to modlić się o szybką i zdrową śmierć. Umrzeć zdrowym. To byłoby fantastyczne. Wiem, że to jest straszne dla bliskich, którzy zostają, ale dla klienta - idealne. No co, męczyć się jak roślina, walczyć o życie za wszelką cenę?" - zapewnił Englert.

W jednym z wywiadów promujących autobiografię "Bez oklasków" artysta podzielił się również z czytelnikami swoimi poglądami na życie. "Zauważam, że z wiekiem coraz bardziej jestem fatalistą. Dlatego nie boję się. Jeśli czegoś się obawiam, to niedołężności, zwłaszcza intelektualnej" - podsumował.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Jan Englert
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy