Reklama

James Franco zagra Fidela Castro. Skandal wokół obsady filmu

Po wyrażeniu oburzenia, że James Franco został obsadzony w roli Fidela Castro w niezależnym dramacie fabularnym "Alina of Cuba: La Hija Rebelde", słynny aktor John Leguizamo, wyjaśnił swoje stanowisko. W poście na Instagramie stwierdził: "Nie mam problemów z Jamesem Franco", dodając: "dorastałem w epoce, w której Latynosi nie mogli grać Latynosów". Do zarzutów odniósł się już producent filmu, twierdząc, że nie są one merytoryczne. Z kolei inni są oburzeni faktem, że angaż otrzymał aktor oskarżony o molestowanie.

W poście na Instagramie Leguizamo wyjaśnił, jak dorastał i pracował w Hollywood w czasie "gdzie Charleston Heston grał Meksykanina, gdzie Eli Wallach grał Meksykanina, gdzie Pacino grał Kubańczyka i Portorykańczyka, gdzie Ben Affleck nawet w 'Operacji Argo' grał Latynosa, a Marisa Tomei grała Latynoski". 

"To jest era, w której dorastałem. Era, w której kazali ci zmienić imię i trzymać się z dala od słońca" - podkreślił. "Powinno być równe pole do gry, powinniśmy móc grać jakąkolwiek role, ale to tak nie działa. To tylko działa w jedną stronę. Tak po prostu jest" - podsumował. 

Reklama

Producent film John Martinez O'Felan wydał oświadczenie, broniące obsady filmu, podkreślając, że Franco ma portugalsko-latynoskie korzenie. W ten sposób odpowiedział na początkowy protest Leguizamo, stwierdzając: "Chcę podkreślić, że jego dziwne komentarze, jeśli opierasz je na genealogii, są ślepym atakiem i nie mają żadnej merytorycznej treści".

"Portugalczycy i Hiszpanie nie są Latynosami, to biali ludzie z Europy! Latynosi pochodzą z Ameryki Łacińskiej, a 90% z nas jest rasy mieszanej! I dlatego jesteśmy dyskryminowani!" - napisał w opisie filmu opublikowanego na Instagramie. 

"Alina of Cuba: La Hija Rebelde": Producent odpowiada na zarzuty

"Po pierwsze, spójrzmy historycznie na prawdziwy latynizm w dzisiejszej masowej kulturze osób pochodzących z krajów hiszpańskojęzycznych, ponieważ terytorium nie definiuje śladu krwi człowieka. Mówiąc to, mam na myśli to, że bycie 'Latynosem' oznacza dziedzictwo i korzenie latynoskie, portugalskie, włoskie lub latynoamerykańskie, wszystkie gałęzie korzenia bycia 'Latynosem' - podkreślił w oświadczeniu, do którego dotarł portal "Deadline". 

"Dla mnie jego wypowiedzi mogą stanowić świetny punkt do dyskusji, ponieważ jego komentarze reprezentują zamęt i kryzys tożsamości w Hollywood" - zauważył.

Producent podkreślił ponadto, że spędził 16 lat na rozwijaniu tego projektu. "Jest to film oparty na historii latynoskiej imigrantki mieszkającej w Ameryce, która ma znaczenie historyczne, prowadzony przez Latynoską kobietę" - stwierdził. "Jeśli go znienawidzi i zechce go zakazać, cóż, prawdopodobnie nadal będę oglądał jego filmy, ponieważ był jednym z moich ulubionych aktorów od ostatnich 30 lat" - zakończył. 

Córka Fidela Castro nie zgadza się z opiniami krytyków

Z opiniami krytyków nie zgadza się natomiast córka byłego przywódcy Kuby, Alina Fernandez. Jak podkreśliła w rozmowie z serwisem "Deadline", jest zachwycona decyzjami castingowymi twórców nadchodzącego filmu o niej. 

"Jamesa Franco wyróżnia oczywiste fizyczne podobieństwo do Fidela Castro, nie wspominając o jego charyzmie i umiejętnościach. Z kolei Ana Villafane to absolutnie niezwykła, szalenie utalentowana aktorka i świetna piosenkarka. Uważam, że dobór obsady jest znakomity. Jestem bardzo wdzięczna za zaangażowanie do tego projektu tylu wspaniałych, uzdolnionych osób" - powiedziała Fernandez, która na planie filmu będzie pełnić obowiązki konsultantki biograficznej i historycznej.

O tym, że Fidel Castro jest jej biologicznym ojcem, Alina dowiedziała się w wieku 10 lat. Gdy dorosła, stała się antykomunistyczną aktywistką i zagorzałą przeciwniczką rządów Fidela Castro. Za próby opuszczenia kraju była kilkakrotnie aresztowana. W 1993 roku uciekła do Hiszpanii, a następnie osiedliła się w Miami. Po sześciu latach od opuszczenia Kuby wydała książkę zatytułowaną "Mój ojciec Fidel". Opisała w niej ponurą rzeczywistość dorastania w komunistycznym reżimie i swoją walkę o wyzwolenie się spod władzy despotycznego ojca.

James Franco: Oskarżenia o molestowanie

Po tym, jak James Franco został oskarżony o molestowanie seksualne uczestniczek prowadzonych przez siebie zajęć z aktorstwa, jego kariera stanęła pod znakiem zapytania. Wszystko wskazuje jednak na to, że Hollywood już rozgrzeszyło aktora. Jak wynika z najnowszych doniesień, zobaczymy go w filmie biograficznym opowiadającym o córce Fidela Castro, w którym sportretuje on nieżyjącego kubańskiego przywódcę. Angaż Franco oburzył internautów. 

W 2019 roku dwie kobiety, które chodziły na prowadzone przez Jamesa Franco zajęcia z aktorstwa w założonej przez niego szkole Studio 4, oskarżyły go o niewłaściwe zachowanie i molestowanie seksualne. Franco miał podczas lekcji nakłaniać kursantki do "przekraczania granic", co w praktyce oznaczało odgrywanie przed nim rozbieranych scen i poddawanie się czynnościom seksualnym, rzekomo na potrzeby prób kamerowych. Aktor miał im obiecywać zatrudnienie w swoich hollywoodzkich produkcjach, pod warunkiem, że będą spełniać jego osobliwe żądania. W czerwcu zeszłego roku Franco podpisał ugodę, w ramach której zgodził się zapłacić domniemanym ofiarom 2,2 mln dolarów.

Gwiazdor, który z powodu wspomnianych zarzutów na jakiś czas usunął się w cień, teraz szykuje się do wielkiego powrotu do Hollywood. Już we wrześniu ruszyć mają zdjęcia do filmu "Me, You", w którym wcieli się on w rybaka i byłego żołnierza. Swoistym przypieczętowaniem zakończenia banicji Franco jest zaś rola w nadchodzącej biografii córki Fidela Castro. Jak donoszą branżowe media, w filmie "Alina of Cuba: La Hija Rebelde" aktor zagra byłego przywódcę Kuby Fidela Castro. Tłumacząc wybór aktora, producent filmu John Martinez O’Felan wyjaśnił w rozmowie z serwisem "Deadline", iż twórcy szukali osoby o "podobnej do Castro strukturze twarzy".

Angaż Franco wywołał burzę

Decyzja o zatrudnieniu oskarżonego o molestowanie seksualne gwiazdora wywołała burzę. W sieci natychmiast pojawiło się wiele krytycznych komentarzy, których autorzy podkreślali, że Franco nie zasługuje na drugą szansę. Część odbiorców zwróciła ponadto uwagę na fakt, iż postać Castro powinien zagrać rodowity Kubańczyk. 

"James Franco wykorzystywał seksualnie swoje uczennice. Dlaczego ktoś wpadł na pomysł, by go zatrudnić?" - dopytywał jeden z użytkowników Twittera. "Okazało się właśnie, że o ile nie pójdziesz do więzienia, jeśli molestowałeś ludzi, po dwóch latach wszyscy o tym zapomną" - dodał inny. "James Franco jest drapieżnikiem seksualnym. Nie jest ani Kubańczykiem, ani Latynosem. Zatrudnienie go jest obrzydliwe na wielu poziomach" - oburzył się kolejny internauta. 

Głos w tej sprawie zabrali też ludzie z branży filmowej. Scenarzystka Tanya Saracho określiła angaż Franco mianem "absolutnego bluźnierstwa". "Musieli się nieźle nagimnastykować, by zracjonalizować jakoś tę decyzję. Co za wstyd. Który mamy rok?" - grzmiała w reakcji na wypowiedź producenta filmu. "Jestem kubańskim aktorem i też brałem udział w przesłuchaniu do tej produkcji, lecz ubiegałem się o inną rolę. Nie mam nic przeciwko Jamesowi Franco, ale on jako Fidel Castro? To jakiś żart?" - napisał na Twitterze Carlo Arrechea. Z kolei aktorka Jenni Ruiza stwierdziła, że gdy dowiedziała się o nowym projekcie z udziałem Franco, poczuła się "niesamowicie skonsternowana z powodu rażącego braku szacunku, jaki przemysł filmowy nadal okazuje latynoskim aktorom". 

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: James Franco
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama