Reklama

Harmony Korine: Przekraczać granice kina

Jeden z najbardziej kontrowersyjnych amerykańskich reżyserów, Harmony Korine, kończy w piątek, 4 stycznia, 40 lat. Najsłynniejszym filmem w jego dorobku pozostaje... scenopisarski debiut - skandalizujący obraz Larry'ego Clarke'a "Dzieciaki" (1995).

"Dzieciaki" był opowieścią o nowojorskiej młodzieży "pokolenia deskorolki", która spędza wolny czas na piciu alkoholu, zażywaniu narkotyków i uprawianiu seksu. Reżyser Larry Clarke zdecydował się na wykorzystanie scenariusza 18-letniego wówczas Korine'a, ponieważ pragnął tekstu, który byłby spojrzeniem od wewnątrz na środowisko młodych Amerykanów.

Film, w którym pierwsze aktorskie kroki stawiały Chloe Sevigny i Rosario Dawson, z miejsca wywołał kontrowersje. W zrealizowanym paradokumentalną techniką obrazie znalazły się bowiem sceny m.in. gwałtu, fizycznej przemocy, zażywania narkotyków, spożywania alkoholu oraz seksu nieletnich. Obraz trafił początkowo do amerykańskich kin z kategorią wiekową NC-17, co oznacza, że filmu nie mogły zobaczyć osoby poniżej 17 roku życia. Szybko jednak zrezygnowano nawet i z takiego ostrzeżenia i "Dzieciaki" wyświetlane były w USA bez weryfikacji MPAA - organizacji zajmującej się ustalaniem kategorii wiekowych.

Reklama

Obraz Clarke'a i Korine'a sprowokował ogromną publiczną debatę na temat współczesnej młodzieży, jednak krytycy często traktowali "Dzieciaki" wyłącznie jako przykład "dziecięcej pornografii". Późniejsza, już reżyserska twórczość Harmony'ego Korine'a, stała się jednak dowodem na to, że w jego filmach idzie o coś więcej niż tylko "doktrynę szoku".

Mimo że debiut Korine'a po drugiej stronie kamery - "Gummo" (1997) - recenzentka "New York Timesa" uznała za "najgorszy film roku", to film spodobał się kilku cenionym reżyserom, m.in. Gusowi Van Santowi i Wernerowi Herzogowi, którzy od tego czasu gorąco kibicowali niepokornemu twórcy.


Dogma po amerykańsku

Prawdziwym przełomem w filmografii Korine'a okazał się jednak dopiero jego następny obraz "julien donkey-boy" (1999). "Film koncentruje się na postaciach mojego wujka, brata i ojca. Przed dwudziestym rokiem życia mój wujek był zwyczajnym człowiekiem, aż zaczął słyszeć głosy w swojej głowie. To była pierwsza oznaka schizofrenii" - mówił po premierze Harmony Korine. "Zawsze interesowałem się chorobami umysłowymi, ich wpływem na chorego i rodzinę. Początkowo chciałem, aby wujek zagrał w moim filmie, ale od 25 lat przebywa w zakładzie psychiatrycznym. W 'julien donkey-boy' położyłem przede wszystkim nacisk na realizm i prawdę. Wszystko, co widzicie w tym filmie, jest prawdziwe. Użyłem 30 kamer, ponieważ chciałem, aby montaż był swego rodzaju działaniem matematycznym: kamera 16 do kamery 20, kamera 12 ..." - wyjaśniał młody reżyser.


W "julien donkey-boy" nie ma zwykłej narracji. Jest to przede wszystkim kolaż różnych scen i obrazów. Film Korine'a, nakręcony cyfrowymi kamerami, bez scenariusza (gdyż, jak mówi sam reżyser: "Jestem scenarzystą, który nie wierzy w scenariusz. Scenariusz jest czymś martwym, papier i atrament są nieożywionymi przedmiotami, dopiero aktorzy i kamery są w stanie tchnąć w nie życie"), jest pierwszym amerykańskim filmem zrealizowanym według zasad Dogmy'95. Korine, porównywany przez krytyków do Godarda, świadomie porzucił utarte ścieżki współczesnego kina, próbując poszerzyć środki ekspresji filmowej. Udało mu się ukazać przekonywający i przejmujący obraz świata widziany oczami głównego bohatera, cierpiącego na schizofrenię.

"julien donkey-boy" wywołał skrajne reakcje wśród publiczności i krytyki. Dla jednych było to eksperymentalne dzieło sztuki, dla innych - kicz pod przykrywką filmu artystycznego. Niektórzy (w tym Bernardo Bertolucci) uważali, że "julien donkey-boy" jest najbardziej rewolucyjnym utworem ostatnich dwudziestu pięciu lat; byli też tacy, którzy udowadniali, że Korine stworzył najgorszy film w dziejach kinematografii.

Największy spektakl w historii

Kolejny obraz Korine'a - "Mister Lonely" (2007) - mimo że jest najbardziej mainstreamowym filmem reżysera, urzekł wizualną dezynwolturą, narracyjną niejednorodnością, wreszcie - zaskakującym konceptem fabularnym.

Główna część akcji rozgrywa się na szkockiej wyspie, gdzie w osobliwej komunie żyją sobowtóry znanych postaci popkultury. Mamy więc Marilyn Monroe (Samantha Morton), Charliego Chaplina, Madonnę, Abrahama Lincolna, a nawet... Czerwonego Kapturka. Wszyscy słynni mieszkańcy przygotowują "Największy spektakl w historii", który wystawiać będę mieszkańcom wyspy. Idylla wiejskiego życia zakłócona zostaje jednak przybyciem na wyspę Michaela Jacksona (Diego Luna).

Korine wskrzesza w swym filmie bohatera tzw. "geek cinema" - nieprzystającą do społeczeństwa jednostkę, którą łatwo określić możemy mianem świra (freak). Amerykański reżyser podążył w "Mister Lonely" za Wesem Andersonem - traktując swych zakręconych bohaterów w niezwykle empatyczny sposób, nie pyta swojego bohatera: "Dlaczego zostałeś Michaelem Jacksonem?", ale stopniowo - choć z odpowiednim brakiem powagi - odkrywa istotę tej tożsamościowej maskarady. Świetna, trochę w duchu Felliniego, jest zwłaszcza scena "największego przedstawienia w historii" - żałosna rewia, marny wodewil, po którym Marilyn Monroe popełnia samobójstwo.


Niezależnie od historii sobowtórów, Korine wprowadza niezwiązany z nią fabularnie wątek - opowieść o szalonym księdzu Umbrillo (w tej roli Werner Herzog, który początkowo zagrać miał Abrahama Lincolna) i grupie sióstr zakonnych, skaczących bez spadochronów z samolotu, by wypróbować swą wiarę w Boga. Między tymi dwoma historiami istnieje tylko emocjonalny związek. Cienka nitka powiązań - jeśli wierzymy, to cud jest możliwy. Możemy być zarówno Michaelem Jacksonem, jak i uniknąć konsekwencji grawitacji. Konkluzja Korine'a jest jednak gorzka - stan nieważkości nie trwa wiecznie. Michael Jackson wróci do prawdziwego życia, siostry zakonne do Boga.

Kopulacja ze śmietnikami

Kolejny obraz Korine'a- nakręcony w technologii VHS "Trash Humpers" - opowiada o trójce "śmieciarzy" - dziwacznych, sprawiających wrażenie niedorozwiniętych osobników o bardzo starych twarzach, których największą erotyczną stymulacją jest kopulacja ze śmietnikami.

Przez prawie 80 minut jesteśmy świadkami transgresyjnych działań trójki bohaterów: niszczenie telewizorów, przysłuchiwanie się wulgarnym piosenkom przy akompaniamencie rozstrojonej gitary, opowiadanie homofobicznych dowcipów - to tylko niektóre z atrakcji, którymi raczą nas - przy akompaniamencie głupkowatego rechotu - bohaterowie "Trash Humpers".


Korine opowiada o życiowych śmieciach - jeśli szukać jakiegokolwiek odpowiednika na polskim podwórku, będzie nim "penerska" twórczość animatora Wojciecha Bąkowskiego. U niego forma także w organiczny sposób wynika z treści filmu. Dzieło Korina wygląda jakby zostało wyrzucone na śmietnik, zanim ktoś odnalazł je na wysypisku i pokazał na festiwalu filmowym. Interesujące, lecz przy okazji równie drażniące wykorzystanie technologii VHS w dobie dominacji HD

Obcisłe bikini, szybki seks

W 2013 roku do kin powinien trafić najnowszy obraz reżysera - "Spring Breakers".

"Szalone nastolatki (idolki nastolatek - Selena Gomez, Ashley Benson, Vanessa Hudgens, Rachel Korrine) w takt muzyki m.in. Britney Spears wyruszają na podbój Florydy. Cztery wojowniczki w obcisłych bikini, które marzą o szybkim seksie, dobrej zabawie i prawdziwym odlocie z bronią w ręku wystarczy, żeby zrobić prawdziwą zadymę. Kiedy niespodziewanie wpadają w ręce policji, pomaga im obwieszony złotem raper Alien (James Franco). Biżuteria, szybkie samochody, szerokie spodnie, dżointy i stylowi kumple. Na dokładkę kilka sztuk broni i metalowe nakładki na zęby - dla dziewcząt na wakacjach wprost wymarzony materiał na upragnionego faceta" - pisała z festiwalu w Wenecji wysłanniczka INTERIA.PL.

Obraz Korine'a był jednym z jaśniejszych punktów weneckiego konkursu w 2012 roku.

"W 'Spring Breakers' plażowe party toczy się nieustannie. Nagie piersi młodych uczennic, strumienie alkoholu i obowiązkowe poszukiwanie szczęścia i osobistej drogi życiowej. Bohaterki-podróżniczki odnajdą siebie w różowych kominiarkach, żółtych bikini, z giwerą w dłoni. Tak jakby we współczesnym świecie przerw semestralnych, letnich wakacji i zwykłego weekendu liczyła się przede wszystkim adrenalina i testy na własną wytrzymałość, które przejść mogą jedynie nieliczni..." - notowała w Wenecji Joanna Ostrowska.

W oczekiwaniu na odważnego dystrybutora, który zdecyduje się na wprowadzenie "Spring Breakers" na ekrany polskich kin, przypominamy... najlepszą rolę w karierze Macaulaya Culkina. Gwiazdor filmu "Kevin sam w domu" wystąpił w głównej roli w teledysku do piosenki "Sunday" grupy Sonic Youth. Za kamerą stanął 23-letni wówczas Harmony Korine.


Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Harmony Korine | Dzieciaki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy