Hanna Zembrzuska i Jan Kobuszewski: Mamy szczęście
To było jak grom z jasnego nieba! Klasyczna miłość od pierwszego wejrzenia. Od ponad 60 lat są małżeństwem, ale nigdy nie nudzą się w swoim towarzystwie. Są w sobie zakochani tak, jak przed laty.
Będziesz moją pierwszą i ostatnią żoną! - miał powiedzieć Jan Kobuszewski (83 l.) na widok Hanny Zembrzuskiej (83 l.). Zobaczył ją w warszawskiej szkole teatralnej, na uczelnianym korytarzu. Piękna blondynka przyjechała na egzaminy wstępne. - To była miłość od pierwszego wejrzenia - wspomina pani Hanna.
Oboje powtarzają, że mieli niezwykłe szczęście, iż na siebie trafili. Są jak dwie połówki jabłka. A przecież o mały włos nigdy by się nie spotkali. Kiedy Jan Kobuszewski, warszawiak od pokoleń, po raz pierwszy zdawał na studia, egzaminatorzy uznali, że ma wadę wymowy. Przez rok uczył się więc właściwiej dykcji, żeby potem spróbować jeszcze raz. "Darowany" przez los rok sprawił, że spotkał miłość swojego życia. On był na ostatnim roku, a ona dopiero zaczynała.
Z kolei Hanna Zembrzuska urodziła się w stolicy Bułgarii, Sofii, gdzie od kilku pokoleń mieszkała jej rodzina. Początkowo miała więc naturalne problemy z akcentem w języku polskim. Inteligencja i poczucie humoru patykowatego adoratora pomogły mu zdobyć serce wybranki. A poza tym miał świetną kondycję fizyczną, uprawiał liczne sporty: koszykówkę, siatkówkę, jeździł wyczynowo na motocyklach. Nie umknęło jej uwadze również to, że był znakomitym szermierzem.
Miłość szybko zawróciła im w głowach. Nie czekali długo ze ślubem. Na spotkanie z rodzicami wybranki serca pan Jan poszedł ubrany w elegancki garnitur i z pięknym bukietem. Przekroczył próg, wręczył przyszłej teściowej kwiaty i... zaniemówił z wrażenia. Z pomocą przyszedł ojciec pani Hanny, który zapytał: "Janek, zdaje się, że chciałeś o coś poprosić?".
Przysięgę małżeńską złożyli w październiku 1956 roku. Rano odbył się ślub cywilny, a po południu - uroczystość w kościele św. Anny w Warszawie. Ksiądz, który udzielał im ślubu, był zauroczony pięknie wyrecytowaną przez nich przysięgą. Powiedział potem, że brzmiało to tak, jakby ukończyli szkołę teatralną. - Akurat byliśmy po takiej szkole - ze śmiechem wspomina pan Jan. Jaka jest ich recepta na udane małżeństwo? Tolerancja i cierpliwość. Mile widziana jest również... fantazja, oczywiście w iście ułańskim stylu. To składniki, które pomagają w zgodzie iść razem przez życie.
Do tego warto dodać jeszcze poczucie humoru. Nikogo nie trzeba przekonywać, że to cecha wrodzona Jana Kobuszewskiego. Kiedyś zdarzyło się, że z żoną zasiedzieli się na przyjęciu u znajomych. Pani Hanna za wszelką cenę chciała wrócić do domu, korzystając z komunikacji miejskiej. Była nieczuła na prośby męża, żeby skorzystali z taksówki. Wreszcie ustąpił, owszem, zgodził się na autobus, ale na swoich warunkach. Namówił kierowcę zjeżdżającego do zajezdni "czerwoniaka", żeby... podwiózł ich do domu. Śmiechu było co nie miara.
- Jesteśmy jak papużki-nierozłączki, zawsze razem - mówi pan Jan. Dlatego, kiedy jednemu coś dolega, to drugie jest nie do życia. Są dla siebie ogromnym wsparciem, zwłaszcza w trudnych momentach, takich jak choroba. Najpierw pani Hanna opiekowała się mężem, gdy w latach 80. zdiagnozowano u niego chorobę nowotworową, potem pan Jan cierpiał, kiedy żona trafiła do szpitala.
Jesienią tego roku obchodzili 61. rocznicę ślubu. Ich jedyna córka, Marianna Kobuszewska-Bieske (57 l.), nie poszła w ślady rodziców, została konserwatorem malarstwa i pracuje w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Ma dwóch, dorosłych już synów - Jana i Macieja. Chociaż seniorzy rodu mieszkają na warszawskim Żoliborzu, ich azylem jest domek na Mazurach. Chętnie się w nim zaszywają. - Z jednej strony jezioro, a z drugiej pofałdowane pola - mówi aktor. Tam czują się szczęśliwi.
Marzena Juraczko