Hagiografia Che Guevary
"Hagiograficzny portret idealisty" - krytycy nie mają wątpliwości co do intencji reżysera Stevena Soderbergha, którego pierwszą część dyptyku o Che Guevarze trafiła właśnie na ekrany polskich kin. To jednak nie jedyna premiera tego tygodnia.
"Soderbergh jest wybitnym reżyserem, więc film, choć pozbawiony napięcia i mocno nudnawy, od strony realizacyjnej jest pierwszorzędny. Stosunkowo mało, szczęśliwie, jest też w nim marksistowskiego bełkotu: Che mówi głównie o chłopskiej nędzy i traktuje rewolucję jako konkretne zadanie do wykonania. Kto jednak chciałby się dowiedzieć, skąd się wziął jego późniejszy kult i dlaczego stał się popkulturową ikoną, której portret w gustownym bereciku ozdabia dziś miliony T-shirtów na całym świecie, raczej się tego nie dowie".
Paweł Mossakowski, "Gazeta Wyborcza"
"Cały film Soderbergha to w gruncie rzeczy niemal hagiograficzny portret idealisty, bojownika o wolność całej Ameryki Łacińskiej, tylko niechcący uwikłanego w ideologiczne wypaczenia. Che jest w tym filmie od początku do końca szlachetny. Charyzmatyczny przywódca dbający o edukację, nieustraszony partyzant, nieugięty rewolucjonista, obrońca uciśnionych. Przy okazji takiego portretu Soderbergh składa hołd słusznej sprawie kubańskiej rewolucji. Jego film nie jest jednak dramatem rewolucjonistów dochodzących do władzy".
Wojtek Kałużyński, "Dziennik"
"Niesamowity film, którego reżyser postanowił opowiedzieć o interwencji izraelskiej w Libanie w 1982 roku w formie animowanego dokumentu. Użycie tej techniki (wciąż kojarzonej głównie z filmami dla dzieci) było posunięciem genialnym. Bez niego Walc... pozostałby tylko ciekawym, ale konwencjonalnym dokumentem rejestrującym wspomnienia weteranów tej wojennej kampanii. Animacja zaś - metoda obrazowania bardzo elastyczna, niepytająca rzeczywistości o zgodę - pozwoliła nie tylko zainscenizować ukryte w zakamarkach pamięci rozmówców sytuacje, ale też odtworzyć ich halucynacje, koszmary i fantazje: efekt jest nokautujący".
Paweł Mossakowski, "Gazeta Wyborcza"
"W Walcu z Baszirem dokumentalizm przeplata się z oniryzmem, naturalizm sąsiaduje z surrealizmem, niemożliwym do osiągnięcia, gdyby Folman zrobił po prostu tradycyjny dokument. Celem jest ucieczka od fikcjonalnych uproszczeń, od dosłowności, oczywistych przesłań. Film Folmana oczywiście jakoś nasuwa współczesne skojarzenia z wojną w Iraku, wpisuje się w kontekst dzisiejszego obrazu palestyńsko-izraelskiego konfliktu. Nie da się jednak tych nawiązań odczytać ani w duchu publicystycznej nachalności, ani jako uniwersalnego antywojennego manifestu. Ten patchwork przemyca znaczenia między kadrami, niczego nie mówi jednoznacznie, wprost i do końca".
Wojtek Kałużyński, "Dziennik"
"GENERAŁ - ZAMACH NA GIBRALTARZE"
"Jadowska nie wyjaśnia sprawy Sikorskiego (bo wyjaśnić nie może), za to zachowuje się jak rasowy reżyser - realizuje film tak, by jej fabularna wersja wydarzeń uwiodła widza, który chce wierzyć, że tak było naprawdę. Jeśli jest coś, co w "Generale " przeszkadza, to widoczny, telewizyjny rodowód filmu: Zamach na Gibraltarze nie był planowany jako obraz kinowy. Nie jest to bynajmniej "telenowela", ale telewizyjny sposób rekonstruowania przeszłości wyraźnie ciąży. Jadowska świetnie zdaje sobie z tego sprawę, więc nie próbuje udawać kinowego rozmachu, za to stawia na dynamikę: "Generała " ogląda się jak wciągający, telewizyjny thriller".
Paweł T,Felis "Gazeta Wyborcza"
"Zrealizowany środkami telewizyjnymi Generał. Zamach w Gibraltarze ogląda się jak skrzyżowanie "Trzech kumpli" z kinem akcji. Jadowska porusza kwestie, które wielu luminarzy naszego życia woli omijać. W jej filmie polska armia nie jest monolitem zjednoczonym wokół Naczelnego Wodza, lecz sztucznie połączonym zespołem frakcji politycznych mających odmienne zdanie na temat sposobów walki o odzyskanie niepodległości.(...) Sto razy lepsze jest takie kino historyczne niż do bólu przewidywalne martyrologiczne produkcyjniaki w stylu Popiełuszki".
Cezary Polak, "Dziennik"
"Strasznie szczęśliwi to nie tyle fabuła, co przede wszystkim klaustrofobiczny klimat, dziwaczne postaci niczym z filmów Lyncha i czarny humor. Henryk Ruben Genz żongluje gatunkowymi schematami (to z thrillera, to z horroru, to znów z komedii), ale zamiast mocować się z ważnymi tematami, konstruuje film-łamigłówkę, w której nie ma jednego rozwiązania. Ogląda się to wszystko jak moralistyczną powiastkę o człowieku, który zawsze jest w świecie obcy, który nigdy nie jest w stanie zrozumieć tego, co wokół niego, ale który też łudzić się jedynie może, że potrafi kontrolować swoje życie".
Paweł T,Felis "Gazeta Wyborcza"
"Genz nie dość, że potrafi świetnie budować atmosferę osaczenia, to na dodatek perfekcyjnie żongluje gatunkowymi konwencjami. Sięga do poetyki horroru, kryminału, posępnego thrillera, a całość oprawia w ramy czarnej komedii uwodzącej humorem zaiste wisielczym, cynicznym i co i raz przechodzącym w złowieszczy, szyderczy chichot".
Wojtek Kałużyński, "Dziennik"
"Dlaczego Dzienniki nimfomanki są nieznośne? Bo udają kino prowokacyjne, a są tylko rozciągniętym, wymuskanym kiczem klipem w stylu telewizyjnych różowych serii: seks niemal zawsze (bodaj z jednym wyjątkiem sceny gwałtu) odbywa się w zwolnionym tempie, w tle gra muzyka, a światło pada zawsze na kochanków z tej ładniejszej strony (kochanków pokazywanych oczywiście tak, by nigdy nie pokazać za dużo). Wolne żarty - i to jest ta dzika namiętność, seksualny szał, z którym nie sposób sobie poradzić?".
Paweł T.Felis "Gazeta Wyborcza"
"jest coś, co w tym filmie zasługuje na uwagę. To odtwórczyni głównej roli, hiszpańska aktorka Belen Fabra, która swoja seksualność na ekranie demonstruje w sposób tak bezpretensjonalny, że nie sposób jej nie wierzyć. To dzięki niej właśnie dość prymitywny tekst, który posłużył za podstawę scenariusza, może jawić się jako historia ludzka warta opowiedzenia".
Ewelina Kustra, "Dziennik"
"Mleko przez przeważającą część oglądałem z zaciekawieniem, bo i rzadko spotyka się w sprowadzanych do nas filmach taką konwencję opowiadania, i karmiony hollywoodzką łopatologią człowiek spragniony jest niedopowiedzeń, no i wreszcie ekranowy świat, w którym średniowieczna (albo i lepiej) tradycja zderza się z amerykańską nowoczesnością, wydaje mi się ostrością swoich kontrastów estetycznie pociągający. I nawet nie przeszkadzały mi niemiłosiernie długie, celebrowane ujęcia (częsty przypadek, gdy reżyser jest sam sobie producentem), choć chwilami trochę tęskniłem za montażystą".
Paweł Mossakowski, "Gazeta Wyborcza"
"Mleko jest filmem o pierwotnym erotycznym uzależnieniu - syna od matki oraz o strachu przed dopowiedzeniem tej relacji. Wychowywany bez udziału ojca chłopiec żyje ze swoją piękną, wcześnie owdowiałą matką w poczuciu grzechu. Widzi wciąż jej twarz, pisze na jej cześć wiersz, być może erotyczny poemat. W momencie kiedy w życiu kobiety pojawi się inny mężczyzna, Yusuf zgubi tożsamość. Oślepiający blask latarki w finale Mleka oznacza smutne ostrzeżenie".
Łukasz Maciejewski, "Dziennik"
"Na co można liczyć? Zapewne na wyścigi szarżujących samochodów, gonitwy z rewolwerem w ręku, strzelaniny, wybuchy i - na dokładkę - kuso odziane panie. Ci zagraniczni koledzy, którzy mieli okazję film zobaczyć przed światową premierą, twierdzą, że to powtórka z rozrywki, która rozrywa, znaczy bawi średnio. Fanów serii - zdaje się - jednak w Polsce nie brakuje".
Paweł T,Felis "Gazeta Wyborcza"
"Reżyser Justin Lin nie popisał się specjalnie przy poprzedniej części cyklu (Tokio Drift), ale przecież nie o wysoka wartość intelektualną filmu tu chodzi, a przede wszystkim o piękną samochody, podnoszące poziom adrenaliny pościgi i zapierające dech w piersiach popisy kaskaderów. Tego z pewnością nie zabraknie, a cała reszta w przypadku Szybko i wściekle i tak będzie drugorzędna".
Jakub Demiańczuk, "Dziennik"
Woody Allen w szczytowej formie. Wcześniej "Woody" kręcił również bardzo śmieszne filmy, ale dopiero w tym połączył dowcip najlepszej próby z czymś głęboko autentycznym i emocjonalnym. Jest to swoista spowiedź neurotyka: rekonstrukcja związku miłosnego, który się właśnie rozpadł, i szukanie przyczyn, dlaczego tak się stało. (...) A do tego jest to po prostu komedia romantyczna, gatunek dziś strywializowany i spauperyzowany umysłowo jak mało który. Warto zobaczyć (nawet jeśli się "Annie Hall" już kiedyś zaliczyło w telewizji), co z niego można zrobić".
Paweł Mossakowski, "Gazeta Wyborcza"
"Cały ten film to bałaganiarska gra konwencjami, stylami, motywami. Dzielenia obrazu, fragmenty animacji, intertekstualne żarty - to wszystko tworzy smutno-pogodną mieszankę wybuchową, która przyniosła Allenowi aż cztery Oscary, ale on wciąż narzekał, że idealnych proporcji między humorem a powagą nie udało mu się osiągnąć. Moim zdaniem udało się najlepiej".
Wojtek Kałużyński, "Dziennik"