Reklama

George Clooney i wojna o skarby

Matt Damon ma proste wytłumaczenie dla fenomenu George'a Clooneya, prywatnie jego dobrego przyjaciela, a zawodowo - kolegi z planu, z którym wystąpił właśnie w filmie "Obrońcy skarbów" (tuż po premierze na festiwalu w Berlinie).

Bóg dał mu wszystko?

- Wyobrażam sobie, że Bóg, tworząc George'a, powiedział: "Dam jednemu z ludzi wszystko, o czym można marzyć. Na początek dam mu urodę - i to taką, która nie będzie przemijać. Wręcz przeciwnie, z wiekiem człowiek ten będzie wyglądał coraz lepiej..." - śmieje się Damon.

"Obrońcy skarbów" - od początku do końca dzieło Clooneya, który napisał scenariusz do filmu, wyreżyserował go i zagrał w nim główną rolę - to historia oparta na faktach. Oto pod koniec drugiej wojny światowej grupa cywilów przywdziewa mundury i wyrusza wprost w paszczę lwa, na terytorium III Rzeszy, by odzyskać zagrabione przez nazistów dzieła sztuki - skarby europejskiej cywilizacji.

Reklama

George Clooney przyznaje, że początkowo ciężko było mu przekonać do swojego pomysłu hollywoodzkich producentów.

- Opowieść o ratowaniu dzieł sztuki nie przedstawia się szczególnie kusząco - mówi 52-letni aktor, przystojny jak zawsze. Na nasze spotkanie przyszedł w dżinsach, czarnym T-shircie i czarnej skórzanej kurtce, jak gdyby wiedział, że kolor ten świetnie podkreśla jego słynną szpakowatą czuprynę. - Ale tu nie chodzi o obrazy wiszące na ścianach muzeów; obrazy, które do jednych ludzi przemawiają, a przez innych są niezrozumiane. Tu chodzi o historię.

- Sztuka to forma zapisywania dziejów ludzkości, od wieków wykorzystywana do tego celu przez człowieka - precyzuje aktor. - To jedna z najważniejszych rzeczy przechowujących pamięć o nas samych.

Sam Clooney przekonał się o tym naocznie, udzielając się charytatywnie na rzecz sudańskich uchodźców. - Możesz wymordować całe rodziny, ale dopiero wtedy, kiedy pozbawisz społeczeństwo jego kultury, rozsypie się ono w proch. Widziałem wiele sudańskich wiosek zniszczonych przez wojnę. Ci ludzie stracili swoje dzieci, ale było jeszcze coś: agresorzy zniszczyli dorobek całych pokoleń; przedmioty, które należały do przodków tych, którzy ocaleli. To właśnie dzięki temu dziedzictwu dana wioska była domem dla jej mieszkańców. Unicestwienie kultury było nie mniejszą tragedią niż wszystkie gwałty i morderstwa.

Aktor dodaje, że ta sama bolesna lekcja powtórzyła się w Iraku. - Zupełnie nie chroniliśmy skarbów tamtejszej kultury - mówi. - I fakt ten nie pozostał bez wpływu na to, co stało się z irakijskim społeczeństwem. Okazało się, że ludzie walczyli tam nie tylko o swoje życie, ale także o swoje dziedzictwo.

Clooney zastrzega jednak, że przede wszystkim zależało mu na tym, aby "Obrońców skarbów" dobrze się oglądało. - My sami nie znaliśmy tej historii aż tak dobrze, co rzadko się zdarza w przypadku opowieści, których akcja koncentruje się wokół drugiej wojny światowej. Człowiekowi wydaje się, że wszystko już wie o tym okresie. Postanowiliśmy, że zrobimy ten film w stylu podobnym do tego, w jakim nakręcono "Złoto dla zuchwałych". Chcieliśmy ukazać poważny temat, ale w ciekawy i rozrywkowy sposób.

II wojna światowa zakończyła się dawno temu, ale sprawa grabieży dzieł sztuki dokonywanych przez nazistów do dziś budzi kontrowersje. - W tej historii jest wiele podchwytliwych elementów - mówi Clooney. - Wiele z tych skradzionych skarbów wciąż jest odnajdywanych w różnych muzeach, galeriach albo domach prywatnych. Odzyskiwanie zagrabionych dzieł sztuki i zwracanie ich prawowitym właścicielom to żmudny i długotrwały proces.

- We współczesnej Rosji żyje całe pokolenie, które uważa, że - skoro ich ojczyzna straciła w tej wojnie 25 milionów obywateli - to oni mają prawo do dzieł sztuki, które w tamtym czasie dostały się w ich ręce. Wyznają zasadę, że łupy wojenne należą do zwycięzców.

źródło: CNN Newsource/x-news

Wydarzenia ukazane w "Obrońcach skarbów" rozgrywają się także w cieniu Holokaustu, którego okropności dopiero wychodziły wówczas na jaw. W jednej ze scen bohaterowie filmu przeczesują korytarze kopalni soli, które naziści wykorzystywali jako kryjówkę dla swoich łupów w czasie alianckich nalotów. Znajdują w nich nie tylko słynne obrazy i rzeźby, ale też beczki wypełnione złotymi obrączkami, plombami ze szlachetnych kruszców i okularami odebranymi Żydom...

- Bardzo poruszyła mnie pewna fotografia, którą widziałem w Paryżu - wspomina Clooney. - Ukazywała ona gigantyczne pomieszczenie wystawowe, w którym naziści zgromadzili rzeczy należące do europejskich Żydów przetransportowanych do obozów koncentracyjnych. Mam nadzieję, że ten akcent w naszym filmie stanie się przyczynkiem do kolejnej ważnej debaty.

Gruboskórny żartowniś

"Obrońcy skarbów" to piąty film wyreżyserowany przez Clooneya i trzeci, do którego napisał scenariusz. Gwiazdor ma już na koncie nominacje do Oscara dla najlepszego reżysera i za najlepszy scenariusz oryginalny za "Good Night, and Good Luck" (2005), a także za najlepszy scenariusz adaptowany za "Idy marcowe" (2011). Jak sam mówi, nie powiedział jeszcze ostatniego słowa jako reżyser i scenarzysta.

- Stanie za kamerą odpowiada mi bardziej niż cokolwiek innego - wyznaje. - Reżyserowanie i pisanie scenariuszy to dla mnie zajęcia nieskończenie bardziej kreatywne niż aktorstwo. Po prostu bardziej mi odpowiadają.

- Staram się uczyć tej sztuki od ludzi, z którymi miałem okazję pracować. Wśród moich mistrzów są Steven Soderbergh i Alexander Payne. Podpatrywałem ich, a później zdecydowałem, że będę od nich to i owo podkradał. Kiedy jakieś rozwiązanie mi się podobało, zapożyczałem je.

Mój rozmówca śmieje się. Kiedy wyreżyserowana przezeń romantyczna komedia "Miłosne gierki" poniosła frekwencyjną porażkę, przeżył to dość boleśnie (dodajmy jednak, że scenariusz do tego filmu nie był jego dziełem). Ale George Clooney wie, że w tej branży trzeba mieć grubą skórę.

- Taki już los reżysera, że zalicza wzloty i upadki - mówi. - Ja, póki co, konsekwentnie przecieram dla siebie szlaki. Nie wiem, czy mój reżyserski warsztat staje się coraz doskonalszy. Wiem tyle, że na razie ewoluuję w różnych kierunkach.

Matt Damon tymczasem wysoko ocenia Clooneya-reżysera. - Rzeczywiście, praca z George'em przypomina trochę pracę pod kierunkiem Stevena Soderbergha - mówi w osobnym wywiadzie. - George jest wręcz nieprzyzwoicie utalentowany jako reżyser. Bycie jego kumplem bywa trochę denerwujące...

Wydaje się, że "denerwujące" to w tym wypadku słowo-wytrych, ponieważ Clooney słynie z zamiłowania do żartów. Znajduje na nie czas nawet wtedy, kiedy ma na głowie dowodzenie całym planem filmowym.

- Przeczytałem gdzieś, że Matt próbuje schudnąć - wspomina z wesołymi iskierkami w oczach. - Oto, co się wydarzyło: za każdym razem, kiedy Matt pojawiał się na planie, jego spodnie wydawały się bardziej dopasowane. On sam to zauważył i poskarżył mi się, że nie wie o co chodzi, bo przecież codziennie chodzi na siłownię... Facet jadł praktycznie same owoce, a te przeklęte spodnie robiły się coraz ciaśniejsze!

Jaka jest prawda? Otóż George poprosił osoby opiekujące się kostiumami aktorów, by codziennie zwężały w pasie spodnie Matta o jakieś pół centymetra... Kiedy już zabawił się kosztem kolegi, wyjawił mu swój słodki sekret.

Ile z tego jest prawdą?

Clooney wyznaje, że ostatnimi czasy priorytety, jakimi kieruje się w życiu zawodowym, uległy zmianie - podobnie jak źródła, z których czerpie motywację. - Początkujący aktor ma jeden cel: znaleźć pracę - mówi George, który przez dziesięć lat szukał szczęścia na peryferiach Fabryki Snów, zanim trafił do obsady "Ostrego dyżuru" i tym samym zdobył międzynarodową sławę (a także pieniądze).

Obecnie najbardziej interesują go projekty, w których może wykazać się jako reżyser. - Szukam historii wyjątkowych i takich, które niekoniecznie gwarantują zysk wytwórniom - wyjaśnia. - Potrafię jednak ułatwić im podjęcie decyzji. Żeby nakręcić "Good Night, and Good Luck", musiałem zastawić swój dom. Staram się robić filmy, o których nikt nie powie, że to murowany sukces. Interesują mnie historie, które nie zostałyby pokazane, gdybym ich nie wyszukał i nie uparł się, żeby je sfilmować. "Murowane hity" i tak ktoś prędzej czy później przeniesie na ekran.

Niedawno kinomani mogli oglądać Clooneya w "Grawitacji" Alfonsa Cuarona, obsypanej nominacjami do tegorocznych Nagród Akademii. - To film o astronautach - mówi mi George, na wypadek, gdybym jakimś cudem o tym nie wiedziała. - Mam być szczery? Po trzydziestu minutach film kompletnie się rozsypał.

W tym, co mówi, jest oczywiście drugie dno. Mniej więcej po półgodzinie od rozpoczęcia seansu z ekranu znika przecież grany przez Clooneya Matt Kowalski, odlatując w czarną przestrzeń kosmosu... - Alfonso Cuaron należy do największych mistrzów tej branży - dodaje George już poważnym tonem. - Ten facet w życiu nie zrobił złego filmu, a do tego uwielbia swój zawód. Praca z nim była dla mnie zaszczytem.

Czytelnicy prasy kolorowej doskonale wiedzą, że kiedy George Clooney nie pracuje, odpoczywa w swojej rezydencji nad włoskim jeziorem Como - i kolekcjonuje najpiękniejsze kobiety świata. Niestety, tabloidy mniej chętnie piszą o niezmordowanej pracy aktora na rzecz powstrzymania ludobójstwa w Darfurze, targanym przez krwawe konflikty plemienne regionie Sudanu.

- Jestem synem dziennikarza - mówi aktor. - Lubię, kiedy w moim prywatnym życiu dzieje się coś, co ma znaczenie. Lubię jeździć do miejsc, które nie są - jeśli można tak to ująć - "seksowne". Darfur na pewno nie jest "seksowny". Jedną z dodatkowych zalet bycia sławnym jest to, że możesz zwrócić uwagę świata na jakiś problem. Aktorom towarzyszy ogromne zainteresowanie mediów i zwykłych ludzi. Fajnie jest wykorzystać to do jakichś dobrych celów.

- Kiedy jesteś młody, ciągle za czymś gonisz - dodaje. - Cały czas żyjesz nadzieją na sukces. Potem sukces przychodzi, a ty nagle pragniesz, żeby światło reflektorów nieco przygasło. Ja staram się kierować to światło na historie, które powinien poznać świat.

A co sobie myśli, kiedy światło reflektorów znów pada na niego samego i na piękność, która w danym momencie zajmuje miejsce u jego boku? Cóż, George zapewnia mnie, że nie zwraca uwagi na medialne doniesienia, i po cichu liczy na to, że inni reagują tak samo.

- Mam nadzieję, że podczas lektury takich sensacyjnych artykułów ludziom towarzyszy jedna, jakże słuszna myśl: "Ciekawe, ile z tego rzeczywiście jest prawdą..." - mówi z czarującym uśmiechem.

© 2014 Cindy Pearlman

Tłum. Katarzyna Kasińska

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: George Clooney | wojny | george
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy