Fred Astaire: Roztańczone życie
Naprawdę nazywał się Austerlitz, ale matka uznała, że jako Fred Astaire szybciej podbije sceny i ekran. Jego nogi ubezpieczono na sumę miliona dolarów! Do dziś jest najsłynniejszym tańczącym aktorem na świecie. I pomyśleć, że on sam nie wierzył w siebie, a niektóre ujęcia powtarzał po 100 razy.
Na pytanie, co trzeba zrobić, by tak wspaniale tańczyć, Fred Astaire z rozbrajającym uśmiechem odpowiadał: - Po prostu unoszę stopy w powietrze i nimi poruszam. Rzeczywiście, oglądając Astaire'a na ekranie np. w "Zatańczymy?" (1937), ma się wrażenie, że to czysta magia. Jednak oprócz talentu na sukces Freda Astaire'a złożyły się nie czary, tylko praca, praca i jeszcze raz praca. A dzięki uporowi matki, Johanny, pierwsze taneczne nauki pobierał niedługo po tym, jak zaczął chodzić.
Starsza od Freda o półtora roku siostra Adele wspominała, że wszystko zaczęło się od złego stanu zdrowia i kiepskiej kondycji małego Fritza - tak mówili na przyszłą gwiazdę musicali jego najbliżsi. Matka postanowiła go wzmocnić i zapisała na lekcje baletu, gdy miał zaledwie cztery lata. Małemu tancerzowi niezbyt to odpowiadało, ale nie miał wiele do powiedzenia - Johanna Austerlitz miała już bowiem plan - Fred miał dołączyć do swej uzdolnionej siostry i stworzyć dziecięcy duet, występujący w wodewilach, objazdowych przedstawieniach, a później musicalach.
Z myślą o karierze dzieci państwo Austerlitz opuścili Nebraskę, by przeprowadzić się do Nowego Jorku. Początki były trudne, ale dzięki wielu godzinom profesjonalnych ćwiczeń mali tancerze stali się popularni. Choć nieraz zbierali mniej braw niż np. występujący w show tańczący zwierzak...
Niestety, uwaga widzów wcale nie skupiała się na Fredzie. W tym duecie gwiazdą była Adele i to ona częściej słyszała pochwały od matki. A Fred już jako dziecko wpadał w kompleksy i... jeszcze intensywniej ćwiczył, by jego występy były idealne. To wtedy wprowadził w swoje zawodowe życie zwyczaj, który po latach stał się zmorą niejednego reżysera. Astaire powtarzał po kilkadziesiąt razy sceny, by wyszło jeszcze lepiej i efektowniej.
Historia rodzinnego duetu zakończyła się dopiero na początku lat 30., kiedy to Adele wyszła za mąż. Fred postanowił robić karierę w pojedynkę. Nareszcie solo! Los miał jednak wprowadzić poprawki do jego planu.
A tak naprawdę to jedną uroczą poprawkę, która nazywała się Ginger Rogers. Producenci uważali, że Astaire nie ma wystarczającego potencjału. I nie będzie atrakcyjny dla widzów spragnionych na ekranie miłości i zmysłowości, podanych w sposób lekki i nieco "do śmiechu". Co jest bowiem zabawnego w artyście, który "nie umie grać, lekko łysieje i trochę umie tańczyć"?
To nie żart, tylko "rekomendacja" jednego z hollywoodzkich ekspertów, który nie widział przed tańczącym aktorem zbyt wielkich perspektyw. Wytwórnia zaproponowała mu więc duet z Ginger Rogers. I choć pierwszą reakcją była odmowa, to sprawy wziął w swoje ręce agent Astaire'a. Przemówił mu do rozsądku, argumentując, że skoro publiczność raz polubiła go w duecie, to dlaczego by tego nie powtórzyć i... na tym zarobić.
Tak zaczęła się przygoda życia obojga aktorów - Ginger i Fred zagrali razem w 10 filmach! Przetańczyli wiele godzin podczas prób do takich hitów wszech czasów jak "Panowie w cylindrach" (1935),"Błękitna parada" (1936) czy "Lekkoduch" (1936). Co ciekawe, Rogers nie miała wcale wielkiego talentu tanecznego. "Ginger była najlepszą partnerką Astaire'a nie dlatego, że była najlepszą tancerką, ale dlatego, że była świetną aktorką. Miała świadomość tego, że aktorstwo nie kończy się w momencie, gdy zaczynają tańczyć" - pisał o partnerce Freda Astaire’a autor książki o najsłynniejszych musicalach, John E. Mueller.
Aktorska para z filmu na film rozumiała się coraz bardziej, jednak ich relacje prywatne nie nabrały nigdy "rumieńców". Astaire ożenił się w 1933 roku z rozwódką Phyllis L. Potter, z którą miał dwoje dzieci. Po jej przedwczesnej śmierci w 1954 roku - zmarła na nowotwór - długo nie myślał o drugim małżeństwie. Był zrozpaczony. Zdaniem przyjaciół, tylko dlatego nie zwariował, że całkowicie poświęcił pracy.
Dopiero 26 lat później poślubił 45 lat młodszą Robyn Smith, z którą połączyła go wspólna pasja - konie. I choć mało kto wierzył w ich związek, na czele z siostrą Freda, Adele, to udało im się przeżyć razem siedem szczęśliwych lat.
22 czerwca minie 30 lat od śmierci artysty na zapalenie płuc. Gdy zmarł w 1987 roku (miał 88 lat), Ameryka pogrążyła się w żałobie.
I nikt się temu nie dziwił, ponieważ Fred Astaire przeszedł do historii. Nieprzypadkowo The Beatles umieścili go na kultowej okładce swojej płyty "Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band" razem z takimi legendami XX wieku, jak Marlon Brando, Marilyn Monroe i Bob Dylan.
Jego niepowtarzalny styl, łączący elementy tańca towarzyskiego i baletu z efektownym, przyciągającym uwagę stepowaniem cenili m.in. Michael Jackson i Michaił Barysznikow. Ten drugi nigdy nie krył podziwu dla Amerykanina. Mówił, że każdy tancerz, oglądając filmy z udziałem Astaire’a, może zastanawiać się, czy nie powinien zmienić profesji.
I pomyśleć, że sam mistrz niemal całe życie wątpił w swój talent. Marzył o tym, by zostać kierowcą wyścigowym. Może jednak dobrze, że tych pragnień nie zrealizował, bo na planie filmu "Ostatni brzeg" (1959) "skasował" aż siedem samochodów.
Co ciekawe, gwiazdor musicali dostał specjalnego Oscara za całokształt pracy aktorskiej (1950). A po latach był nominowany do słynnej statuetki za rolę w... filmie katastroficznym. Wcielił się w Harlee Claiborne’a, drugoplanowego bohatera "Płonącego wieżowca". Był rewelacyjny, choć miał już 75 lat. On nie przejmował się jednak wiekiem. Mawiał: - Starość jest jak wszystko inne. Aby odnieść sukces, musisz wcześnie zacząć...
Adam Piosik