Filmowe adaptacje komiksów
Co łączy tak różne filmy, jak "Historia przemocy", "Droga do zatracenia", "Old-boy", "Immortal - Kobieta pułapka", "Asteriks i Obeliks" czy "Sin City - Miasto grzechu"? Wszystkie są ekranizacjami mniej lub bardziej popularnych komiksów. W ostatnich latach bohaterowie z rysunkowych kart zdominowali bowiem kino, a opowiadające o nich filmy osiągają zyski, z którymi rywalizować mogą obecnie jedynie trójwymiarowe produkcje.
30 kwietnia zadebiutowała w Polsce, a nieco wcześniej w kinach całego świata, kolejna w ostatnim czasie ekranizacja kultowego komiksu - "Iron Man 2". W pierwszej dekadzie trzeciego tysiąclecia było ich już tak dużo, że powoli obrazy z bohaterami w kolorowych gatkach zaczynamy traktować jako coś zupełnie zwyczajnego. Czy w związku z tym, zasadne jest mówienie o narodzeniach nowego gatunku filmowego, który można by nazwać kinem superbohaterskim?
Niech próbą odpowiedzi na to pytanie będzie skrótowe prześledzenie ewolucji, jaką filmowe adaptacje komiksów przeszły na przestrzeni kilkudziesięciu lat.
Zaczęło się od najpopularniejszego komiksowego superbohatera, czyli Supermana. Już w latach 40. XX wieku powstała przełomowa, jak się później okazało, animacja prezentująca przybysza z planety Krypton, walczącego ze złoczyńcami w imię dobra ludzkości. Dopiero później zaczęły powstawać także aktorskie produkcje, jednak jedynym godnym uwagi obrazem fabularnym okazały się "Przygody Supermana" z George'em Reevesem w roli głównej. Aktor ten nie wytrzymał zresztą ciężaru roli i najprawdopodobniej popełnił samobójstwo (opowiada o tym produkcja w reżyserii Allena Coultera "Hollywoodland").
Po Supermanie przyszła kolej na następnego ulubieńca publiczności, Batmana. Człowiek-nietoperz osiągnął zawrotną popularność w połowie lat 60. XX wieku, dzięki Adamowi Westowi, który wcielił się w niego w budzącej obecnie jedynie salwy śmiechu produkcji "Batman zbawia świat". Podobne reakcje wzbudzać może też zresztą inne komiksowo-filmowe "dzieło" z tamtego okresu "Hulk", w którym krzepkiego aktora przemalowano na zielony kolor.
Wszystkie adaptacje komiksów z tamtego okresu wyróżniają się zresztą przejaskrawioną stylistyką, kiczowatymi kostiumami i tandetnymi rozwiązaniami fabularnymi, co jednak zrozumiałe, biorąc pod uwagę to, że opierały się na historiach obrazkowych przeznaczonych przede wszystkim dla najmłodszych czytelników.
Zobacz, jak wyglądał Batman w latach 60. XX wieku:
Przełom w przedstawianiu komiksowych bohaterów na ekranie miał miejsce zaledwie dekadę później, pod koniec lat 70. XX wieku. I znowu wszystko zaczęło się od Supermana. Film z akurat tym superbohaterem w roli głównej postanowił zrealizować Richard Donner. Dysponując potężnym jak na ówczesne czasy budżetem, dzięki któremu mógł obsadzić gwiazdy w głównych rolach (Christopher Reeve, Marlon Brando, Gene Hackman, Terence Stamp, Glenn Ford) zrealizował pierwszą adaptację z prawdziwego zdarzenia.
Z komiksowego oryginału wyciął większość trywialnych uproszczeń, dzięki czemu stworzył w miarę logiczną i zrozumiałą fabułę. Wszystko to zaprawił jeszcze znakomitymi jak na tamte realia efektami specjalnymi, co zaowocowało powstaniem ogromnego ekranowego hitu, który rozpoczął kilkuodcinkową serię filmową.
W ciągu kolejnych 12 lat nakręcono jeszcze 3. obrazy z Reeve'em w roli głównej, które jednak reprezentowały coraz niższy poziom.
W momencie, gdy pierwszy "Superman" odniósł sukces, DC Comics postanowiło sięgnąć po swojego drugiego flagowego bohatera, czyli Batmana i także o nim zrealizować film. Ciągle zmieniające się scenariusze i różne wizje twórcze spowodowały jednak, że zanim do tego doszło minęło ponad dziesięć lat.
W końcu postanowiono dać szansę młodemu amerykańskiemu twórcy Timowi Burtonowi, który odniósł spory komercyjny sukces swoim wcześniejszym filmem "Sok z żuka". Ten zgodził się przenieść na ekran historię o człowieku-nietoperzu, zażądał jednak swobody twórczej. Burton zamarzył sobie bowiem stworzenie realistycznego dzieła w mrocznej tonacji, nijak nie przystającego do wcześniejszej cukierkowo-telewizyjnej przeszłości Batmana.
Ogromy sukces artystyczny i komercyjny udowodnił, że zamierzenia młodego reżysera były słuszne i na początku lat 90. XX wieku po raz drugi pozwolono mu sfilmować przygody "mrocznego rycerza". Ilość makabry, wynaturzeń, przemocy i czarnego humoru spowodowała jednak, że producenci kolejne części zdecydowali się powierzyć już Joelowi Schumacherowi, czego później jeszcze długo srogo żałowali.
Zobacz próbkę umiejętności Christophera Reeve'a w roli Supermana:
Zresztą w ogóle na początku lat 90. XX wieku nastąpił znaczny regres w filmowym przedstawianiu komiksowych bohaterów. W dużej mierze było to spowodowane ograniczeniami technicznymi i finansowymi. W efekcie dekada ta naznaczona jest średnio udanymi projektami takimi, jak m.in. "Dick Tracy" Warrena Beatty'ego, czy "Cień" Russella Mulcahy'ego czy zupełnymi klapami w stylu "Spawna" Marka A.Z. Dippé, "Kapitana Ameryki" Alberta Pyuna czy "Nicka Fury" Roda Hardy'ego z Davidem Hasselhoffem (!) w głównej roli. Najbardziej udana ekranizacja komiksu z tamtego okresu to bodaj "Blade - wieczny łowca" Stephena Norringtona, w którym w rolę czarnoskórego pół człowieka, pół wampira wcielił się Wesley Snipes.
I w momencie, gdy ekranizacje komiksów wciąż powstawały, ale mało kto wiedział, że dany film bazuje na obrazkowej historii ("Droga do zatracenia" Sama Mendesa, "Amerykański splendor" Shari Springera Bermana i Roberta Pulciniego czy "Ghost World" Terry'ego Zwigoffa) na scenę wkroczyli "X-Meni", "Spiderman" i "Hulk". Co ciekawe, wszystkie trzy filmy były przeniesieniem na duży ekran najpopularniejszych komiksów Marvela, największego rywala twórców Supermana i Batmana, czyli DC Comics.
Wreszcie okazało się, że efekty specjalne są już wystarczająco zaawansowane, żeby móc sprostać określonym wymaganiom, jakie niosło ze sobą zaprezentowanie widzom kilkunastu mutantów, z których każdy obdarzony jest specyficznymi umiejętnościami, huśtającego się na pajęczynach młodzieńca, a także przystojnego naukowca, który zamienia się w zielonego potwora.
Realizację wszystkich obrazów powierzono niezwykle kreatywnym artystom, z których każdy dał się już wcześniej poznać z jak najlepszej strony szerokiej widowni. Reżyser "Spider-Mana" Sam Raimi zdobył uznanie jako twórca przerażających horrorów, Bryan Singer ("X-Men") był postrzegany jako wizjoner świetnie kreujący ekranowe historie (m.in. za sprawą "Podejrzanych"), a Ang Lee zanim podjął się przeniesienia na ekran Hulka, zrobił oscarowego "Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka".
Zobacz, co potrafi człowiek-pająk:
Po sukcesie wszystkich tych filmów, ich producenci byli tak zachwyceni, że postanowili kuć żelazo, póki gorące i realizować kolejne ich części. W efekcie w ciągu kilku kolejnych lat powstały dwa kolejne Spider-Many (oba Raimiego), trzy części X-Menów (Singera, Bretta Ratnera i Gavina Hooda) i sequel przygód zielonego olbrzyma - "Incredible Hulk" Louisa Leterriera.
Marvelowi było jednak wciąż mało i w efekcie na ekran powędrowali kolejni bohaterowie stworzeni przez ich rysowników, przede wszystkim Stana Lee. Najpierw zrealizowano film o niewidomym adwokacie, który jest mistrzem wschodnich sztuk walki - "Daredevil" Marka Stevena Johnsona, później o pomagającej mu w pokonywaniu złoczyńców płatnej zabójczyni - "Elektra" Roba Bowmana, a następnie o motocykliście-kaskaderze, który sprzedał duszę diabłu - "Ghost Rider" tegoż Johnsona. Wreszcie przyszedł czas na zaprezentowanie całej grupy bohaterów o różnych właściwościach - "Fantastyczna czwórka" Tima Story'ego i Miriam Aleksandrowicz oraz "Fantastyczna Czwórka 2: Narodziny Srebrnego Surfera" Story'ego.
Filmy te były coraz słabsze i bardziej przewidywalne, a ich twórcy bardziej skupiali się na efektach specjalnych, zupełnie pomijając przy tym scenariuszowe prawdopodobieństwo opowiadanej historii.
Listę godnych uwagi tytułów, które zrealizowano w tamtym okresie, można by właściwie ograniczyć do "Hellboya" Guillermo del Toro - historii o demonie, który walczy po stronie dobra i w gruncie rzeczy jest niezwykle... ludzki.
Zobacz trailer z "synem szatana" w głównej roli:
I gdy wydawało się, że ekranizacje komiksów Marvela zdominują ekranowy swiat, DC Comics postanowiło o sobie przypomnieć. W ciągu dwóch lat zrealizowano kolejne obrazy o Supermanie i Batmanie, które zdecydowanie odcinały się od swojej przeszłości.
"Batman - Początek" już samym tytułem pokazuje, że nie będzie miał nic wspólnego z niedawnymi obrazami Burtona i Schumachera. Film zrealizowany przez Christophera Nolana, jednego z najbardziej utalentowanych współczesnych reżyserów jest autorską wizją genezy "mrocznego rycerza". Reżyser w swoim dziele postawił przede wszystkim na realizm, a także psychologizm i wiarygodnie uzasadnił, co doprowadziło Bruce'a Wayne do momentu, w którym stał się Batmanem.
Nieco inaczej sprawa wyglądała z obrazem "Superman: Powrót" Briana Singera, który zostawił serię o "X-menach", by móc zrealizować film o najsłynniejszym z superbohaterów. Mimo szczytnych zamierzeń i zrealizowania kilku trójwymiarowych scen, jego projekt nie do końca wypalił. Można tłumaczyć to błędami obsadowymi (słabi odtwórcy głównych ról: Brandon Routh i Kate Bosworth), a także marnym scenariuszem, ale przede wszystkim Singerowi nie udało się to, co świetnie wykonał w wypadku "X-Menów", czyli urealnienie postaci i przedstawionego świata.
W efekcie Nolan zrealizował kolejny, jeszcze lepszy, film o Batmanie - "Mrocznego rycerza", a następny obraz o Supermanie jakoś nie może doczekać się realizacji.
Zobacz zwiastun "Mrocznego rycerza":
Milowym krokiem dla filmowych adaptacji komiksów okazało się natomiast przeniesienie na ekran dwóch dzieł genialnego rysownika Franka Millera. W efekcie powstały obrazy "Sin City - Miasto grzechu" Robert Rodrigueza i "300" Zacka Snydera. Za sprawą komputerowej animacji obaj twórcy dokonali niemalże idealnych adaptacji, dzięki czemu karty obu komiksów zostały w fenomenalny sposób zamienione na filmowe kadry.
Zachwyceni sukcesem obu dzieł Miller i Snyder postanowili wykorzystać dobrą passę i przenieśli na duży ekran kolejne komiksy. Rysownik zrealizował "Spirita - Ducha Miasta", a reżyser "300" - "Watchmen Strażników". Obrazy te nie spełniły jednak pokładanych w nich nadziei, zwłaszcza ten pierwszy był marnym pokłosiem rysunkowego oryginału, co pokazało, że ogromny sukces "Sin City" osiągnięty został przede wszystkim dzięki kunsztowi Rodrigueza, przy wsparciu Quentina Tarantino, a nie dlatego że w pracę nad filmem zaangażowany był twórca komiksowego oryginału.
Zobacz Mickey Rourke'a, Bruce'a Willisa i Clive'a Owena w czarno-białej tonacji:
Co przyniesie przyszłość filmom z superbohaterami w rolach głównych? Z pewnością nie spadnie zainteresowanie nimi publiczności, bo widzowie z utęsknieniem czekają na kolejne arcydzieła, takie jak "Mroczny rycerz", "Sin City - Miasto grzechu", "300" czy niedawny "Iron Man", którego druga część właśnie stara się dorównać w kinach oryginałowi. Oczywiście nadal będą także realizowane "potworki" w stylu: "Kobiety-kot", "Punishera" czy "Ligi niezwykłych dżentelmenów" - wszak nigdy nie wiadomo, co akurat spodoba się widzom.
Najważniejsze, że ekranizacje komiksów wciąż ewoluują i jak tak dalej pójdzie, uda im się stworzyć odrębny gatunek filmowy, w ramach którego będą kiedyś wszystkie oceniane, czego im i ich twórcom szczerze życzę.