Film nie dla konformistów
Zrealizowałem ten film z myślą o widzach, którzy poszukują w swoim życiu wartości, którzy nie są konformistami; nie kręcę filmów dla mas - powiedział Ryszard Bugajski, reżyser filmu "Generał Nil" o gen. Emilu Fieldorfie.
Na ekrany kin obraz trafi 17 kwietnia. Jest opowieścią o wielkim polskim bohaterze, dowódcy Kedywu Komendy Głównej Armii Krajowej, którego po wojnie komuniści nazwali wrogiem polskiego narodu i stracili.
August Emil Fieldorf ps. "Nil" (urodzony 20 marca 1895 roku w Krakowie, stracony przez komunistów 24 lutego 1953 roku w Warszawie), człowiek niezmiernie zasłużony dla Polski, po wojnie jest Polakom mało znany. Dlatego Bugajski postanowił przybliżyć polskim widzom jego postać, zachęcany między innymi przez Fundację Filmową Armii Krajowej.
"Był intelektualistą o chłodnym umyśle, człowiekiem pragmatycznym, bardzo skutecznym w działaniu. Konspiracja, którą stworzył, świadczy o tym najlepiej, wiele jej akcji uwieńczonych zostało sukcesem" - powiedział o Fieldorfie Bugajski.
"Mało osób znało Fieldorfa nawet w czasie wojny. Nie było wiadomo, jak nazywali się ludzie z kierownictwa Kedywu, który był przecież supertajny. Z kolei po wojnie komuniści zabiegali o to,
by nazwisko Fieldorfa zostało wymazane ze świadomości Polaków i żeby nikt nie dowiedział się, kim był generał "Nil" - podkreślił reżyser.
"Komunistom bardzo zależało, by nie wytworzyła się legenda Fieldorfa. Oni walczyli z legendami, z symbolami przedwojennej Polski. A Fieldorf miał przecież w życiorysie okres walki z bolszewizmem. Dla Rosjan był niczym kolec wbity w ranę. Oni nie mogli znieść świadomości, że istnieje człowiek, który otwarcie przeciwko nim występował. Takiego człowieka należało usunąć. Zatrzeć każdy ślad po nim. A jego samego upokorzyć - wieszając go, podczas gdy oficerów przecież rozstrzeliwano" - powiedział Bugajski.
Generał Fieldorf, który całe życie walczył o Polskę, po wojnie w tej samej Polsce, rządzonej już jednak przez inne władze, został fałszywie oskarżony przez komunistów o współpracę z Niemcami,
nazwany "zdrajcą narodu polskiego" i zabity.
"Fieldorf (którego w filmie zagrał Olgierd Łukaszewicz) musiał cierpieć, widząc że lata walki z Niemcami przyniosły Polsce w zasadzie nową okupację. A ludzie, którzy walczyli o Polskę w sposób bohaterski byli przez nowe władze kraju wsadzani do więzień, skazywani, mordowani, prześladowani na wszelkie możliwe sposoby. To niewątpliwie był dla Fieldorfa dramat" - powiedział
reżyser "Generała Nila".
Jednocześnie - zwrócił uwagę - zamknięty w więzieniu Fieldorf nie sądził, że naprawdę zostanie zabity przez swoich rodaków.
"Niestety, przeliczył się. To było dla niego zaskoczenie. Zastanawiał się: "dlaczego mieliby mnie zabić?". Nie uwzględnił tego, że po tamtej drugiej stronie nie funkcjonowała chłodna kalkulacja - tak jak w przypadku jego samego, nie występowały jakieś racje. Po tamtej stronie była wściekłość, zapiekła nienawiść do wszystkiego, co niekomunistyczne" - powiedział Bugajski.
Podkreślił, że realizując "Generała Nila" starał się być jak najbardziej wierny faktom i jak najdokładniej odtworzyć realia, w których rozgrywa się akcja filmu.
Konsultantem historycznym w procesie powstawania "Generała Nila" był Jacek Pawłowicz z IPN. Natomiast głównym źródłem wiedzy przy konstruowaniu scenariusza filmu była dla Bugajskiego, i jego współscenarzysty Krzysztofa Łukaszewicza, książka o generale napisana przez bratanicę Fieldorfa, Marię Fieldorf, i jej męża Leszka Zachutę.
"Ja i moja scenografka Aniko Kiss staraliśmy się, by to co zostanie pokazane w filmie było jak najbliższe faktom. Niestety, mało już pozostało rzeczy i miejsc autentycznych z tamtych czasów".
- opowiadał Bugajski.
Sceny przedstawiające zamach na Franza Kutscherę, hitlerowca nazywanego "katem Warszawy" - przeprowadzony na rozkaz generała Fieldorfa - filmowcy mogli nakręcić dokładnie w tym samym miejscu w Alejach Ujazdowskich, gdzie on się odbył. Inaczej było jednak w przypadku scen rozgrywających się w więzieniu przy ul. Rakowieckiej - gdzie ostatnie dni życia spędził Fieldorf, czy w
przypadku łódzkiego mieszkania generała.
"Więzienie przy Rakowieckiej wygląda teraz inaczej niż kiedyś. W czasach Fieldorfa ściany w tym więzieniu były pomalowane na szaro. Dziś to kolor żółto-brązowy. Dlatego sceny z więzienia kręciliśmy w specjalnej hali w Warszawie" - tłumaczył Bugajski.
Aby nadać jak najwięcej autentyzmu tym scenom, Kiss "wmontowała" w scenografię prawdziwe stare drzwi z więzienia w Pułtusku, jak opowiada Bugajski - "ciężkie, grube, masywne, z ogromnymi zamkami". "Zdobyliśmy te drzwi dzięki pomocy IPN" - wyjaśnił reżyser.
Filmowcy nie mogli też z pewnych względów realizować scen w dawnym mieszkaniu generała przy ul. Próchnika w Łodzi. Sfilmowali jedynie fasadę kamienicy i jej bramę.
Historycy nie mają pełnej wiedzy na temat losów Fieldorfa, do dziś nieznane jest m.in. miejsce pochówku generała. Dlatego Bugajski, opowiadając o życiu "Nila", musiał niekiedy samodzielnie formułować hipotezy.
"Wiele jest takich scen. Musiałem czasem posłużyć się wyobraźnią. Ale zawsze były to hipotezy wiarygodne, konsultowane z historykami, uznawane przez nich za możliwe" - zaznaczył reżyser.
Jedną z ról w "Generale Nilu" - Igora Andrejewa, prawnika, jednego z sędziów Sądu Najwyższego, którzy w 1952 roku zatwierdzili wyrok śmierci na generała Fieldorfa - zagrał Adam Woronowicz, znany polskim widzom m.in. z roli księdza Popiełuszki w dramacie Rafała Wieczyńskiego. Grany przez niego w filmie Bugajskiego Andrejew był współautorem podręcznika "Prawo karne Polski Ludowej".
W filmie widzowie zobaczą Andrejewa jako tchórza i konformistę - powiedział reżyser "Generała Nila".
"Sędzia Andrejew był ojcem mojego kolegi-reżysera ze szkoły filmowej - opowiadał Bugajski. - "Wiedziałem o tym ojcu tyle, że jest prawnikiem, autorem kodeksu karnego, który był prawem bardzo złym, wrednym, na nim opierała się władza komunistyczna. Ale przeszłości Andrejewa nie znałem. On miał pod koniec życia wyrzuty sumienia. Napisał do pewnego dziennikarza list, w którym tłumaczył się, że nie wiedział, kogo właściwie skazuje, że wydawało mu się, iż Fieldorf był Niemcem. To oczywiście głupie tłumaczenie. Próba uniku. Zdziwiło mnie, że człowiek o niewątpliwie wysokiej
inteligencji używa tak naiwnej argumentacji".
Bohaterem filmu Ryszarda Bugajskiego jest człowiek, dla którego najważniejszymi wartościami w życiu były honor, miłość do ojczyzny, zdolność do poświęcenia się w jej imieniu. Pytany przez PAP, na jakiego rodzaju publiczność liczył, realizując taki film, odparł:
"Zrobiłem go dla ludzi poszukujących wartości, którzy nie są konformistami, którzy dużo myślą o życiu. W tym filmie podejmowane są sprawy trudne. Ja nie robię filmów dla mas".
Podkreślił, że historia Fieldorfa może zafascynować młode pokolenie Polaków.
"Wiem o bardzo wielu młodych ludziach, których zafascynowała na przykład postać rotmistrza Witolda Pileckiego. Człowieka, który po to, by ratować innych, sam narażał się na śmierć - dobrowolnie udał się do Oświęcimia i zbudował tam organizację podziemną".
Bugajski - ceniony przez Polaków m.in. jako twórca głośnego "Przesłuchania" (1982) i spektaklu telewizyjnego "Śmierć rotmistrza Pileckiego" (2006) - podkreśla, że nie chciałby zostać zaszufladkowany jako reżyser koncentrujący się na tematyce polskiej martyrologii.
"Mam również inne pomysły, które z martyrologią się nie wiążą. Obecnie przygotowuję się do realizacji musicalu dla Teatru Telewizji. Jego bohaterem będzie satyryk Janusz Szpotański, który w 1968 roku został nazwany przez Władysława Gomułkę "człowiekiem o moralności alfonsa" - powiedział Bugajski.