"Fakty i akty": Seksskandal w Białym Domu. Fikcja stała się rzeczywistością
Twórcy "Faktów i aktów" myśleli, że tworzą mroczną satyrę na świat polityki i mediów. Jednak zaledwie miesiąc po premierze ich filmu wybuchł prawdziwy skandal, a niektóre elementy fabuły nagle okazały się aż nadto podobne do autentycznych wydarzeń. 17 grudnia 2022 roku mija 25 lat od premiery głośnego dzieła Barry'ego Levinsona.
Na dwa tygodnie przed wyborami urzędujący prezydent Stanów Zjednoczonych zostaje przyłapany na czynieniu awansów do nieletniej. Reelekcja staje pod znakiem zapytania. Spin doktor Conrad Brean (Robert De Niro) proponuje, by odwrócić uwagę mediów od skandalu poprzez wykreowanie fikcyjnego konfliktu z Albanią. Do pomocy werbuje producenta filmowego Stanleya Motsa (Dustin Hoffman). Dla niego nie jest ważne, czy kreuje fikcję, czy rzeczywistość - ma być z tego hit.
Gdy Dustin Hoffman pracował nad "Kulą" Barry'ego Levinsona, otrzymał od producentki Jane Rosenthal scenariusz oparty na książce "American Hero" Larry'ego Beinharta. Zaproponowała, by aktor wyreżyserował film. Hoffman odmówił, ale pomysł zaciekawił go na tyle, że podzielił się nim z Levinsonem. Obaj usiedli wraz z Rosenthal i wspólnie stwierdzili, że pomysł ma potencjał, ale trzeba go doszlifować. Levinson zaprosił do projektu Roberta De Niro, z którym pracował wcześniej przy "Uśpionych". Ten zaproponował, by poprawki do scenariusza naniósł David Mamet, uznany dramaturg i scenarzysta, z którym aktor pracował przy "Nietykalnych". Gdy ten skończył, "Fakty i akty" mogły trafić do realizacji. Levinson zdecydował się nakręcić film w przerwie między zdjęciami do "Kuli" w 29 dni i przy "skromnym" budżecie 15 milionów dolarów.
Hoffman miał problem ze znalezieniem klucza do swojej postaci. Jego bohater został napisany jako stereotypowy hollywoodzki producent - gruby, głośny i władczy. Fizycznie nie pasował do takiej roli, dlatego postanowił oprzeć swoją postać na Robercie Evansie. Był to uznany producent, stojący m.in. za "Chinatown", "Maratończykiem" i "Cotton Club". Aktor nie był jednak zadowolony ze swojego wyglądu. Ucharakteryzowany na Evansa - z okularami w grubych, kwadratowych oprawkach i włosami zaczesanymi do tyłu - przypominał parodię popularnego dziennikarza Larry'ego Kinga. Bez niczego na nosie wyglądał z kolei, jak postarzona wersja Ratso, w którego wcielił się przed laty w "Nocnym kowboju" Johna Schlesingera. Jednak gdy zaczął naśladować manieryzmy Evansa, wiedział, że trafił w dziesiątkę. W wywiadach zaznaczał jednak, że Mots nie jest bezpośrednio oparty na żadnej prawdziwej osobie. Z kolei Evans miał mówić znajomym: "Jestem niesamowity w tym filmie".
Chociaż większość akcji filmu ma miejsce w Waszyngtonie, twórcy kręcili tam tylko przez trzy dni. W któryś wieczór Levinson, Hoffman i De Niro udali się na kolację do jednego z prestiżowych hoteli. Niespodziewanie natknęli się tam na... prezydenta Billa Clintona. W pewnym momencie spytał ich, o czym opowiada film, nad którym właśnie pracują. De Niro spojrzał znacząco na Levinsona, ten z kolei odwrócił się błagalnie do Hoffmana. "Chyba zacząłem wtedy stepować. Nie pamiętam, co mu powiedziałem" - wspominał później aktor.
"Fakty i akty" miały swą uroczystą premierę 17 grudnia 1997 roku, a osiem dni później weszły do ogólnokrajowej dystrybucji. Film zebrał przychylne opinie krytyków, okazał się także względnym sukcesem finansowym, zarabiając prawie 65 milionów dolarów. Wyróżniono go dwiema nominacjami do Oscara: za rolę Hoffmana i scenariusz adaptowany. Z kolei Levinson otrzymał Specjalną Nagrodę Jury podczas festiwalu w Berlinie. Tutaj historia "Faktów i aktów" mogłaby się zakończyć. Twórcy nie przewidzieli jednak, że rzeczywistość dopisze do ich dzieła obszerne posłowie.
Levinsonowi zależało, by filmowy prezydent nie był kojarzony z konkretną osobą. Z tego powodu zdecydował się nie pokazywać twarzy tej postaci. Z kolei David Mamet, współautor scenariusza, podczas pisania myślał, że kreuje sytuację, która nie ma prawa się wydarzyć. Życie szybko przegoniło fikcję. Zaledwie miesiąc po premierze "Faktów i aktów" wybuchł skandal dotyczący intymnych kontaktów Clintona z jego stażystką Moniką Lewynsky, który skończył się próbą impeachmentu prezydenta. Sześć miesięcy później, gdy kobieta miała zeznawać w tej sprawie, siły amerykańskie zaatakowały cele w Afganistanie i Sudanie. Podczas swej krytyki demokratycznego prezydenta republikanie zaczęli określać jego działania tytułem filmu Levinsona.
Sam reżyser nie był zadowolony z takiej korelacji czasowej. Chociaż sprawiła ona, że film żył w świadomości widzów jeszcze długo po swojej premierze, według twórcy przysłoniła ona przesłanie jego dzieła. "Fakty i akty" nie mówiły o skandalu seksualnym, a o sposobie, w jaki media oraz rządzący manipulują przekazem i sprawiają, że nie skupiamy się na tym, co naprawdę ważne. "Myśleliśmy [...] że zrobiliśmy naprawdę dobrą satyrę polityczną. Dziś to już nie jest satyra" - mówiła Rosenthal rok po premierze filmu. Według niej szczegóły romansu Clintona i Lewynsky oraz wywołanego w ten sposób skandalu były tak absurdalne, że gdyby w przeszłości chcieli umieścić coś podobnego w filmie, publiczność by tego nie kupiła.