DVD: "Eros": Mistrzowie kina o erotyzmie
Coraz częściej na DVD trafiają filmy, które wprowadzane są na polski rynek z pominięciem kinowej dystrybucji. Oprócz obrazów miernych i nie wartych wspominania, trafiają się od czasu do czasu prawdziwe perełki, dzieła wręcz obowiązkowe. Jednym z nich jest nowelowy "Eros" - trylogia o związku erotyzmu z miłością autorstwa trzech wielkich reżyserów: Michelangelo Antonioniego, Stevena Soderbergha ("Erin Brokovich") i Wong Kar-waia ("Spragnieni miłości").
To nic, że "Eros" trafia do polskich sklepów z dwuletnim opóźnieniem - premiera tego obrazu miała miejsce podczas festiwalu w Wenecji w 2004 roku. Nie jest to jednak ważne - film traktuje bowiem o tak ponadczasowym problemie, że dwa lata poślizgu to z punktu widzenia nieskończoności zaledwie ulotna chwila. (Kto się zorientował, mógł ten film zobaczyć nawet w kinie - kilka tygodni temu znalazł się on w programie jeżdżącego po Polsce Europejskiego Festiwalu Filmowego).
Trzeba jednak od razu zaznaczyć, że "Eros" to pozycja głównie dla miłośników twórczości zaangażowanych w ten projekt reżyserów. Wielbiciele Michelangelo Antonioniego będą na podstawie jego nowelki tropić ślady geniuszu, które pozostały w głowie ponad 90-letniego twórcy. Innym pozostanie ekscytacja, czy Antonioni trafi do Księgi Rekordów Guinnessa jako najstarszy realizujący filmy reżyser świata (dodać trzeba, że jest częściowo sparaliżowany i porusza się na wózku). Tak samo w przypadku Stevena Soderbergha (czy w przypadku tego reżysera można mówić o stylu?) i Wong Kar-waia (czy w przypadku tego reżysera trzeba mówić o stylistycznym manieryzmie?).
Problemem "Erosa" jest bowiem brak jakiejkolwiek spójności kompozycyjnej. Główny temat to jednak chyba za mało - twórcy goszczącego właśnie na ekranach polskich kin nowelowego filmu "Bilety" - Ermanno Olmi, Abbas Kiarostami i Ken Loach o niebo lepiej wyzyskali potencjał epizodycznej konwencji, tworząc - pomimo różnicy reżyserskich temperamentów - zupełnie autonomiczne dzieło.
W przypadku "Erosa" mamy do czynienia z - to prawda - mistrzowskimi nowelkami; każdą część można jednak (należy?) oglądać niezależnie od pozostałych. Jedyną atrakcją, która wynika z ciągłej projekcji "Erosa" jest zmysłowa piosenka śpiewana przez Caetano Veloso, będąca łącznikiem między poszczególnymi partiami filmu.
Michelangelo Antonioni serwuje nam adaptację swego opowiadania "Niebezpieczna kolej rzeczy" (już kręcone z Wimem Wendersem "Po tamtej stronie chmur" było próbą ekranizacji swej prozy). Steven Soderbergh (nowela "Equilibrium") przedstawia z ironią historię pracownika agencji reklamowej (Robert Downey jr.) podczas seansu terapeutycznego. Natomiast Wong Kar-wai z wdziękiem opowiada w "Ręce" - historii miłości nieśmiałego krawca do pewnej kurtyzany (Gong Li) - o splocie pożądania i śmierci.
W każdej z tych części odnajdujemy to, co lubimy w twórczości danych twórców: u Antonioniego - egzystencjalny niepokój i nieco "niefilmowy" sposób opowieści, u Stevena Soderbergha - żonglerkę tematami i konwencjami filmowymi (stylizacja na kino noir), u Wong Kar-waia - zmysłową erotykę i to chyba urodzony w Hongkongu reżyser broni się w swej noweli najlepiej.
Nie należy jednak zapominać, że inicjatorem i spiritus movens przedsięwzięcia był Michelangelo Antonioni. Jego wielkość jest dziś bezdyskusyjna a spowodowane chorobą i wiekiem twórcze milczenie jeszcze bardziej uwrażliwia nas na każdy nowo skomponowany przez niego kadr, każdy obraz i każdą myśl.