Reklama

Drogie bajki Hollywood

Miliony wydane na efekty specjalne i gwiazdorskie nazwiska w czołówce mogą nie wystarczyć, jeśli jeszcze więcej nie zostanie wydane na reklamę filmu. I jeżeli myślicie, że najdroższą kampanię ma na przykład taki "Iron Man", to jesteście w błędzie. Okazuje się, że rekordzistami są w tej dziedzinie... filmy animowane.

W ciągu ostatnich pięciu lat animacje były najdroższymi filmami do wypromowania, niejednokrotnie pożerając dziesiątki milionów, o wiele więcej niż normalny film akcji.

Na szczycie drabiny znajdują się dwaj giganci animowanego Hollywood - Disney i DreamWorks Animation. Amerykańscy krytycy często porównują ich rywalizację do walki Coca Coli i Pepsi.

Ten rok udowodnił to bardzo wyraźnie.

Może reklamy "Iron Man", czy filmu o najnowszych przygodach Indiana Jones sporo kosztowały, ale przy 54 milionach dolarów, które Disney wydał na kampanię "Ratatuja" wydają się groszowymi wydatkami.

Reklama

Średnio na reklamę filmów fabularnych studia wydają 35,9 mln dolarów. Jednak przy takich filmach jak "Auta", "Ekspres polarny", "Gdzie jest Nemo?", koszty te wzrastają przynajmniej o 10 milionów.

Ale trudno się dziwić, skoro większość filmów animowanych staje się kinowym przebojem i samonapędzającą się maszynką do robienia pieniędzy. Na seans nie przyjdzie przecież samo dziecko, ale zaciągnie rodziców. Jeszcze lepiej, gdy ma liczne rodzeństwo. Do tego warto przekonać malucha, że "musi" mieć wszystkie związane z filmem gadżety i pieniądze przeznaczane na kampanię szybko się zwracają.

"Teraz nie sprzedaje się tylko i wyłącznie filmu" - mówi dyrektor wykonawczy jednego z najważniejszych studiów filmowych - "Jest film, ale obok niego zabawki, osobne miejsce w parku tematycznym,a wszystko to powinno zadowolić każdego. To trafianie do jak najszerszego grona odbiorców pożera dużo pieniędzy".

Znawcy spodziewają się, że najnowsza bajka Disneya o robocie imieniem Wall-E stanie tegorocznym hitem (premiera z końcem czerwca). Choć na pewno film DreamWorks "Kung Fu Panda" będzie mu ostro deptać po piętach.

W latach 2004 a 2007 czołówki rankingów najbardziej hitowych obrazów były zdominowane przez animacje: "Film o pszczołach", "Ratatuj", "Shrek 3", "Rodzinka Robinsonów". Wyjątkiem był rok 2005, ale i wtedy filmy akcji czuły na plecach oddech animacji: "Madagaskaru" czy "Kurczaka Małego".

Ładując grube miliony w kampanie animowanych filmów dla dzieci, producenci doskonale wiedzą, co robią. Jeżeli nawet koszty nie zwrócą się z biletów kinowych, zawsze pozostają wysokie zyski z gier wideo, DVD czy zabawek. Wystarczy podać jeden przykład: Disney na tego typu sprzedaży jak dotąd zarobił na filmie "Auta" 5 miliardów dolarów.

Dlatego kampanie i cała promocja okołofilmowa rusza na długo przed premierą w multipleksach, kanałach Disney Channel czy Nickelodeon, w internecie.

"Musisz wydać pieniądze, by je potem zarobić" - to zasada przyświecająca producentom filmów animowanych.

I w hollywoodzkich realiach sprawdza się świetnie . "Kung Fu Panda" miała ogromną kampanię, która zaowocowała nadspodziewanym sukcesem w czasie otwarcia - 60 mln dolarów. To dla DreamWorks najlepsze otwarcie animacji, która nie była sequelem.

Z kolei producent "Shreka" Jeffrey Katzenberg zainicjował nowy trend - wprowadzanie wersji 3D, która staje dodatkowym źródłem zarobku. Za jego przykładem idą powoli też pozostałe wytwórnie.

Jednak nie zawsze wszystko jest tak czarno-białe. Wytwórnia Fox sukces osiągnęła dzięki "Epoce lodowcowej", pomimo że utrzymywała koszty promocji na niskim poziomie. Film zarobił 185 mln dolarów. Fakt, był to pierwszy taki przypadek w historii. Ale potem podobnie stało się z szaloną rodziną "Simpsonów".

Ale i tak jest to wyjątek potwierdzający regułę, a niektórzy twierdzą, że przypadek Foxa to po prostu zupełnie inna bajka.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: MAN | filmy | animacje | Disney | film | bajki | Hollywood
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama