Dodatek do męskiego kina
"Na zdjęcia próbne pojechałam trzy tygodnie po porodzie" - przyznaje Anna Przybylska, którą już od 11 stycznia będzie można oglądać w filmie "Sęp".
Choć premiera "Sępa" dopiero 11 stycznia, to już o tym filmie głośno. To głównie zasługa odważnej sceny miłosnej, w której towarzyszy pani Michał Żebrowski.
Anna Przybylska: - Takie rzeczy zawsze budzą sensację, ale scena, o której mowa, nie jest w tym filmie najważniejsza i nie należy się na niej koncentrować. Jest pięknie nakręcona, bardzo zmysłowa, bez nachalnej nagości. Mieliśmy świadomość tego, że w łóżku będą leżeli z nami również widzowie. Nie przekraczamy jednak granic dobrego smaku.
Nigdy wcześniej nie miała pani okazji grać z Michałem Żebrowskim. Jakie wrażenia?
- Michał Żebrowski zawsze mnie intrygował aktorsko, zawsze chciałam go poznać. Sądziłam, że jest osobą niedostępną. Okazał się bardzo miły. Jest szalenie kulturalnym facetem, o ogromnym poczuciu humoru, pracowało nam się bardzo dobrze. Zresztą, trudno byłoby położyć się do łóżka z Michałem Żebrowskim, gdyby między nami nie było aktorskiej chemii.
Sami aktorzy, którzy brali udział w tym projekcie podkreślają, że jeszcze takiego filmu nie było, a przynajmniej oni czegoś takiego nie widzieli. Podpisuje się pani pod tym?
- Nie jestem filmoznawcą, ale rzeczywiście nie przypominam sobie we współczesnym, polskim kinie dobrego filmu sensacyjnego. Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to 'Psy'. Natomiast typowego kina sensacyjnego, z elementami pościgów, intryg, świata przestępczego - takiego kina nie pamiętam.
Dlaczego zgodziłam się pani zagrać w tym filmie?
- Już sam scenariusz był interesujący. Na zdjęcia próbne pojechałam trzy tygodnie po porodzie, do tej pory nic nie było w stanie wyciągnąć mnie tak szybko z domu. No i ta wspaniała obsada: Daniel Olbrychski, Piotr Fronczewski, Mirosław Baka, Andrzej Seweryn, Paweł Małaszyński, Michał Żebrowski. Dodatkowo znaczenie miało to, że moja rola jest jedną z nielicznych ról żeńskich. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że jako kobieta jestem jedynie dodatkiem do tego męskiego kina sensacyjnego, jednak taki dodatek bardzo nobilituje.
Zdjęcia do filmu zaczęły się krótko po tym, jak urodziła pani dziecko. Czy ta rola nie była dla pani zbyt dużym obciążenie fizycznym?
- W filmie jest jedna scena miłosna, ale jest też scena walki. Oczywiście, jeśli przez rok nie robi się praktycznie nic, jest się świeżo po porodzie, ma się za sobą nieprzespane noce i karmienie piersią, to łatwo zgadnąć, że już po godzinnym treningu byłam wykończona.
Połknęła pani bakcyla sztuk walki?
- Gdybym nie miała obowiązków, mogłabym się bawić w sztuki walki. Proszę mi jednak wierzyć, na co dzień w domu uprawiam bardziej ekstremalne sporty.
Pani bohaterka - Natasza jest sumą sprzeczności - to takie odbicie współczesnej kobiety - z jednej strony silnej i niezależnej, z drugiej bardzo zmysłowej i kobiecej?
- Robiliśmy wszystko, żeby moja bohaterka stała się bardzo atrakcyjną kobietą. Jednocześnie, kobiety, które uprawiają sztuki walki, mają w sobie trochę pierwiastka męskiego. Mężczyźni z jednej strony boją się takich kobiet, z drugiej one są bardzo intrygujące. Staraliśmy się, żeby moja postać miała w sobie te wszystkie elementy.
Należy pani do grona nielicznych gwiazd, które nie bywają na bankietach. Pokazy mody, ścianka, flesze, rola jurora - nie lubi pani tego zgiełku?
- Nie oceniam ludzi, którzy bywają. Pamiętajmy, że oni na tym zarabiają. Jeśli trzeba utrzymać rodzinę i spłacić kredyt, to nie ma się czemu dziwić. Sama mam ten komfort, że nie muszę. Ale kto wie, co będzie jutro. Dziś mówię, że nie muszę, a jutro się okaże, że będę potrzebowała ogromnego zastrzyku gotówki. Rozumiem tych, którzy z jakichś powodów podejmują takie, a nie inne decyzje.
Zamiast celebrować woli pani spędzać czas z rodziną?
- Spędzanie czasu z najbliższymi to mój priorytet, ale jednocześnie bardzo żałuję, że nie mogę korzystać z zaproszeń na premiery teatralne w Warszawie. Z przyjemnością pojawiałabym się w niektórych miejscach częściej. Mieszkam w Gdyni i nie mogę w środku tygodnia nagle wyrwać się z domu. Ubolewam nad tym, bo chciałabym być na bieżąco.
Co po "Sępie"?
- Nie spoczywam na laurach. Właśnie skończyłam zdjęcia do filmu Jacka Bromskiego, którego premiera najprawdopodobniej odbędzie się w drugiej połowie przyszłego roku. Niemniej jednak swojego dorobku staram się nie rozmieniać, bywając na salonach i robiąc rzeczy w mojej opinii mniej ważne. Wolę czekać na ciekawe role filmowe i serialowe, nawet jeśli miałyby być one epizodyczne, niż spalać się w talent show, bywać i celebrować. Moje życie prywatne nie pozwala mi na to, żeby tak mocno i intensywnie pracować, więc zawsze stawiam na film. Może w przyszłym roku będzie to również teatr.
Rozpoczęła pani rok 2013 z długą lista postanowień?
- Nie uznaję czegoś takiego jak postanowienia noworoczne. Nie zakładam, że będę ćwiczyć, czy nie będę palić. Uprawiam sporty, lubię jeść, ale stosuję wyważoną dietę - robię tydzień z czekoladą, tydzień bez czekolady. Mam poczucie, że postanowienia noworoczne do niczego nie prowadzą. Jedyne, co w sobie wyrobiłam lata temu, to pewne nawyki. Martwi mnie nieporadność ludzi, którzy muszą sobie dawać jakieś dyspensy, że od nowego roku coś zrealizują, coś zmienią. Współczuję tym, którzy nie mają silnej woli, aby zachować konsekwencję we wszystkim, co robią przez cały rok.
To może ma pani jakiś noworoczny cel?
- Chciałabym zagrać w Teatrze 6 Piętro. I mam nadzieję, że realizacja tego celu będzie możliwa.
Rozmawiała Monika Dzwonnik (PAP Life).