Reklama

Dennis Hopper: Swobodny jeździec Hollywood

Gdyby żył, w poniedziałek świętowalibyśmy 85. urodziny Dennisa Hoppera - jednego z najbardziej charakterystycznych aktorów w Hollywood. Nie chodzi tylko o jego role i zdolności aktorskie. Artysta wyróżniał się wybuchowym temperamentem, a jego długoletnie nałogi alkoholowe i narkotykowe sprawił wiele kłopotów producentom i reżyserom. Niektóre anegdoty o Hopperze do dziś mrożą krew w żyłach.

Gdyby żył, w poniedziałek świętowalibyśmy 85. urodziny Dennisa Hoppera -  jednego z najbardziej charakterystycznych aktorów w Hollywood. Nie chodzi tylko o jego role i zdolności aktorskie. Artysta wyróżniał się wybuchowym temperamentem, a jego długoletnie nałogi alkoholowe i narkotykowe sprawił wiele kłopotów producentom i reżyserom. Niektóre anegdoty o Hopperze do dziś mrożą krew w żyłach.
Dennis Hopper nie stronił od używek. Przyznawał, że zdarzało mu się wypić dziennie dwa litry rumu i 28 piw /Michael Caulfield/WireImage /Getty Images

Hopper debiutował w telewizji w 1955 roku, w wieku zaledwie 19 lat. W tym samym roku pojawił się w "Buntowniku bez powodu" jako jeden z członków gangu. Na planie zaprzyjaźnił się z Jamesem Deanem i mocno przeżył jego śmierć. Niektórzy wskazywali go jako następcę tragicznie zmarłego aktora. Hopper już wtedy dał znać o swoim temperamencie. Wykłócał się i obrażał reżyserów, palił za sobą mosty i zrażał do siebie ludzi.

Hopper miał własną wizję kina. Urzeczywistnił ją w "Swobodnym jeźdźcu", kultowym filmie opowiadającym o dwóch motocyklistach przemierzających Stany Zjednoczone. Hopper nie tylko wystąpił w filmie - wyreżyserował go i współtworzył scenariusz razem z Peterem Fondą. Uznawany za jeden z najważniejszych obrazów nurtu kontestacji film okazał się ogromnym sukcesem kasowym. Hopper i Fonda otrzymali nominację do Oscara za scenariusz. Z kolei szerzej nieznany wówczas Jack Nicholson miał szansę na nagrodę za rolę drugoplanową.

Reklama

Hopper nie potrafił sobie poradzić z sukcesem "Swobodnego jeźdźca". Jego najgorszy okres rozpoczął się podczas prac nad jego kolejnym projektem reżyserskim, "The Last Movie". Hopper otrzymał za niego nagrodę w Wenecji, ale amerykańscy producenci nie chcieli go dystrybuować. Był dla nich niezrozumiały i zbyt artystyczny - tymczasem oni oczekiwali kolejnego hitu. Hopper przez rok montował film w swoim domu w Nowym Meksyku i każdego dnia wspomagał się innymi używkami.

Hopper robił się coraz bardziej nieobliczalny. 31 października 1970 roku ożenił się z Michelle Phillips. Małżeństwo przetrwało jedynie osiem dni. Z powodu agresywnego zachowania aktora, jego alkoholowo-narkotykowych wypadów oraz dziwacznych upodobań seksualnych jego żona po tygodniu wczesnym rankiem uciekła z ich domu i pojechała na lotnisko. Hopper zaczął ją gonić i wjechał swoim autem na płytę startową, by uniemożliwić start jej samolotu. Phillips później zeznała, że Hopper przykuwał ją kajdankami - inaczej uciekałby szybciej. Z kolei sam aktor, pytany o swoje ośmiodniowe małżeństwo, zawsze odpowiadał: "Pierwszy tydzień był całkiem udany".

W 1983 roku Hopper był u szczytu swojego nałogowego szału. Przyjechał wtedy do uniwersytetu Rice w Houston w Teksasie, by pokazać swój najnowszy film. Po projekcji miał dla publiczności niespodziankę. Zaprosił widzów na położony poza Houston tor wyścigowy. Tam Hopper usiadł na krześle, wokół którego rozmieszczono sześć lasek dynamitu. Aktor zamierzał wykonać Russian Dynamite Death Chair Act - odpalić dynamit w tym samym czasie, co wytworzyłoby w epicentrum wybuchu (w którym znajdowało się krzesło) efekt próżni. Gdyby cokolwiek poszło niezgodnie z planem Hopper mógłby odnieść poważne obrażenia lub zginąć. To jednak absolutnie nie zaprzątało jego myśli.

Hopper jakimś cudem przeżył swój występ. Utrzymywał później, że przez kilka tygodni nie mógł słyszeć. Zaraz udał się na zdjęcia do Meksyku, podczas których jego nałóg doprowadzał do kolejnych ekscesów. Zmęczeni producenci odesłali go do domu, gdy Hopper zdecydował się pobić pracownika planu. Na lotnisku aktor dostał ataku paranoi i wspiął się na jedno ze skrzydeł samolotu. Gdy jakimś cudem dotarł do Stanów Zjednoczonych, zaraz zgłosił się do programu odwykowego. Chociaż nie ukończył go, pozostał trzeźwy aż do dnia swojej śmierci.

W transie alkoholowo-narkotykowych ekscesów Dennis Hopper wystąpił w owianym legendą filmie Francisa Forda Coppoli "Czas apokalipsy", w którym wcielił się w postać amerykańskiego fotoreportera, który przygląda się quasi-państwu stworzonemu w Kambodży przez dezertera z amerykańskiej armii, pułkownika Waltera Kurtza (Marlon Brando).

Hopper przyznał po latach w rozmowie z "The Hollywood Reporter", że zgodził się na występ w filmie Coppoli pod jednym warunkiem - chciał mieć choćby jedną scenę z Brando. Gwiazdor przybył jednak na plan produkcji z... 1,5-miesięcznym poślizgiem i od razu rozzłościł się na Hoppera za sugestię, że pewnie nie przeczytał książkowego oryginału Josepha Conrada "Jądro ciemności". Atmosfera między aktorami do końca zdjęć pozostałą napięta na tyle, że reżyser Francis Ford Coppola - na wyraźne życzenie Brando - nie zaryzykował nakręcenia z krnąbrnymi gwiazdorami wspólnej sceny. "Zagram z nim, ale nigdy nie będziemy razem na planie" - miał kategorycznie orzec Brando.

Po latach Hopper mówił otwarcie o swoich problemach z alkoholem. "Ludzie zawsze pytali mnie o narkotyki, ile i co ćpałem. Ćpałem, żeby pić więcej. Dlatego brałem kokainę. Nie znam innej przyczyny. Zaczynałem pić rano i mogłem tak przez cały dzień". Hopper przyznał, że dziennie potrafił wypić prawie dwa litry rumu i 28 piw. "I jeszcze myślałem, że nie jest ze mną źle, bo nie walałem się po podłodze".

Chociaż pokonał nałóg, wciąż grał w każdej możliwej produkcji. Stąd w jego filmografii roi się od okropnych filmów. Za występ w "Wodnym świecie" otrzymał nawet Złotą Malinę za najgorszą rolę drugoplanową.

Jednocześnie zdarzały mu się role wybitne. Do szczególnie udanych mógł zaliczyć 1986 rok. Zagrał wtedy w "Blue Velvet" Davida Lyncha. Jako psychopata Frank Booth zachwycił i jednocześnie przeraził publiczność i krytyków. Jednak nominację do Oscara w 1987 roku otrzymał za inny film. W "Mistrzowskim rzucie" wcielił się w walczącego ze swoim nałogiem alkoholika, który zostaje drugim trenerem małej drużyny koszykarskiej.

Hopper był świadomy, że wiele z jego filmów prezentuje naprawdę niski poziom. Gdy jego syn spytał go, dlaczego nakręcił "Super Mario Bros.", aktor odpowiedział: "Zrobiłem to, byś miał w czym chodzić". Według aktora dziecko odparło na to: "Tato, ja naprawdę nie potrzebuję butów aż tak bardzo". Hopper do końca swojej kariery twierdził, że najgorszy film, w którym zagrał, to "Teksańska masakra piłą mechaniczną 2".

W latach 90. XX wieku Hopper stał się etatowym odtwórcą ról czarnych charakterów. Szczególnie udany był jego występ w thrillerze "Speed: Niebezpieczna prędkość" (1994). Wcielił się w szaleńca, który podkłada bombę po autobus miejski. Ładunek wybuchnie, jeśli pojazd zwolni do prędkości mniejszej niż 50 mil na godzinę. Hopper zdawał się rozkoszować każdym niecnym uczynkiem swojej postaci.

Pod koniec 2009 roku Hopper trafił do szpitala z objawami przypominającymi grypę. Badania potwierdziły najgorsze obawy - u aktora wykryto nieoperacyjnego raka prostaty oraz przerzuty do kości. Jego organizm był zbyt słaby, żeby rozpocząć terapię. Hopper dowiedział się, że ma kilka miesięcy, by zamknąć swoje sprawy.

8 marca 2010 roku Hopper otrzymał swoją gwiazdę w Hollywoodzkiej Alei Sław. Na jej odsłonięciu pojawił się dopiero osiem dni później. Aktor był wyraźnie osłabiony z powodu zaawansowanej choroby. Według jego lekarzy ważył wtedy jedynie 45 kilogramów. Mimo to Hopper machał do zgromadzonych fanów. "Chcę wam podziękować. Tylko tyle mogę" - powiedział wyraźnie wzruszony. Towarzyszyli mu między innymi Nicholson, Lynch, Viggo Mortensen oraz Galen, sześcioletnia córka Hoppera. 17 maja 2010 roku aktor skończył 74 lata. Zmarł dwanaście dni później w swoim domu w Venice Beach w Kalifornii.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Dennis Hopper
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy