David Fincher: Mroczne gry
Kręci filmy dopiero od 20 lat, ale ma już w swoim dorobku kilka produkcji, które przeszły do historii kinematografii. David Fincher, reżyser-samouk, to prawdziwy fenomen, który już od pierwszego obrazu wypracował własny, niepowtarzalny styl.
Urodzony w 1962 roku Fincher reżyserem postanowił zostać jeszcze w dzieciństwie. Podobno główny wpływ na to miał zobaczony w wieku 7 lat słynny western George'a Roya Hilla - "Butch Cassidy i Sundance Kid". Rodzice - ojciec pisarz, matka pielęgniarka - sprzyjali pasji syna i na jedne z kolejnych urodzin podarowali mu amatorską kamerę, z którą mały David ponoć się nie rozstawał.
Co znamienne, zetknięcie z prawdziwym kinem umożliwił nastolatkowi sam George Lucas. W 1973 roku kręcił w jego okolicy swój drugi film - "Amerykańskie graffiti", na plan którego młody pasjonat regularnie się zakradał, a kilka lat później twórca "Gwiezdnych wojen" osobiście zatrudnił Finchera w swojej wytwórni filmowej Industrial Light & Magic. Dzięki temu, krótko po osiągnięciu pełnoletności, chłopak miał okazję pracować - jako członek ekipy od efektów specjalnych - przy takich produkcjach jak "Powrót Jedi" czy "Indiana Jones i Świątynia Zagłady".
W wieku 22 lat późniejszy reżyser "Dziewczyny z tatuażem" opuścił firmę Lucasa. Zamierzał kontynuować swoją przygodę z kinem, ale bynajmniej nie miał zamiaru uczyć się fachu w szkole filmowej - uważał to za zupełnie zbędne doświadczenie. Fincher postawił na praktykę i postanowił na początek spróbować swoich sił w kręceniu reklam i teledysków.
Dzięki realizacji kilku kontrowersyjnych, ale odbijających się głośnych echem w środowisku zleceń, stał się sławny i rozpoznawalny, co zaowocowało ofertami pracy przy najsłynniejszych markach i z najpopularniejszymi artystami. Wśród tych ostatnich znaleźli się m.in. Rick Springfield, Mark Knopfler, Sting, George Michael, Roy Orbison, Michael Jackson i Madonna (za "Vogue" tej ostatniej otrzymał statuetkę MTV Video Music Awards).
Ta ostatnia nagroda, a także pozostałe sukcesy spowodowały, że Fincher postanowił zadebiutować długim metrażem. Akurat nadarzyła się ku temu idealna okazja, ponieważ zwrócili się do niego producenci "Obcego" z propozycją wyreżyserowania trzeciej części cyklu. Dla dotychczasowego twórcy reklam i teledysków był to olbrzymi zaszczyt - dwa poprzednie filmy opowiadające o zmaganiach Ellen Ripley z kosmiczną bestią zrealizowali przecież tak cenieni reżyserzy, jak Ridley Scott i James Cameron.
To, co miało być nagrodą za dotychczasowe osiągnięcia i szansą na wypromowanie nazwiska w Hollywood, okazało się jednak największym przekleństwem. Nikt nie dowierzał bowiem, że młody reżyser podoła trudnemu zadaniu dorównania poprzednim "Obcym" - wciąż go kontrolowano, a nawet zmieniano bez jego wiedzy scenariusz. W efekcie, mimo sukcesu kasowego, Fincher był całkowicie zawiedziony swoim debiutem, a obecnie wręcz nie przyznaje się do wyreżyserowania go.
Paradoksalnie jednak, i pomimo olbrzymiej niechęci reżysera do zrealizowanego przez siebie horroru science-fiction, w "Obcym 3" można odnaleźć niemal wszystkie elementy charakterystyczne dla dalszej twórczości Finchera, i to zarówno pod względem formalnym, jak i fabularnym. Z jednej strony jest więc niezwykła dbałość o formę, przede wszystkim stronę wizualną (czasem wręcz dominującą nad treścią), z drugiej, zainteresowanie mroczną stroną ludzkiej natury. W kolejnych filmach reżysera dominować będą bohaterowie, których życie przechodzi diametralną zmianę, a oni sami znajdują się w sytuacji zagrożenia. Dodatkowo umieszczeni zostają w nieprzyjaznym i nieprzystępnym świecie (najczęściej miejskim molochu), w którym niebezpieczeństwo stanowią nie tylko inni ludzie, ale także własna natura.
W 1995 roku zniechęcony, ale wciąż zamierzający zrobić karierę w przemyśle filmowym Fincher, miał nieco szczęścia. W jego ręce trafił bowiem scenariusz kryminalnego thrillera psychologicznego, który po przeczytaniu postanowił przenieść na ekran. Do głównych ról zaangażował młodych aktorów (Brad Pitt, Gwyneth Paltrow), których wspomógł doświadczonymi i uznanymi tuzami kina (Morgan Freeman, Kevin Spacey). Tak powstało zakorzenione w tradycji kina noir "Siedem", opowiadające o seryjnym mordercy - religijnym fanatyku, którego ściga dwójka policjantów. Obraz przyniósł reżyserowi niezwykłe uznanie i do dziś uznawany jest za jeden z najlepszych filmów lat 90.
Po oszałamiającym sukcesie Fincher zbyt szybko zdecydował się jednak na nakręcenie kolejnej produkcji. W efekcie powstała "Gra", film, którym dał argumenty swoim krytykom, przekonującym, że "Siedem" było jedynie szczęśliwym trafem nieopierzonego wciąż w Hollywood twórcy. Thriller z Michaelem Douglasem i Seanem Pennem w rolach głównych rzeczywiście do wybitnych nie należy, ale wciąż odnaleźć można w nim wspomniane wcześniej charakterystyczne dla dzieł amerykańskiego reżysera elementy. Słabość produkcji polegała przede wszystkim na mało wiarygodnym scenariuszu, z którym jednak Fincher nie miał nic wspólnego (zawsze posługuje się zresztą pracami innych artystów).
Zupełnie inne zarzuty pojawiły się przy okazji kolejnego filmu Amerykanina. Reżyserowi zarzucano m.in. mizoginizm, propagowanie przemocy i anarchizm, ale z pewnością nie warsztatowe braki, nieumiejętność opowiadania historii czy kierowania aktorami. Co więcej, osadzony w poetyce teledysku MTV i stosujący dosyć nietypową narrację "Podziemny krąg", zrealizowany na podstawie kontrowersyjnej powieści Chucka Palahniuka, z miejsca stał się dziełem, które publiczność pokochała, a dziś uznawane jest już za kultowe.
Co dziwne, początek XXI wieku nie był jednak dla Finchera udany. Po pierwsze dlatego, że zrealizował mocno przeciętny "Azyl" z Jodie Foster, opowiadający o kobiecie, zmuszonej do zmierzenia z bandytami, którzy włamali się do jej domu. Przy tej produkcji po raz kolejny ujawnił się jego największy "grzech", czyli zbytnie zamiłowanie do formy i podporządkowywanie jej treści (tu skupił się przede wszystkim na możliwościach technicznych opowiadania kamerą, przy jednoczesnym zachowaniu jedności miejsca).
Następnie aż pięć lat czekał na nakręcenie "Zodiaka", niezwykle ambitnego projektu, podobnie jak "Siedem" opowiadającego o ściganiu seryjnego mordercy, którym reżyser chciał utorować nową drogę, jaką może podążać filmowy kryminał, a która to formuła zupełnie się nie sprawdziła. Przynajmniej według masowej widowni, która mimo zaangażowania przez Finchera gwiazd: Jake Gyllenhaal, Mark Ruffalo, Robert Downey Jr., nie ruszyła tłumnie na ten film, przez co jest on jedynym w dorobku reżysera, którego budżet nawet się nie zwrócił.
W dużej mierze ze względu na tę finansową porażkę Fincher podjął się wyreżyserowania produkcji zupełniej innej niż te, jakie dotychczas miał w dorobku. "Ciekawy przypadek Benjamina Buttona" to osadzona w Nowym Orleanie filmowa epopeja, adaptacja klasycznej noweli F. Scotta Fitzgeralda, opowiadająca o człowieku, który przychodzi na świat jako... osiemdziesięciolatek i stopniowo młodnieje - jego losy śledzimy od końca I wojny światowej aż po XXI wiek. Obraz o takiej tematyce w dodatku z Bradem Pittem w roli głównej był skazany na komercyjny sukces i taki też osiągnął, przy okazji zaliczając aż 13 oscarowych nominacji - w tym pierwszą w karierze dla Finchera (ostatecznie film zdobył jedynie trzy statuetki w dodatku w mało prestiżowych kategoriach technicznych). Jednocześnie wielu fanów miało za złe twórcy stworzenie typowego obrazu "pod publiczkę" i odejście od dotychczasowej strategii reżyserskiej.
Formą wynagrodzenia, a także zainteresowania swoją osobą kolejnego pokolenia widzów, okazały się dwa najnowsze filmy Amerykanina, zrealizowane - nietypowo dla niego - rok po roku. Pierwszy z nich - "The Social Network" to próba zaprezentowania fenomenu Marka Zuckerberga, twórcy Facebooka, czyli najpopularniejszego obecnie portalu społecznościowego. Celem reżysera było ukazanie zarówno geniuszu wybitnej jednostki, jak i jej nieprzystosowania do życia w normalnym świecie - ucieczkę w wirtualną rzeczywistość, gdzie cieszy się statusem niekwestionowanego idola. "The Social Network" (Fincher otrzymał za niego drugą nominację do Oscara) było także kolejną po "Zodiaku" tak wyraźną rezygnacją z uwznioślania formy, a skupieniem się na treści (zwłaszcza na posuwających akcję do przodu dialogach i monologach - grający główną rolę Jesse Eisenberg wyrzuca je z siebie z prędkością karabinu maszynowego).
Przeczytaj naszą recenzję "The Social Network"!
Najnowszy film twórcy "Siedem" - "Dziewczyna z tatuażem" (kilka dni temu zadebiutowała na polskich ekranach) to już kino typowe dla Finchera, mroczny thriller, będący adaptacją powieści szwedzkiego pisarza Stiega Larssona "The Girl with the Dragon Tattoo". Co prawda dwa lata wcześniej powstała inna ekranizacja wspomnianej książki, ale Fincher postanowił przybliżyć ten temat amerykańskiej publiczności (wszak, kto z tamtej części świata ogląda europejskie kryminały). Główni bohaterowie "Dziewczyny..." - dziennikarz i hakerka, grani przez Daniela Craiga i Rooney Marę - muszą wytłumaczyć tajemnicze zaginięcie przed wielu laty pewnej nastolatki. Ich śledztwo to jednak tylko jeden z elementów fabuły, którą uzupełniają seksualne perwersje, krwawe tajemnice i mroczna ludzka natura, czyli tematy, w których Fincher czuje się dobrze, jak nikt inny. Wszak mało kto, potrafi obecnie w Hollywood równie skutecznie straszyć i uwodzić, zniesmaczać i fascynować, gorszyć i podniecać.
Przeczytaj recenzję "Dziewczyny z tatuażem" na stronach INTERIA.PL!
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!