Reklama

Danuta Szaflarska: Nieznane fakty z życia aktorki

Pierwsza książkowa biografia Danuty Szaflarskiej ujawnia nieznane fakty z życia polskiej aktorki. Z książki Gabriela Michalika dowiemy się m.in. tego, że autorką przypisywanego aktorce przez wiele lat cytatu była w rzeczywistości jej młodsza o 20 lat koleżanka. "Jest doprawdy zaskakujące, że skutecznie przypisuje się Szaflarskiej autorstwo utworu, który był w pewnym czasie dość głośny wraz z niejakim skandalikiem mu towarzyszącym" - pisze Michalik.

Pierwsza książkowa biografia Danuty Szaflarskiej ujawnia nieznane fakty z życia polskiej aktorki. Z książki Gabriela Michalika dowiemy się m.in. tego, że autorką przypisywanego aktorce przez wiele lat cytatu była w rzeczywistości jej młodsza o 20 lat koleżanka. "Jest doprawdy zaskakujące, że skutecznie przypisuje się Szaflarskiej autorstwo utworu, który był w pewnym czasie dość głośny wraz z niejakim skandalikiem mu towarzyszącym" - pisze Michalik.
Danuta Szaflarska /Albert Zawada / Agencja Gazeta /materiały prasowe

Podobno jak na aktorkę, miała zbyt małe oczy. Radziła sobie trzymając je zawsze szeroko otwarte, nie tylko przed kamerą. Wszak jej świat zmieniał się w szalonym tempie. Danuta Szaflarska dzieciństwo spędziła w galicyjskiej wsi; dorastała w Nowym Sączu i Krakowie, pierwsze kroki wśród kulturalnej elity stawiała w przedwojennej Warszawie; debiutowała w okupowanym Wilnie, po czym wróciła do ogarniętej wojną Warszawy, by naprawdę przeżyć to, co później zagrała w "Zakazanych piosenkach" - filmie, który przyniósł jej ogromną sławę.

Potem przyszły wielkie i małe role w teatrze, kinie i na scenie historii PRL. Piękny finał jej kariery rozegrał się w głośnych filmach Doroty Kędzierzawskiej oraz w Teatrze Rozmaitości.

Reklama

"Pani Danutka kochana" była nie tylko gwiazdą, lecz także wielką aktorką. Grzegorz Jarzyna nazywa ją "aktorką totalną". Jan Nowicki wspomina: "w tym drobnym, ślicznym ciele (...) była zaklęta nieprawdopodobna, ogromna siła". Dorota Masłowska przyznaje, że biło od niej jakieś onieśmielające piękno, a Władysław Pasikowski zdradził pani Danucie, że się jej bał.

Gabriel Michalik kreśli subtelny portret legendy teatru i kina,  ludzi, których napotkała oraz epoki, którą mimo dramatycznych przeszkód, przeżyła z naturalną elegancją, wdziękiem i niezwykłą pogodą ducha.

Fragment książki "Danuta Szaflarska. Jej czas" (śródtytuły pochodzą od redakcji):

Przez lata unikała publicznych zwierzeń. Nie sposób znaleźć wypowiedzi, w której narzekałaby na swój los w teatrze. A jednak... Może właśnie jej milczenie sprawiło, że głodni tego rodzaju informacji dziennikarze puścili w świat coś zdumiewającego. Nikt nie sprostował, więc cytat obrósł legendą i podaje się go teraz jako prawdę - że w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych Danuta Szaflarska boleśnie, do granicy rozpaczy, przeżywała swoje zawodowe fiasko. Zanim wyjaśnimy stosunek artystki do fiaska, warto przypomnieć, że go wcale nie było. Choć istotnie, nie było też przez dobre trzydzieści lat wielkich wzlotów, jak w okresie tużpowojennym i w ostatniej dekadzie życia Szaflarskiej.

Nie było już obok Axera [Erwin - reżyser teatralny - przyp. red]. Teatr nie zawsze wiedział, co z Szaflarską robić. A film jeszcze jej na nowo nie odkrył, nie znalazł dla niej szufladki. Radykalnie określił ten układ Michał Smolis, nadając esejowi podsumowującemu artystyczną drogą Szaflarskiej, napisanemu już po jej śmierci, tytuł "Bez środkowego rozdziału".

Rzekomy dziennik Szaflarskiej

Trudno dziś wskazać ze stuprocentową pewnością, kto pierwszy zmyślił, że prowadziła dziennik, w którym rejestrowała zawodowe niepowodzenia. Dojmujący, wielokrotnie cytowany wpis, pożegnanie z nadzieją, że może być lepiej, miał pochodzić z 1971 roku. Pisze Katarzyna Kubisiowska w skądinąd bardzo pięknym artykule wspomnieniowym o aktorce: "W 1971 r. gra Podstolinę w dobrze przyjętej 'Zemście' Gustawa Holoubka w Teatrze Dramatycznym, gdzie jest na etacie. Ma 56 lat i przechodzi kryzys. W dzienniku zapisuje: 'Trzeba czekać, jak zwykle czekać, z uporem nosić głowę do góry, uśmiech na twarzy. Nie dać się zgnębić nawet trzecim statystowaniem w tym sezonie. Nie poddać się wewnętrznie'. Miewa chwile głębokiego zwątpienia: 'Nie czytam, nie piszę już od dawna, nie mogę. Moją rolę widzę już niestety we właściwych rozmiarach - mała rólka pokojówki. Tak było aż do 1991 r. Wtedy zgłosiła się do niej debiutantka - Dorota Kędzierzawska".

Dziennik, a właściwie wyłącznie ten jego fragment, cytują i inni. Taki "dziennik" rzeczywiście istnieje. I rzeczywiście na przełomie lat 1970/1971 został we fragmentach opublikowany na łamach "Teatru", a później, w całości, w formie książki. Lecz autorką nie jest Danuta Szaflarska, ale Jolanta Czaplińska ukryta pod pseudonimem Anna Lubicz, aktorka młodsza od Szaflarskiej o lat przeszło dwadzieścia (1937-2016), co zresztą staje się oczywiste, gdy przeczytać choć odrobinę dłuższy fragment dziennika.

Mowa tam bowiem między innymi o niedawno ukończonych studiach aktorskich, o problemach rodzinnych z małym dzieckiem oraz o koszmarze własnego dzieciństwa w okresie okupacji niemieckiej. Jest to lektura przygnębiająca, zapis niespełnienia w teatrze i pogmatwanego życia osobistego. W dodatku autorka jest osobą wrażliwą i inteligentną, a takie, jeśli dzieje się im źle, budzą szczególne i uzasadnione współczucie.

Czaplińska opublikowała zapiski pod pseudonimem, co byłoby tropem przy rekonstrukcji błędnej drogi autorów artykułów zawierających wyjątek z rzekomego dziennika Szaflarskiej, gdyby nie to, że Szaflarska nie używała scenicznych pseudonimów; nigdy też, od czasu studiów, nie statystowała. W dodatku tożsamość Anny Lubicz została wiele lat temu wyjaśniona, w odróżnieniu na przykład od okoliczności powstania dziennika. Do dziś są bowiem tacy, którzy twierdzą, że w istocie napisał go Stanisław Dygat, a Jolanta Czaplińska jedynie inspirowała pisarza. Sprawa zresztą miała sporo reperkusji i jest doprawdy zaskakujące, że skutecznie przypisuje się Szaflarskiej autorstwo utworu, który był w pewnym czasie dość głośny wraz z niejakim skandalikiem mu towarzyszącym.

Najwyraźniej jakiś chochlik złośliwy podrzuca ten passus raz po raz dziennikarzom interesującym się dziejami życia Danusi. Na chochlika rady nie ma. Choć chciałoby mu się zadać na przykład pytanie odnośnie roli Podstoliny, owej domniemanej kropli, która przelała czarę goryczy. Kogo 56-letnia aktorka powinna była zagrać w "Zemście" Fredry (w reżyserii Gustawa Holoubka, premiera 21.11.1971), by nie czuć się niespełniona? Wacława?! W dodatku z tą "Zemstą", lekko tylko retuszowaną, wyjedzie Szaflarska na międzynarodowe tournée. Przy wielkim entuzjazmie naszej bohaterki do dalekich podróży, również i w tym zdarzeniu trudno szukać źródeł poczucia niespełnienia rzekomo dominującego w życiu Szaflarskiej aż do roku 1991, osobliwie do chwili spotkania z Dorotą Kędzierzawską.

Unikalne emploi

Faktem jest jednak, że przez te dwadzieścia lat grała nieco mniej niż wcześniej i później, zwłaszcza w teatrze, choć i teatr, i film ciągle miały jej wiele do zaoferowania. Faktem też jest, że po wprowadzeniu stanu wojennego, jak większość środowiska, bojkotowała telewizję, a ważniejsze od teatru, w którym ciągle sporo występowała, były patriotyczne koncerty w kościołach, przyjaźń z księdzem Jerzym, aktywność w opozycji. I w końcu faktem jest, że spotkanie z Dorotą Kędzierzawską zapoczątkowało okres największej popularności i otworzyło aktorkę na "docelowe", unikalne emploi. Choć wszystko to przychodziło stopniowo, przez kilkanaście kolejnych lat.

A było tak: w roku 1991 (roku wcale nie jakoś bardzo ubogim zawodowo dla Szaflarskiej, grała wówczas m.in. sporą rolę w Skardze Jerzego Wójcika) Kędzierzawska szukała odtwórczyni roli Wiedźmy w swoim kinowym debiucie "Diabły, diabły", opowieści o spotkaniu społeczności małego miasteczka z taborem cygańskim. Szaflarską podszepnął reżyserce operator kamery Zdzisław Najda. Sama aktorka wspominała później, że angażowi towarzyszyły nadzwyczajne zdarzenia, że odwiedził ją goniec ze scenariuszem i z listem, w którym Kędzierzawska pisała, że postać Wiedźmy stworzyła z myślą o Szaflarskiej. Reżyserka nie pamięta, aby taki list napisała, ale zetknięcie z Szaflarską uważa za przygodę życia. Mówiła: "Nigdy nie wiemy, co nas w życiu spotka. [...] W pani Danucie zadurzyliśmy się wszyscy od razu, od pierwszego wejrzenia... Przyciąga do siebie jak magnes. Chce się przy niej być, chce się jej słuchać, śmiać się razem z nią, ale też po prostu na nią patrzeć".

Zaraz też pojawił się żal, że rola Wiedźmy taka niewielka. Kędzierzawska obiecała sobie i aktorce, że napisze rzeczywiście scenariusz specjalnie dla niej. Po drodze do niego obsadziła Danutę jeszcze w drugoplanowej roli sąsiadki głównej bohaterki w filmie "Nic".

Drugoplanowe role starych kobiet

Na swoje najważniejsze spotkanie filmowe, obraz "Pora umierać", czekały szesnaście lat. Wspominała reżyserka, że Danuta nieraz ją pośpieszała: "Dorotko, pisz szybciej, bo ja ci kipnę". Oczekiwanie na "Pora umierać" to nie były jednak dla Szaflarskiej lata bezczynności. Grała sporo w teatrze - dziesięć premier, w tym jedna przypadająca na sam środek okresu zdjęciowego filmu Kędzierzawskiej. I bardzo dużo grała w filmach, przede wszystkim role rozmaitych babć, cioć i matek głównych bohaterów. Kino potrzebuje rozpoznawalnej sędziwej aktorki, choć ma do niej zazwyczaj stosunek przede wszystkim utylitarny; ceni sprawność fizyczną i dobrą pamięć (Danuta Szaflarska zachowała oba te przymioty na długie lata), a publiczność wzrusza się, pozwólmy sobie na grubiaństwo, że "taka stara, a jeszcze...".

Z Szaflarską było jednak inaczej. Pomijając sprawę wybitnego talentu, to wieloletnie przymierzanie się do różnorodnego emploi, gotowość jego zmiany, gdy tylko trzeba, a może nawet pewne rozdrażnienie, że ciągle jeszcze to emploi nie jest takie, by rzec: "trafiłam w dziesiątkę", sprawiły, że drugoplanowe role starych kobiet naznaczała niezwykle osobistym piętnem. W tych właśnie kreacyjkach jej talent rozwinął się najpełniej; i choć wydawało się, że aktorstwo odkryło już przed nią wszystkie tajemnice, to w okolicach dziewięćdziesiątki trafiła na strunę, na której mogła zagrać najpiękniej.

Okazało się, że Danuta Szaflarska, gwiazda powojennego polskiego kina, aktorka ceniona i o ugruntowanym dorobku, jest też aktorką genialną! Niezwykłość odkrycia i z tego się brała, że dotyczyło osoby tak bardzo sędziwej! Było w tym coś ze zjawiska dziecięcej gwiazdy à rebours. O ile aktorki w rodzaju Shirley Temple przez całe dorosłe życie odcinały kupony od kilkuletniego okresu rozkwitu geniuszu, o tyle u Szaflarskiej rozkwit przypadł na lata, których większość ludzi w ogóle nie dożywa. Dla niej "wszystko" zaczęło się dopiero teraz!

Tych ważnych, choć najczęściej drugoplanowych, ról było kilkanaście, między innymi matka Adama w doskonałym autorskim filmie Jerzego Stuhra "Tydzień z życia mężczyzny" (1999), matka alkoholika w "Żółtym szaliku" Janusza Morgensterna według prozy Jerzego Pilcha (2000), Anna w "Księdze wielkich życzeń" Sławomira Kryńskiego (1998), gościnne role w serialach "Siedlisko" (1998) i "Ranczo" (2006), ale także główna rola w "Królowej chmur" Radosława Piwowarskiego (2003), przedsmak filmu "Pora umierać".

Rola życia

Urokliwe staruszki, zatroskane matki i szalone babcie rozproszone przez poprzednie lata po różnych filmach Kędzierzawska z niesłychanym wyczuciem zebrała w scenariuszu "Pora umierać" w jedną postać i nadała jej imię Aniela. Wspomnienia z planu filmu, przytaczane potem wielokrotnie, zdominował zachwyt nad energią, jaką emanowała Szaflarska. Na przykład: na planie był specjalnie sprowadzony lekarz, by czuwać nad zdrowiem aktorki, co się Szaflarskiej bardzo nie podobało, więc Kędzierzawska symulowała dolegliwości sercowe, żeby przekonać Danutę, że to dla niej, reżyserki, ten lekarz tu wciąż się pojawia.

Albo historia z huśtawką. W scenariuszu było napisane, że Aniela się na niej huśta, ale przecież wiadomo, że w przypadku tak sędziwej aktorki trzeba będzie to ujęcie robić ze specjalną asekuracją, może nawet zatrudnić dublerkę czy kaskaderkę. Z huśtawki spadł zresztą wcześniej chłopiec grający rolę Dostojewskiego i ekipa ogrodziła ją (huśtawkę, nie rolę) taśmą. Kiedy kręcili ujęcie bez Szaflarskiej, operator Artur Reinhart zaalarmował Kędzierzawską. Otóż Szaflarska w najlepsze huśtała się na stojąco. "Muszę poćwiczyć. Zobacz, Dorotko, specjalnie założyłam buty na płaskim obcasie". Ekipa ściągnęła Szaflarską z huśtawki. Aktorka na tydzień obraziła się na operatora, który przerwał jej zabawę. Komentowała potem. "Ja znam filmowców. Oni się bali nie o mnie, tylko o to, że im umrę i zdjęć nie skończą!".

Powstał film wybitny, kulminacja wszystkich ról z poprzednich kilkunastu lat, brawurowy popis umiejętności aktorskich, nagrodzony na wielu festiwalach, w tym nagrodą dla Szaflarskiej za główną rolę kobiecą na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, wyróżniany na festiwalach zagranicznych, między innymi w Leeds, Treście, a nawet w Zimbabwe. Rola życia.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Danuta Szaflarska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama