28 lipca zakończył się Comic Con 2024, najsłynniejsze tego typu wydarzenie na świecie. "Widać, że organizatorzy poszczególnych paneli nie szczędzili pieniędzy, żeby zadowolić przybyłych tu fanów. Dość powiedzieć, że po spotkaniu z ekipą nowej 'Fantastycznej czwórki' nad naszymi głowami przeleciał gigantyczny samochód" - pisze dla Interii Artur Zaborski, który był gościem tegorocznej imprezy.
To chyba jedyny taki festiwal, na który ludzie przyjeżdżają przebrani za swoje ulubione postaci ze świata popkultury. Kiedy jechałem taksówką z lotniska w San Diego do położonego w centrum miasta hotelu, mijałem Spider-Manów, Deadpooli, Kapitanów Ameryka, jak i dziewczyny w strojach postaci z anime. To jednak nic w porównaniu z tym, co dzieje się w samym centrum festiwalu. W gigantycznym budynku podzielonym na hale i sale, gdzie odbywają się spotkania (hala H może zmieścić ponad 6 tys. ludzi!), codziennie można napotkać kawalkadę ludzi noszących ubrania superbohaterów i innych postaci z komiksów i ich adaptacji.
Biorąc pod uwagę, że w czasie festiwalu temperatura oscylowała pomiędzy 25-30 stopni Celsjusza, nie wiem, jak festiwalowicze wytrzymywali opatuleni w ciasno przylegające do ich skóry materiały. Chyba każdy aktor, który wcielił się w superherosa, utyskiwał na to, że w kostiumie jest potwornie gorąco, a korzystanie z toalety nastarcza nie lada problemów. Uczestnicy Comic Con zdają się jednak takimi rzeczami nie przejmować.
Przejmują się przebierańcami natomiast ochroniarze, którzy mają pełne ręce roboty. Muszą przecież mieć pewność, że nikt w stroju superbohatera nie próbuje przemycić na imprezę prawdziwej broni. Każda tarcza Kapitana Ameryki czy spluwa Batmana musi zostać sprawdzona.
Na stronie wydarzenia czytam szacunki, że na imprezę ściągnęło w tym roku do miasta 130-150 tys. festiwalowiczów. Oczywiście, najwięcej jest Amerykanów, ale swoją reprezentacje mają tu chyba wszystkie kraje. Trudno się dziwić - amerykańska popkultura zawojowała cały świat. Kto nie słyszał o Iron Manie, X-Menach czy Batmanie? Ten ostatni świętował na Comic Con 85. urodziny. Na specjalnym panelu zaproszeni goście (m.in. Michael Uslan, producent "Batmana" Tima Burtona czy trylogii Christophera Nolana oraz Paul Dini, twórca animowanego serialu "Batman") zastanawiali się, jak to możliwe, że tyle popkulturowych tworów popadło z czasem w zapomnienie, a Człowiek-Nietoperz bawi nas już niemal wiek. - Popularność superbohatera zależy od jakości jego wrogów - przekonywał Michael Uslan. - A w komiksach o Batmanie wrogowie byli wybitni! Pingwin, Człowiek Zagadka, Joker, Dwie Twarze - to są postaci, które zapracowały na nieśmiertelność tej serii - mówił.
Paneliści wskazywali także na genialne posunięcia marketingowe. - Kiedy ukazał się film z 1989 roku - wspominał Paul Dini - na plakatach nigdzie nie pojawiał się tytuł "Batman". Było na nim jedynie logo Batmana, to, które komisarz wyświetla na niebie, gdy potrzebna jest pomoc Człowieka-Nietoperza. Dzięki temu ludzie nauczyli się już na dobre kojarzyć je z serią. Który superbohater może się czymś takim pochwalić? - pytał retorycznie artysta. A Michael Uslan przypomniał, że Batman nie ma żadnej supermocy, jak postaci z Marvela, dzięki czemu jest widzowi bliższy. A czy zgadniecie, co paneliści uznali za największą słabość opowieści o Batmanie? Bingo! Miało nim być pojawienie się Robina.
Jeśli jednak mierzyć popularność popkulturowych postaci miarą tego, ile osób się za nie przebiera na Comic Con, to Batman jest dziś daleko w tyle (o Robinie nie wspominając - nie widziałem ani jednego). Dziś kto inny nadaje ton popkulturze. Kto? Oczywiście bohaterowie filmów i seriali, które mają swój okres premierowy. Najwięcej na wydarzeniu widziałem Deadpooli oraz elfów z "Władcy Pierścieni", co ma swoje uzasadnienie w tym, że "Deadpool & Wolverine" właśnie wszedł do kin na całym świecie, a premiera drugiego sezonu "Władcy Pierścieni: Pierścienie władzy" czeka nas już 29 sierpnia na Prime Video.
I trzeba przyznać, że marketingowcy tych megaprodukcji doskonale wiedzą, jak wykorzystać ich potencjał, żeby rozgrzać tłum fanów na Comic Con do czerwoności. W tym miejscu trzeba się zastanowić, czy przyjeżdżających do San Diego festiwalowiczów należy jeszcze określać mianem fanów, czy też już raczej wyzywać ich od fanatyków, bo poświęcenia, jakim są w stanie się poddać, żeby wejść na upragniony panel, przechodzą ludzkie pojęcie. Na panel Marvela, który odbywał się w sobotę wieczorem, kolejka formowała się już od wczesnych godzin porannych. Ludzie czekali godzinami, żeby tylko mieć pewność, że zobaczą aktorów ze swoich ukochanych produkcji. Inni wchodzili do gigantycznej hali H rano i już z niej nie wychodzili aż do wieczora. A jak ktoś chciał skorzystać z toalety? Wtedy musiał odebrać specjalny kupon uprawniający do wyjścia za potrzebą, ale uwaga! Jego ważność była ograniczona! Potrzebę trzeba było załatwić w określonym na bileciku czasie. Przekroczenie go skutkowało poważną konsekwencją - zakazem powrotu do hali.
Jak wyglądał panel Marvela? Jak koncert Taylor Swift. Zaczęło się od spektakularnego występu tancerzy w żółto-czerwonych kimonach do piosenki Madonny "Like a Prayer" (nawiązanie od filmu "Deadpool & Wolverine", gdzie w rytm tego kawałka bohaterowie dokonują spektakularnej rozpierduchy). A gdy potem Kevin Feige, prezes Marvela zaczął zapraszać na scenę gwiazdy oczekiwanych filmów ze stajni firmy, publiczność podrywała się w atakach entuzjazmu. Pojawienie się na ogromnej scenie Florence Pugh ("Thunderbolts"), Harrisona Forda ("Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat") czy Roberta Downeya Jr. (to na Comic Con ogłoszono, ze zagra Victora Von Doom w "Avengers: Doomsday") skutkowało owacjami, okrzykami i euforycznymi gwizdami publiczności, która na gigantycznej hali rozstawiona jest tak, że osoby z tyłu nie mają szans widzieć, co dzieje się przed nimi.
Żeby nie miały poczucia straty organizatorzy rozstawili w niej kilka telebimów, na których scena wygląda, jak pod mikroskopem - można więc swoim ukochanym aktorom przyjrzeć się w powiększeniu. A gdy Kevin Feige zadał publiczności pytanie, kto powinien wyreżyserować dwa nowe filmy o Avengersach, tłum zaczął skandować nazwisko braci Russo. I rzeczywiście - to twórcom "Avengers: Wojna bez granic" oraz "Avengers: Koniec gry" przypadł ten zaszczyt. Energia tłumu krzyczącego rytmicznie: "Russo! Russo!" była tak wielka, że przestałem się dziwić, że niektórzy porównują Comic Con do największych wydarzeń sportowych. Napotkałem nawet na zabawne porównanie, że podobnie jak w holu H musiało być niegdyś w rzymskim koloseum.
Widać, że organizatorzy poszczególnych paneli nie szczędzili pieniędzy, żeby zadowolić przybyłych tu fanów. Dość powiedzieć, że po spotkaniu z ekipą nowej "Fantastycznej czwórki" z Pedro Pascalem w głównej roli (oficjalny tytuł ujawniony na Comic Con to "The Fantastic Four: First Steps") nad naszymi głowami przeleciał gigantyczny samochód. A potem zakapturzeni tancerze dali popisowy występ do piosenki N’Sync "Bye, bye, bye", co było kolejnym nawiązaniem do "Deadpoola & Wolverine'a" - to w rytm tego kawałka Deadpool morduje tabuny przeciwników, wykorzystując do tego... kości wykopane z grobu Wolverine’a.
Wyczekiwany był także panel poświęcony hitowi Prime Video "Władca Pierścieni: Pierścienie władzy", na którym w charakterze gości zjawiło się aż kilkanaście osób z ekipy. Fani nowej adaptacji utworu Tolkiena mieli okazję spotkać się i z showrunnerami, i z aktorami z serii. To już tradycja, że zanim producenci wypuszczą do sieci trailery swoich produkcji, najpierw pokazują je uczestnikom Comic Con. Jednym z najczęściej powracających tu zdań jest: "Jesteście pierwszą na świecie publicznością, która to ogląda!". Pokaz zwiastuna drugiej serii "Władcy..." był wydarzeniem tak spektakularnym, że wykorzystano do tego aż trzy ekrany - z czego tylko jeden ustawiono na wprost widowni, a dwa były rozciągnięte po bokach wzdłuż gigantycznej hali. W czasie króciutkiego pokazu można się było poczuć, jakbyśmy się przenieśli do Śródziemia.
Pierwszy sezon serialu zakończył się odkryciem wielkiej tajemnicy - dowiedzieliśmy się, że tajemniczy rozbitek Halbrand (Charlie Vickers), którego od śmierci uratowała Galadriela, jest tak naprawdę Sauronem, manipulującym otoczeniem czarnym charakterem. W nowym sezonie zło jeszcze bardziej rozpanoszy się w Śródziemiu. - To będzie znacznie mroczniejszy sezon od poprzedniego - mówili zgodnie showrunnerzy J.D. Payne i Patrick McKay. - Skupiamy się na strategiach Saurona, który nie spocznie, póki nie podbije Śródziemia. Chcieliśmy pokazać, do czego prowadzą jego manipulacje i oszustwa. Chcieliśmy też odwrócić sposób pokazywania złych postaci. Sauron zamiast dostrzegać słabe strony innych i w nie uderzać, skupia się na wynajdowaniu najmocniejszych i wykorzystuje je, żeby osiągnąć swoje cele - zapowiadali.
Na Comic Con tylko część pytań zadają prowadzący panele. W pewnym momencie mikrofon wędruje w stronę publiczności. O co pytali fani serii? Choćby o to, czy w drugim sezonie zobaczymy przedstawiciela mniejszości seksualnych. - Już go widzieliście! - zareagował na pytanie Patrick McKay. W czasie rozmowy z publicznością doszło też do wzruszającej sceny. Przed mikrofonem stanęła przebrana w kostium ze Śródziemia dziewczynka, którą skierowane na nią kamery tak speszyły, że nie była w stanie zadać swojego pytania. Ekipa "Władcy Pierścieni" zachowała się jednak empatycznie i zaproponowała małej fance, żeby weszła za kulisy i zadała swoje pytanie w odosobnieniu.
Nie mogło też zabraknąć kwestii, która elektryzuje fanów: czy w najbliższych odcinkach dowiemy się, kto jest Gandalfem. Oczywiście, twórcy nie puścili pary z ust, ale zapewnili nas, że nie będą nas długo trzymać w niepewności. Wygląda na to, że ta kwestia może zostać rozstrzygnięta już w pierwszych odcinkach drugiego sezonu serialu, który na Prime Video zadebiutuje 29 sierpnia. Trzeba przyznać, że Amazon bardzo w tę produkcję wierzy - całe San Diego było oblepione gigantycznymi plakatami serialu. A w niektórych knajpach można się było natknąć na dania inspirowane Śródziemiem.
Choć to akurat tutaj norma - całe miasto żyje Comic Conem i zmienianie menu tak, żeby wpisywało się w wydarzenie, jest doroczną praktyką. Burger Batmana, frytki w kształcie uszów elfów czy koktajl Iron Mana to piękne dopełnienie tego spektakularnego wydarzenia, które zaskoczyło mnie tym, jak pozytywni ludzie w nim uczestniczą. Choć w internecie poszczególne fandomy nieustannie prowadzą ze sobą bitwy na słowa i prześcigają się w wynajdywaniu powodów do krytyki poszczególnych produkcji, to w San Diego topory wydają się być zakopane, a wielotysięczna publiczność połączona tym, co ją spaja najsilniej: miłością do popkultury.