Reklama

Chris Farley był jednym z najlepszych komików. Zmarł mając zaledwie 33 lata

Chris Farley zaliczany jest do grona najlepszych amerykańskich komików. Na scenie i ekranie rozśmieszał miliony widzów. Prywatnie zmagał się w wieloma demonami. Rozrywkowy tryb życia i zamiłowanie do używek ściągnęło go na dno. Zmarł mając zaledwie 33 lata.

Chris Farley: Jeden z najlepszych w "SNL"?

Chris Farley urodził się 15 lutego 1964 roku w Madison. Był bardzo nieśmiałym i wycofanym dzieckiem. Rozkwitał na scenie. Miłość do komedii odkrył podczas studiów. Zaraz po ich ukończeniu przeprowadził się do Chicago, gdzie stawiał pierwsze kroki w karierze aktorskiej. Improwizacji uczył się w prestiżowym iO Theatre. Później trafił do równie znanego Second City. W 1989 roku znalazł się w jego głównej obsadzie. 

Tam też wypatrzył go Lorne Michaels, twórca popularnego programu komediowego "Saturday Night Live". Farley dołączył do jego obsady w 1990 roku. Spotkał tam Adama Sandlera, Davida Spade'a i Chrisa Rocka - komików, z którymi zaprzyjaźnił się i chętnie współpracował. To oni zdefiniowali poczucie humoru SNL w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. Farley wybijał się spośród nich, zaskakując różnorodnością swego komediowego repertuaru.

Gdy Chris Farley dołączył do składu SNL od razu zaczął być porównywany do Johna Belushiego. Łączył ich wybuchowy temperament oraz warunki fizyczne. Farley wcielał się w kolejnych skeczach we frustratów, zdzierając gardło, obrażając wszystkich i rozdmuchując najmniejsze kłopoty do problemów globalnych - wszystko ku uciesze publiki. Przejścia ze zdyszanego szeptu do dzikiego krzyku sprawiały, że wielu grającym z nich aktorów nie wytrzymywało i śmiało się podczas nagrań na żywo.

Reklama

Farley zyskał sławę także z powodu swojego zachowania poza kamerami. Razem z Sandlerem często dzwonili do obcych osób lub Rockefeller Plaza 30, gdzie nagrywano SNL. Gwiazdor "Billy'ego Madisona" udawał zdezorientowaną starszą panią. Farley był mniej subtelny - ku uciesze zebranych pierdział do słuchawki. Sandler utrzymywał, że jego przyjaciel uwielbiał wywoływać niezręczne sytuacje. Jadąc autem często wystawiał goły tyłek przez okno. Legendą stały się także obiady, na które aktorzy z SNL zapraszali gości po nagraniu odcinka. Farley zawsze zamawiał sześć dań, a później dodawał, że porcje mają być podwójne. Pochłaniał wszystko.

Chris Farley: Niespełniona kariera aktorska

W 1995 roku aktor z nie do końca znanych przyczyn został zwolniony z "SNL". W jednym z wywiadów przyznał, że gdyby nie został wyrzucony z kultowego programu, sam nigdy by z niego nie odszedł. A tym samym nie zacząłby skupiać się na karierze filmowej. Wraz ze swoim najlepszym przyjacielem Spade'em wystąpił w dwóch komediach: "Tomciu Paluchu" (1995) i "Czarnej owcy" (1996). Obaj powtarzali postawy z SNL. Spade był tym spokojnym i niecierpliwym, natomiast Farley głośnym i dziecinnym.

Recenzje ich filmów były różne. Szczególnie ostro dostało im się od jednego z najpopularniejszych krytyków w Stanach, Gene'a Siskela. Stwierdził on, że "Czarna owca" to jeden z trzech filmów w jego życiu, z których wyszedł. Później dodał, że Farley jest irytujący, a porównywanie go do Johna Belushiego lub Johna Candy'ego jest obrazą dla tych nieżyjących aktorów. Z kolei Roger Ebert, przez wielu uważany za ojca krytyki filmowej, stwierdził, że film był skrajnie zły, ale wierzył, że Farley mógłby wypaść dobrze, gdyby tylko dostał lepszy scenariusz.

Niestety, aktor nie miał do nich szczęścia. Kolejna produkcja, w której zagrał główną rolę, "Wielki, biały ninja" (1997), okazała się kasowym i artystycznym fiaskiem. Farley po pierwszym pokazie płakał w ramię swojego agenta i prosił go, by więcej nie zmuszał go do występowania w takich filmach. Szansą na zmianę była główna rola w "Shreku". Farley nagrał około 85 procent materiału audio. Niestety, z powodu nagłej śmierci aktora nie został on nigdy wykorzystany. Wszystkie dialogi zostały nagrane od początku, a rolę zielonego ogra przejął Mike Myers. 

Chris Farley: Większość życia zmagał się z demonami

Chris Farley od początku swojej kariery zmagał się z problemami psychicznymi. Często wpadał w stany depresyjne, które próbował "wyleczyć" za pomocą alkoholu i narkotyków. Bywały dłuższe momenty, gdy był czysty, po czym znów wracał do nałogu. "Wiedzieliśmy, kiedy to się działo. Za każdym razem. Jego włosy inaczej wyglądały, pocił się, jego spojrzenie było inne... (...) Nienawidziłem tego" - wspominał Sandler. Farley przebywał na odwyku aż 17 razy. Gdy z niego wychodził, za każdym razem obiecywał, że kończy z narkotykami. Niestety, prędzej czy później wracał do nich.

Dwa miesiące przed śmiercią był gospodarzem jednego z odcinków SNL. Farley'a zapowiedział Chris Rock. To, co dla widzów było powrotem starego znajomego, w rzeczywistości stanowiło plan B. Gdyby Farley nie był w stanie wystąpić z powodu swojego uzależnienia, Rock miał go zastąpić. Farley pojawił się jednak w programie, ale wszyscy od razu zwrócili uwagę na jego zły stan zdrowia. 

18 grudnia 1997 roku młodszy brat Farley'a znalazł jego ciało. Bezpośrednią przyczyną śmierci okazał się miks kokainy i morfiny. "Najbardziej smucił mnie fakt, że nie byłem zaskoczony" - powiedział Myers. Na jego pogrzebie pojawiło się wielu komików, w tym Sandler i Dan Aykroyd, najlepszy przyjaciel Johna Belushiego. Zabrakło Spade'a, który jeszcze przez długi czas nie mógł pogodzić się ze śmiercią przyjaciela.

Sylwetkę komika upamiętniono także w dokumencie "I am Chris Farley", który ukazał się w 2015 roku. Spade przyznał w nim, że wciąż myśli o zmarłym przyjacielu. Z kolei Sandler zadedykował mu piosenkę podczas swojego programu zrealizowanego dla Netfliksa. Podczas wywiadu z Joshem Horowitzem w podcaście "Happy Sad Confused", Sandler przyznał, że początkowo bardzo trudno było mu śpiewać o zmarłym przyjacielu. 

"Kilka pierwszych razy, gdy graliśmy tę piosenkę, płakałem i nie mogłem jej dobrze zaśpiewać, ponieważ byłem tak emocjonalny, a potem poczułem to i byłem w stanie to z siebie wydobyć. To dziwne, ale kiedy zaczyna się ta piosenka, myślę: 'Nie płacz i nie rób tego dalej'. Śpiewałem to już może ze sto razy i dalej tak mam". Dodał przy tym, że za każdym razem, gdy widzi zdjęcie swojego przyjaciela, to od razu myśli o jego rodzinie, z którą nadal utrzymuje bardzo dobre stosunki. "Pokazujemy wideo Chrisa i widzę jego twarz, i pamiętam jego tatę, i pamiętam, że przyjaźnię się z jego braćmi i jego mamą i wszystkimi, a oni wciąż bardzo za nim tęsknią" - powiedział Sandler.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Chris Farley
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy