Charlize Theron: Przytyła 18 kg do roli
"Tully", film twórców "Juno", to słodko-gorzki obraz prawdy o macierzyństwie, którego ucieleśnieniem jest Charlize Theron. Aktorka podkreśla, że temat depresji poporodowej to problem, którego nie można zamykać w ciasnym pudełku z podpisem "zmęczona matka".
Dwójka małych dzieci i noworodek - to macierzyńska żonglerka matczyną codziennością, z którą musi uporać się Marlo, główna bohaterka filmu "Tully". W wywiadzie dla "Elle" Charlize Theron, która wciela się w rolę Marlo, przyznaje, że inspiracją dla jej postaci była jej bliska przyjaciółka
"Moja przyjaciółka Ashlee była dla mnie wielką inspiracją w trakcie pracy nad 'Tully'. Widziałam, jak zmaga się z depresją poporodową. Miała taki moment, kiedy przyszła i powiedziała: 'Nie wiem jak mam się teraz czuć. Nie czuję się sobą'" - wspomina w wywiadzie aktorka.
Charlize Theron sama wychowuje dwójkę adoptowanych dzieci i zdradza, że rozumie postawę głównej bohaterki, która sama chce podołać wszystkim obowiązkom. Podobnie jak Marlo z trudem przyjmowała pomoc innych. Do domu jej bohaterki puka tajemnicza niania, Tully... Młoda, piękna i zwariowana opiekunka szybko wywraca do góry nogami życie całej rodziny. W przypadku aktorki z pomocą zawsze spieszą jej mama i przyjaciele.
"Nie przeżyłam 30-godzinnego porodu, okresu ciąży, nie przeżyłam tych wszystkich fizycznych aspektów. Zatem nie miałam problemu, żeby wstawać w nocy co dwie godziny. Niektóre kobiety to uwielbiają, inne nie. Nadszedł czas, aby pokazać, że depresji poporodowej nie da się wcisnąć do ciasnego pudełka" - podkreśla.
"Na początku chciałam robić wszystko sama, nie prosiłam o pomoc. Czułam, że jeśli sama nie podołam wszystkim obowiązkom, będę złym rodzicem. Za drugim razem uświadomiłam sobie, że jestem szczęśliwsza i moje dzieci są szczęśliwsze, jeśli jednak pozwolę sobie pomóc. Ludzie myślą, że pomaga mi sztab 40 osób. Tak nie jest. Mam jedną nianię, moją mamę, wspaniałych przyjaciół i rodzinę. Nauczyłam się równoważyć pewne rzeczy. Patrzę na wskaźnik paliwa i oceniam, czy jest pełny, czy pusty. Decyduję, kiedy i jak napełnić ten zbiornik. Ale z pustym zbiornikiem daleko nie zajedziesz" - wspomina.
Choć może polegać na pomocy innych, nie zawsze chce polegać na ich radach. Szczególnie, że każdy ma swój sposób na wychowanie. Jej - to robienie wszystkiego po swojemu. "Przychodziło do mnie wiele matek i mówiło, że wszystko chrzanię, że robię wszystko źle. Na szczęście jedną z pozytywnych cech, które bardzo w sobie cenię jest to, że mam gdzieś, co inni o mnie myślą. To jedna z cech, która pomaga mi w byciu matką" - przekonuje.
Przyznaje, że adopcja była dla niej czymś oczywistym. Wspomina list, który napisała jako mała dziewczynka, który pokazała jej mama. "Kiedy po raz pierwszy złożyłam wniosek adopcyjny moja mama pokazała mi list, który napisałam, kiedy byłam mała. Poprosiłam w nim żebyśmy udały się do sierocińca. W Południowej Afryce sierocińce są wszędzie, a ja bardzo chciałam mieć siostrę albo brata. Zawsze byłam świadoma tego, że jest tak wiele dzieci, które nie mają swoich rodzin. Adopcja jest kwestią bardzo osobistą. Znam wiele osób, które niezwykle kocham i cenię, które nie zdecydowałyby się wychowywać innego dziecka niż ich własne. Szanuję to. Ja nigdy nie widziałam różnicy między wychowywaniem dziecka adoptowanego i biologicznego. Nie sądzę, żeby coś mi umykało" - zapewnia. Przyznaje jednak, że czas adopcji był jednym z najtrudniejszych w jej życiu.
Przygotowując się do roli, po raz kolejny Charlize Theron przeszła metamorfozę, przytyła 18 kilogramów. Podkreśla, że chętniej wciela się w prawdziwych ludzi niż piękności czy "dziewczyny z sąsiedztwa".
"Nigdy nie rozumiałam ludzi, którzy dla roli nie chcą poddać się transformacji. Dla mnie to cała radość wynikająca z tej pracy. Masz okazję wejść w ciało zupełnie nowej osoby. Nie chodzi tu o odwagę. Nie wyobrażam sobie wcielenia się w tę postać bez przybierania na wadze. To nieustanne zmęczenie, to jak czujesz się ze swoim ciałem, jak zmienia się twoja twarz. Wszystko, dłonie, palce, rozmiar buta" - wyjaśnia.