Camerimage: Polskie filmy w konkursie
Nowe dzieła polskich reżyserów: "W ciemności" Agnieszki Holland i "Róża" Wojciecha Smarzowskiego to obok "Nagrody" Pauli Markovitch, "Nie ma tego złego" Mikkela Munch-Falsa, "Wichrowych wzgórz" Andrei Arnold i "Rozstania"Asghara Farhadi, kolejne filmy zakwalifikowane do Konkursu Głównego podczas 19. edycji festiwalu Plus Camerimage
Wspomniane obrazy dołączyły do: "Drzewa życia" Terrence'a Malicka, "Młyna i Krzyża" Lecha Majewskiego oraz "Człowieka z Hawru" Akiego Kaurismäki.
Przedstawiając opartą na faktach historię tragicznych losów kilkunastu żydowskich uciekinierów, przez kilkanaście miesięcy II wojny światowej żyjących w nędzy w nieprzystępnych lwowskich kanałach, Agnieszka Holland snuje tak naprawdę opowieść o człowieczeństwie wystawionym na największą możliwą próbę.
W rzeczywistości składającej się z gwałtu, przemocy i poniżenia, znaleźli się jednak ludzie, którzy zgodzili się zaryzykować własne życie dla dobra innych. Polska reżyserka nikogo nie wybiela, pokazuje, że przez głowy bohaterów przechodzą różne oportunistyczne myśli, ale właśnie dzięki temu "W ciemności" zyskuje na szczerości i wiarygodności.
Jolanta Dylewska wywiązała się wzorowo z postawionego przed nią zadania. Autorka zdjęć do "W ciemności" unaocznia dramat zagubionych pod ziemią osób za pomocą perfekcyjnie dobranego światła, które czasami przesącza się z odległej powierzchni, ale w większości scen dobiega z żółtawej poświaty lamp. Co więcej, Dylewska po mistrzowsku manipuluje nie tylko światłem, ale też cieniem, wydobywając z półmroku przestraszone ludzkie twarze i w ten sposób powodując u widza wzrastające wrażenie namacalności świata przedstawionego. Ale "W ciemności" to nie tylko sceny w kanałach, lecz także doskonale odwzorowany Lwów okresu wojennego, w którym ścierało się wiele różnych kultur i mentalności.
Wojciech Smarzowski po raz kolejny snuje bezkompromisową wizję świata. Osadzając swoją opowieść po zakończeniu II wojny światowej na Mazurach, przepełnionych ludźmi wyzutymi z poczucia narodowej przynależności, polski reżyser ukazuje próby powrotu do normalności na zgliszczach człowieczeństwa. W centrum tego emocjonalnego piekła, gwałtów, grabieży i pomiatania ludźmi, Smarzowski stawia rodzące się uczucie dwójki złamanych wojną osób. Bez patosu, zbędnych słów i romantycznych gestów - główni bohaterowie odnajdują w sobie bezpieczeństwo i przestrzeń na miłość.
Przeczytaj recenzję "Róży" na stronach INTERIA.PL!
Jak zawsze w filmach Smarzowskiego, zdjęcia są perfekcyjne i nadają opowiadanej historii odpowiedniego zabarwienia emocjonalnego. Piotr Sobociński jr wykreował na ekranie rzeczywistość stłumioną, dopasowaną do emocji bohaterów i mijających pór roku. Kadry "Róży" w dojmujący sposób przedstawiają całą tragedię czasów, w których dzieje się akcja. Sobociński jr często ucieka się do opowiadania za pomocą symboli - złamanego lustra czy też specyficznie ujętego krzyża. W tym wszystkim Sobociński jr, tak jak Smarzowski, stara się odnaleźć również iskierkę otuchy - i znajduje ją w kameralnych scenach, w których migoczący płomyk świecy wydobywa z mroku izby odrobinę jasności rysującą się na twarzach dwójki bohaterów odnajdujących w sobie spokój.
Paula Markovitch stworzyła film, który jednocześnie oddziałuje na intelekt i zmysły. Historia małej dziewczynki, granej ze swadą przez debiutantkę Paulę Galinelli Hertzog, posłużyła reżyserce zarówno do wprowadzenia na ekran subtelnego podtekstu społeczno-politycznego, związanego z rządami wojskowej junty w Argentynie, jak i stworzenia przypowieści o pięknym w swej naiwności dziecku, które odkrywa pierwsze rozczarowania świata dorosłych. A wszystko to Markovitch zanurzyła wraz z autorem zdjęć do "Nagrody", Wojciechem Staroniem, w strukturze impresyjnego dramatu, opartego na oddziaływaniu poszczególnych, czasami luźno ze sobą powiązanych scen, które tworzą na ekranie atmosferę wyjątkowości.
Wojciech Staroń posiada niezwykłą umiejętność obserwacji natury. "Nagroda" pełna jest scen przechadzek pośród zieleni traw lub na skraju brzegu obijanego spienionymi falami. Mnóstwo w filmie malarskich ujęć odległych horyzontów i nasyconych sentymentalnością bezkresnych plaż. Polski autor zdjęć ma również niewątpliwy zmysł do kreowania rzeczywistości lekko zabarwionej stylistyką baśni. Tak jest chociażby w scenach, w których mała izdebka, miejsce zamieszkania głównej bohaterki i jej matki, jest oświetlona za pomocą gołych żarówek, tworząc wrażenie filtrowania rzeczywistości przez młody, chłonny umysł, nie skażony jeszcze cynizmem świata. Staroń znakomicie też uchwycił na kamerze radość, niewinność i wrażliwość dziecięcych oblicz, które nadają "Nagrodzie" dodatkowego klimatu.
W komediodramacie Mikkela Munch-Falsa obserwujemy poczynania kilku ekscentrycznych osób, których losy splatają się w osobliwą mozaikę ludzkich wad i zalet, smutków i radości, doświadczania wrogiej samotności i odczuwania urokliwej nadziei. Bohaterowie "Nie ma tego złego" to ludzie w taki czy inny sposób funkcjonujący poza marginesem normalnego społeczeństwa, czy to poprzez swoje perwersje, czy też niemożność odnalezienia się w rzeczywistości promującej seksualną mitologię oraz wizualną perfekcję. Wyobcowani, zawiedzeni życiem, błąkający się pomiędzy duchowością a cielesnością, starają się nie poddawać i wyszukiwać w elementach codzienności małe iskierki spełnienia.
Zdjęcia Erica Kressa w wirtuozerski sposób podkreślają wszystkie emocje targające bohaterami "Nie ma tego złego". Za pomocą kątów ustawienia kamery, kolorystycznej stylizacji oraz odpowiednio dobranego oświetlenia, autor zdjęć z łatwością ukazuje trudności postaci w dostosowywaniu się do reguł społecznych i wynikający z tego niepokój. Kress filmuje bohaterów w taki sposób (m.in. w specyficznie ustawionych kontrplanach), że uwydatnia ich separację od otoczenia. A raz na jakiś czas pozwala sobie na rzucające się w oczy ujęcie - zatapianie ekranu w mlecznej bieli albo nasycenie kadru mocnymi kolorami - żeby podkreślić duszenie się bohaterów we własnych ciałach oraz ich walkę o godność w świecie złożonym z kolejnych wyścigów szczurów.
Zobacz zwiastun filmu Mikkela Munch-Falsa:
Film Andrei Arnold to radykalnie inna propozycja w stosunku do tego, do czego przyzwyczaiły nas dotychczasowe ekranizacje powieści Emily Brontë. Brytyjska reżyserka postanowiła pokazać historię zakazanego uczucia Catherine i Heathcliffa w zdecydowanie mroczniejszej tonacji. Nowe "Wichrowe wzgórza" są dojmująco chłodne i fizyczne aż do bólu, ale paradoksalnie nie pozbawione emocji. Brak romantycznych uniesień nie przeszkodził Arnold w stworzeniu filmu przejmująco pięknego, który atakuje wszystkie zmysły i nie pozwala o sobie długo zapomnieć.
Zamglone wrzosowiska Yorkshire i szumiący we włosach wiatr, stają się muzycznym tłem historii dwojga młodych kochanków nie potrafiących zrozumieć łączącego ich uczucia, ani ograniczających ich konwenansów. W "Wichrowych wzgórzach" w wersji Arnold nie ma niepotrzebnych słów. Bohaterowie komunikują się za pomocą czynów i gestów, których emocjonalny wymiar z niezwykłą subtelnością wydobywa kamera Robbie'ego Ryana. Zdjęcia Ryana portretują trudne realia, w których rozgrywa się akcja, akcentując fizyczność ludzkich ciał, pragnień oraz wszechobecnej natury. Natomiast z kadrów "Wichrowych wzgórz" wyziera także poczucie tęsknoty za ostateczną, acz nigdy nieosiągalną wolnością. Uczuciem lekkim niczym piórko na wietrze, który na moment gdy są razem pozbawia Catherine i Heathcliffa ciężaru rzeczywistości.
"Wichrowe wzgórza" w interpretacji Andrei Arnold:
W "Rozstaniu" Asghar Farhadi przedstawia widzom przypominający "Rashomon" Kurosawy świat, w którym nie istnieją pojęcia obiektywnej prawdy, moralnej jednoznaczności czy dobra ogółu. Obserwujemy losy kilku osób, które poprzez dumę, ego, indywidualne pojęcie honoru i kwestie religijne grzęzną coraz bardziej w kłamstwach i półprawdach, pozwalając sobie naginać granice własnej moralności. Farhadi przyjmuje pozycję neutralnego obserwatora, gdyż w jego filmie nie ma podziału na dobrych i złych, a słuszność podlega nieustannej subiektywizacji. "Rozstanie" to film o nieumiejętności rozmowy, która prowadzi do cierpienia bliskich - bohaterowie Farhadiego bowiem pozornie prowadzą ze sobą dialog, ale zawsze trzymają się ustalonych z góry pozycji.
Przeczytaj recenzję "Rozstania" na stronach INTERIA.PL!
"Rozstanie" to film niezwykle zdyscyplinowany pod względem środków realizatorskich. Zdjęcia Mahmouda Kalari z chirurgiczną precyzją zagłębiają się w rzeczywistość irańskiej klasy średniej, uwydatniając zarówno zewnętrzny wygląd wszystkich mieszkań, sal sądowych i pomieszczeń szpitalnych, w których dzieje się akcja, jak i kłębiące się w postaciach emocje. Nieważne, czy Kalari filmuje kameralne sceny intymnych rozmów dwójki ludzi, czy też znakomicie zmontowane sekwencje zbiorowe, jego zdjęcia tworzą crescendo wybijane starannie dawkowanym suspensem, moralną dwuznacznością poczynań postaci oraz kolejnymi zwrotami akcji, zmieniającymi postrzeganie świata przedstawionego.
Przypomnijmy, że tegoroczny festiwal Plus Camerimage odbędzie się od 26 listopada do 3 grudnia w Bydgoszczy.