Reklama

Całkowicie różnię się od Bonda

Daniel Craig w postać Jamesa Bonda wcielił się trzykrotnie. Wielu twierdzi, że jest on najlepszym w historii odtwórcą roli 007. I choć może nie wszyscy są tego zdania, nie można zaprzeczyć, że Brytyjczyk to najlepiej opłacany aktor serii, który podpisał już kontrakt na dwa kolejne filmy o Agencie Jej Królewskiej Mości.

Daniel Craig z każdym kolejnym filmem otrzymuje coraz większe wynagrodzenie - jego debiut w roli Bonda w "Casino Royale" kosztował studio filmowe 3 mln dolarów, za "Quatnum Of Solace" dostał 7 mln dolarów, a za najnowszy "Skyfall" - aż 17 mln dolarów.

Sukces kasowy i artystyczny 23. części serii przekonał producentów, że Daniel Craig jest nieodzownym elementem powodzenia kolejnych filmów i zdecydowali się na hojne wynagrodzenie. Aktor podpisał kontrakt na dwa kolejne filmy o agencie 007 i otrzyma za to aż 49 milionów dolarów.

Reklama

Za kamerą "Skyfall" po raz pierwszy stanął Sam Mendes, twórca m.in. "American Beauty" i "Drogi do szczęścia". Ekipa "Skyfall" zdawała sobie sprawę z ogromnych oczekiwań i robiła wszystko, by stanąć na wysokości zadania. Pięćdziesiąta rocznica Jamesa Bonda i dwudziesty trzeci film tworzyły sporą presję, by nie zawieść oczekiwań widowni. Film nie zawiódł - pobił rekord frekwencyjny spośród wszystkich bondowskich produkcji, zarabiając na świecie przeszło 700 mln dolarów.

W środę, 20 marca, 23. część cyklu ukazała się w Polsce na płytach DVD. Wydawcą tytułu jest firma Imperial CinePix - kliknij tutaj!

O pracy na planie opowiada Daniel Craig.

W filmie "Skyfall" nie chodzi jedynie o akcję. Są świetne dialogi. To coś niezwykłego w tego typu produkcjach.

Daniel Craig: - Wydaje mi się, że można połączyć jedno z drugim i uzyskać tym samym wszystko, co trzeba. Chcieliśmy mieć zarówno świetną historię, dialogi i akcję. Chcieliśmy mieć w tym filmie wszystko, co tylko da się zrobić.

Bond po raz pierwszy staje się nam bliski. Można odnieść wrażenie, że przebył jakąś emocjonalną drogę.

- Hmm, to bardzo ciekawa uwaga. Nie wydaje mi się jednak, aby tak było. W dalszym ciągu 007 pozostaje jakiś podirytowany i zimny. To w dalszym ciągu Bond i nie wydaje mi się, aby było w nim więcej uczuć. Z drugiej strony jednak, historia z Judy jest niezwykle ważna dla tego odcinka i gdybym nie próbował dać czegoś więcej z siebie, myślę, że wówczas nie dałoby to dobrego efektu na ekranie.

W scenach z Judy Dench czuć między wami chemię i to jest świetne. Przykro patrzeć, że odchodzi.

- Praca z Judy należy do bardzo prostych. Ona jest damą, prawdziwą kobietą z klasą. Jest wymarzoną osobą do współpracy.

Czy zastanawiasz się, jaki wpływ ta rola będzie miała na twoją dalszą karierę?

- Nie, nie zastanawiam się nad tym. To jest właśnie moja kariera. Nie ma innej...

To ciekawe, bo ta rola może się za tobą długo ciągnąć...

- Tak, ale na to właśnie się godzę. Na daną chwilę to ułatwia mi resztę, więc się tego trzymam. Myślę, że w przyszłości będą też inne rzeczy do zrobienia. Kiedy zgodziłem się na tę rolę, wiedziałem że będzie ona miała duży wpływ na dalszy mój rozwój. Mam na myśli to, że ludziom będzie trudno nie widzieć we mnie Bonda. To było do przewidzenia i nic nie mogę z tym zrobić. To był mój wybór, żeby zostać Bondem, więc muszę starać się z całych sił być najlepszym Bondem. Z czasem być może ludzie trochę zapomną o tej roli.

W jakich aspektach różnisz się od Jamesa Bonda?

- Różnię się od Bonda we wszystkich aspektach. Ten mężczyzna jest zupełnie inny niż ja, nie mamy ze sobą nic wspólnego.

Jak dużym problemem są dla ciebie fani Bonda z całego świata. Jak sobie radzisz z tym ogromnym zainteresowaniem?

- Nikt nie produkowałby filmów, gdyby ludzie ich nie lubili. Dlatego najważniejszymi ludźmi w całym tym procesie są ci, którzy idą film obejrzeć. Robimy więc filmy dla nich. Nie można jednak skupiać się tylko i wyłącznie na oczekiwaniach innych, trzeba po prostu starać się zrobić wszystko jak najlepiej się potrafi. Nie chodzi o to, żeby zabiegać o względy widowni. Nie chodzi o to, żeby być modnym, czy nowoczesnym. Bond jest kim jest - podoba się albo nie. Myślę, że ludzie go lubią, bo jest niezłomny i bezwzględnie niezależny. Myślę, że to ponadczasowy atut.


Jak podobało ci się w Istambule i Szanghaju?

- Cóż, mimo że byłem w Szanghaju, to niestety nie kręciłem tam żadnych scen. To jest właśnie magia kina... Nie mogliśmy tam kręcić ze względu na brak czasu. Nasza druga ekipa pojechała do Szanghaju, sfilmowała wszystkie plenery i całą podróż i z tego właśnie zrobiliśmy tę magię. Kocham natomiast Istambuł. Wcześniej byłem tam wiele razy i uwielbiam spędzać tam czas. Szczególnie ekscytujące były zdjęcia na bazarze i fakt, że musieliśmy ścigać się na motorach. Mam nadzieję, że udało nam się pokazać też piękną stronę Istambułu. Do tego ludzie w Turcji są bardzo przyjaźni i serdeczni.

Porozmawiajmy o niebezpiecznych ujęciach. Czy są one dla ciebie coraz trudniejsze?

- Nie, tak naprawdę jest coraz łatwiej. Niebezpieczne sceny są istotną częścią filmu, oczywiste jest zatem, że jestem w nie zaangażowany. Jeśli nie gram w jakiejś niebezpiecznej scenie, to głównie ze względu na topografię terenu. Wiadomo, że nie robię najbardziej niebezpiecznych ujęć. Mam bardzo dobrych dublerów, chociażby Robbiego, który ma światową renomę i wykonywał wszystkie sceny z motorem. To musi po prostu wyglądać jak najbardziej realistycznie.

Biorąc pod uwagę fizyczną sprawność i bycie Bondem, czy nauczyłeś się jakiejś umiejętności, którą możesz później wykorzystać w życiu?

- Nie, absolutnie nie ma niczego takiego.

A ta sztuczka z garniturem?

- Nie, to wszystko opiera się na wierze w markę, jaką jest Bond. To jest możliwe do wykonania, ale nie ma nic wspólnego z prawdziwym życiem. Umiejętności jakich się uczę, to takie, których nie widać na ekranie. Uczę się przede wszystkim pracy i interakcji z ludźmi, a także zaangażowania w wykonywaną pracę. Nie ma to nic wspólnego z tym, jak wyskakuję z samolotu.

Czy musiałeś dużo ćwiczyć? Czy ta część serii wymagała od ciebie więcej wysiłku niż poprzednie?

- Było w zasadzie tak samo, no może trochę inaczej. W tej części bardzo dużo biegam, więc po prostu więcej biegałem. Ćwiczenia są w zasadzie OK, można się wyłączyć, co akurat lubię, mogę uciec od gonitwy myśli, wyciszyć się i zrelaksować trochę. Ale tak naprawdę treningi są naprawdę nudne...

W jaki sposób trenowałeś?

- Chodziłem na siłownię. Muszę trenować, żeby utrzymać sprawność fizyczną na takim poziomie, żeby uniknąć kontuzji. To jest w zasadzie trudna sprawa, bo nie ma gotowej recepty na to, jak utrzymać dobrą formę. A kiedy forma mi spada, muszę nadrobić. Pracuję sześć dni w tygodniu przez sześć miesięcy. I realnie wygląda to tak, że nie mam czasu na postój, muszę trzymać tempo. Trzeba też odpowiednio się odżywiać.

A co myślisz o czarnym humorze w tym filmie?

- Od kiedy zacząłem grać Bonda, kiedy zrobiłem "Casino Royale", zawsze starałem się utrzymać dawkę czarnego humoru. "Quantum of Solace" jest może bardziej mroczny niż zakładaliśmy, ale na efekt końcowy wpływ miało wiele innych czynników. Jednak zawsze chciałem, chociaż w jakimś stopniu, zmienić wizerunek i wrócić do humoru. W Bondzie humor zawsze pojawia się w mrocznych scenach, właśnie o to w tym chodzi. Wydaje mi się, że udaje nam się osiągnąć ten cel dzięki dobrze napisanemu scenariuszowi.


Zastanawiałem się dlaczego nie zagrałeś więcej ról komediowych, w zasadzie wcale ich nie było. Czy to jest coś, czego nie lubisz grać?

- Niespecjalnie lubię komedie.

Naprawdę?

- Chodzi o to, że komedie są naprawdę bardzo trudne. Obecnie te filmy robią komicy, którzy opierają się głównie na improwizacji. Nie ma scenariusza, pojawia się po prostu jakiś pomysł, który następnie jest realizowany. A ja nie umiem w taki sposób pracować. Umiem pracować na podstawie scenariusza, a jest naprawdę niewielu autorów, którzy piszą świetne komedie, naprawdę śmieszne rzeczy. A jeśli już coś takiego się pojawia, to rozchodzi się bardzo szybko. Tak więc ja potrzebuję dobrego i zabawnego scenariusza, nie potrafię tak po prostu czegoś wypluć z siebie.

"Skyfall" jest cudownie brytyjski. Nie wiem na czym to polega, ale można poczuć, że tym razem "Anglia rządzi". Nie sądzisz?

- Nie chodziło o to, żeby wymachiwać jakąś flagą. Chcieliśmy po prostu, aby akcja działa się w Anglii, żeby dało się to poczuć. Jak każdy jestem patriotą, ale nie przesadzam z tym. Wierzę, że udało się oddać autentyzm i mam nadzieję, że jest to pozytywna rzecz. Chcieliśmy mieć pewność, że będzie to w filmie widoczne. Udało się też uchwycić pewien sentyment - z tego jestem szczególnie dumny.

W "Skyfall" 007 wygląda wyjątkowo dobrze, ma świetne garnitury. Lubisz modę?

- Nie wiem czy lubię modę, po prostu podobają mi się piękne ubrania. Jednym z bonusów tego wszystkiego jest to, że dostaję niezłe ubrania. Zawsze lubiłem krawiectwo, mój dziadek był krawcem, więc to chyba rodzinne. Zawsze lubiłem dobrze zaprojektowane męskie ubrania.

Ten Bond ma swoją historię. Po raz pierwszy dowiadujemy się czegoś więcej o nim samym, o jego życiu.

- To niezwykle ważne, żeby mieć jakiś punkt zaczepienia. Ze względu na 50-lecie myślę, że warto było na czymś bazować, umiejscowić gdzieś tę historię. Ale równie ważne było też się jej... pozbyć. W zasadzie to wysadziliśmy wszystko w powietrze. To jakby zamknięcie i nowe otwarcie.


Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Daniel Craig | James Bond | film | DVD | Skyfall
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy