Borys Szyc: Zawsze jest czas na to, żeby się zmienić
- Zawsze jest czas na to, żeby się zmienić i nie musisz mieć dziewięciu żyć, żeby zmienić swoje jedno - mówi w rozmowie z Interią Borys Szyc. Film "Było sobie kot", w którym aktor dubbinguje aż 10 różnych bohaterów, do 19 lipca można oglądać na ekranach polskich kin.
Po raz pierwszy przed kamerą wystąpił jako dziecko - Borys Szyc miał 9 lat, kiedy zagrał krasnoludka w kultowym filmie Juliusza Machulskiego "Kingsajz". Przełomowe role w jego karierze to "Symetria" (2003) i rok później "Vinci". Potem przyszedł czas na "Testosteron", "Lejdis" i szeroko komentowaną "Wojnę polsko-ruską", za którą dostał Polską Nagrodę Filmową Orła. Następnie dołączył do obsady trzeciej i czwartej części lubianych przez Polaków "Listów do M.". Rok temu zrobiło się o nim głośno za sprawą serialu "Warszawianka" i filmu "Miało cię tu nie być", w którym zagrał u boku swojej dorosłej już córki Sonii. Kiedy nie gra, lubi dubbingować. Pierwszy raz podkładał głos w 1995 roku. Do jednych z jego najlepszych odsłon dubbingowych należą: Brutus z "Asterixa na olimpiadzie", Piorun z bajki o tym samym tytule oraz Kot z animacji "Prawdziwa historia Kota w Butach".
Do ponad 25 ról dubbingowych aktor dokłada teraz Becketta z animacji "Był sobie kot". To opowieść o niezbyt grzecznym kocurze, który po utracie ostatniego, dziewiątego życia dostaje niezwykłą szansę - wraca na Ziemię w 10 różnych wcieleniach. We wszystkich odsłonach głosu użycza mu Borys Szyc, z którym spotkaliśmy się na premierze. Porozmawialiśmy nie tylko o animacji, ale też o Jerzym Stuhrze, do którego nawiązuje subtelnie jedno z wcieleń kocura. Zapytaliśmy też o to, kto by zagrał Szyca, gdyby powstał o nim film i co było ulubioną bajką jego dzieciństwa.
Martyna Janasik, Interia: W filmie "Był sobie kot" grasz nie do końca grzecznego zwierzaka. Które z wcieleń było największym wyzwaniem? Czy jest tak, że ponieważ grałeś tę samą mentalnie postać, to nic się nie zmieniało?
Borys Szyc: - Niewiele się nie zmieniało, dlatego że koci core [rdzeń - red.], pozostawał ten sam. Poza tym było też takie zadanie, żeby głos przenosił się na każde z kolejnych wcieleń. Trochę jednak zmieniałem - jak byłem na przykład karaluchem, to czułem, że ten głos powinien być bardziej "ściśnięty". Staraliśmy się, żeby głos przenosił się z wcielenia na wcielenie.
Jakie są różnice w przygotowaniach pomiędzy rolą dubbingową, a serialową czy filmową?
- Głównie takie, że nie widać twojej twarzy, więc możesz wyłączyć zmysły, które odpowiadają za wzrok, a skupić się bardziej na słuchu. Musisz opowiedzieć historię bardziej dźwiękiem, więc to jest tak, jakbyś się bawił w radio. Przywdziewasz postać narzuconą ci przez kogoś - tu akurat kota - a nikt wcześniej ci nie wyśle filmu, bo to są gigantyczne tajemnice. Dopiero, kiedy siadam w studiu, widzę, jak on wygląda i jak mówi. Wtedy myślę: "Dobra, spróbujmy coś z tego zrobić". Zabawa jest genialna.
Domyślam się, że jest dużo improwizacji.
- Jest dużo improwizacji.
A lubisz ją?
- Lubię, tylko każda improwizacja zawsze musi być ustalona. Dopiero jak wiesz, jakie są ramy, to zaczyna się cała wariacja. Lubię się tym trochę pobawić.
W jednym z wcieleń kot powraca jako ryba i mówi o sobie "komisarz ryba". Muszę o to zapytać - jakie masz wspomnienie związane z Jerzym Stuhrem, który grał komisarza Rybę w "Kilerze"?
- Mam przepiękne wspomnienie, które zresztą objawiło się w Teatrze Telewizji. Pokazano [kilka dni po śmierci Jerzego Stuhra - red.] pierwszy teatr telewizji, który zrobiłem w życiu. To było "Porozmawiajmy o życiu i śmierci". Spektakl reżyserowała Krystyna Janda i grała tam moją mamę, a Jerzy Stuhr grał mojego ojca. To był taki bardzo kameralny teatr. Dla mnie to było wydarzenie ze wszech miar niezwykłe. To wtedy pierwszy raz poznałem "tatusia".
Czego Jerzy Stuhr nauczył cię o aktorstwie, co zostało z tobą do dzisiaj?
- Uwielbiałem jego aktorstwo, bo zawsze był blisko siebie. Zawsze przenosił swoją charyzmę, swoją osobowość do każdej z postaci, które grał. Staram się też to robić, choć chcę oczywiście, żeby każda postać była inna. Zostawiamy w ten sposób jakiś swój ślad, który chcemy ocalić od zapomnienia. On to robił genialnie.
Gdyby miał powstać film o tobie, kto mógłby cię zagrać?
- Nie wiem, nie chciałbym chyba oglądać filmu o sobie za życia. Chociaż z drugiej strony... Ryan Gosling już jest za stary [śmiech - red.]. Trzeba więc postawić na kogoś z tych młodych, takich naprawdę młodych. Pomyślę nad tym.
Ja mam swój typ.
- Tak? Kto?
Maciej Musiałowski. Macie coś podobnego w głosie.
- A to ciekawe. Dobra, pogadam z nim.
Wracając do animacji, bajka twojego dzieciństwa to?
- Bajki mojego dzieciństwa były na płytach winylowych. Na przykład "Ośla skórka" o księżniczce, którą wypędził ojciec z zamku. Jej chrzestna - wielka czarownica dała jej trzy suknie i ona przywdziewała je tylko w nocy, żeby spojrzeć na siebie, jak pięknie wygląda. Podejrzał ją pewien książę, który przypadkiem przechodził tam z tragarzami i wszystko się zaczęło! Te bajki były pięknie nagrane i zrealizowane. Zazwyczaj czytali je najwięksi polscy aktorzy i te głosy były niesamowite. Jestem jeszcze z takiego pokolenia, że pamiętam teatr młodego widza w radiu. To było super przeżycie, takie słuchowisko. To bardzo wpływało na moją wyobraźnię.
Masz sporo dubbingowych ról na koncie. Twoja ulubiona?
- Mam parę takich śmiesznych wspomnień. Na przykład dubbingowałem Eminema w filmie "8. mila", a ciemnoskórego aktora [Mekhi Phifer - red.] dubbingował wtedy Andrzej Nejman, więc było jeszcze weselej. Dla mnie na pewno wielką przygodą był Gollum [w filmie "Hobbit: Niezwykłą podróż" - red.].
Osobiście jestem fanką Brutusa i za Brutusa ci dziękuję.
- Brutus [w filmie "Asterix na olimpiadzie" - red.] - tak, to uwielbiam! Lubię też "Pioruna" i mój synek to lubi. Teraz z tym większą przyjemnością zajmuję się dubbingiem, bo mam taki napęd wewnętrzny. Mam dla kogo to robić. Sonia [córka aktora - red.] już wyrosła, a on jest jeszcze mały i na to czeka.
W każdej z postaci, w której kot powraca, uczy się czegoś innego, nowego o sobie, o życiu. Co chcesz, żeby zostało w widzach po seansie filmu "Był sobie kot"?
- To, że zawsze jest czas na to, żeby się zmienić i nie musisz mieć dziewięciu żyć, żeby zmienić swoje jedno.