Bohdan Smoleń: Nigdy się nie poddaje
Przeżył ogromny dramat, ma poważne problemy ze zdrowiem, ale nadal walczy.
Gdy odnalazł sens życia w pomaganiu innym, jemu samemu zaczęło szwankować zdrowie. Mimo to nie zamierza się poddawać. Okazało się, że prawdziwe jest przysłowie mówiące, że przyjaciół poznaje się w biedzie. W pomoc panu Bohdanowi zaangażowali się artyści. Dzięki nim uwielbiany satyryk dostał szansę na poddanie się kosztownej rehabilitacji i powrót do zdrowia.
"Gosi pomaga korzystanie z hipoterapii. Jest nadwrażliwa dotykowo, nie chciała niczego dotykać. Jakiś czas temu nie mówiła. Jej pierwszym słowem był koń. To oznacza, że konie pomagają dzieciom. Bardzo jesteśmy wdzięczni, że pan Bohdan założył taką fundację" - mówiła Monika Pych, mama jednej z małych pacjentek, którym pomogła fundacja założona przez satyryka. Bohdan Smoleń połączył swoją miłość do dzieci z pasją do zwierząt, a każdy uśmiech na buzi malucha był dla niego wystarczającą nagrodą za to, co robił. Co roku nawet 150 niepełnosprawnych osób, głównie dzieci, dzięki jego staraniom odzyskiwało formę.
Pomagał innym, bo jak mało kto wie, że życie potrafi dopiec. Sam doświadczył wielu tragedii, przy których kłopoty finansowe na początku kariery to jedynie niewart wspomnienia epizod. Największą z nich była utrata syna w 1988 r. Bohdan Smoleń do dziś zadaje sobie pytanie, co 15-letniego, rezolutnego Piotra popchnęło do samobójstwa. Chciałby wierzyć, że to był przypadek, a nie desperacja i rozpacz młodego chłopaka, o której nie wiedzieli ani on, ani jego żona. "Myślę, że mogło być tak: spróbuj się powiesić, a my cię odetniemy, albo sam się odetniesz. Miał pasek i nóż nie swój" - spekulował artysta.
To on odnalazł ciało chłopaka kilkaset metrów od domu. "Przykryłem ciało i czekałem na policję, wiedząc, że zadadzą mi mnóstwo pytań, na które nie znałem odpowiedzi". To wspomnienie zostanie z nim już do końca. Śmierć dziecka zawsze pozostawia po sobie niewyobrażalną pustkę, niektórym całkowicie odbiera chęć życia.
Chociaż studencka miłość pana Bohdana, pani Teresa, miała pod opieką jeszcze dwóch synów, nie znalazła w sobie wystarczająco dużo siły, by się nimi zająć. Ona także popełniła samobójstwo. Po imprezie w rodzinnym domu Smoleniów, rok po śmierci Piotra, pani Teresa powiesiła się na własnym biustonoszu. Zmarła na rękach męża. "Nie wytrzymała psychicznie. Zostałem sam z dwoma pozostałymi synami - 17-letnim i 10-letnim" - mówił Bohdan Smoleń.
Takie przeżycia wyciągają z ludzi to, co najgorsze. Albo to, co najlepsze. Chociaż niejeden człowiek by się załamał, pan Bogdan żył dla swoich dzieci. Sam był w depresji, ale starał się dać im tyle miłości, by wystarczyło za niego i za zmarłą żonę. "Ona wiedziała, że jestem twardszy od niej i nie potrafiła tego zrozumieć, że ma jeszcze dwójkę dzieci, które trzeba wychować, zamartwiała się nad jednym. Nie wiemy, czym zaskoczy nas życie, mnie zaskoczyło odejście żony. Zostaliśmy skazani tylko na siebie i uwierzyliśmy, że damy radę" - mówił w jednym z wywiadów.
Wycofał się ze sceny. Cierpiał, ale musiał być silny. Los nie pozostawił mu wyboru. "Śmierć moich najbliższych nie była do niczego potrzebna, nie dała nic dobrego" - mówił pan Bohdan. Mimo to posklejał swoje życie w całość, a gdy w 2004 r. przeprowadził się do wsi Baranówek pod Mosiną, uznał, że ma wystarczająco dużo sił, by pomagać także innym. Zajął się hodowlą kuców szkockich i w 2007 r. powstała Fundacja Stworzenia Pana Smolenia.
Posmakował w swoim życiu i sławy, i nagród, a kabaret Tey, który przez siedem lat tworzył z Zenonem Laskowikiem, ma status kultowego. Jednak to właśnie działalność na rzecz innych uważa za swoje największe osiągnięcie. Nawet jego własna choroba zajmowała go dużo mniej niż pomoc potrzebującym dzieciakom. To dla nich chciał za wszelką cenę zdobyć fundusze na funkcjonowanie fundacji.
Gdy siedem lat temu ciało wysłało mu pierwszy sygnał ostrzegawczy, zignorował go. No, może nie całkiem. Ograniczył palenie do półtorej paczki papierosów dziennie. To jednak nie wystarczyło. Pan Bohdan przeszedł trzy udary, ma też wszczepiony rozrusznik serca, z trudem się porusza. W tym stanie nie może pomagać innym, sam potrzebuje pomocy.
Okazało się, że chociaż w ostatnich latach odsunął się od dawnych znajomych, jest wiele osób, które go kochają, cenią i pragną mu pomóc stanąć na nogi. Wśród nich znalazł się także dawny przyjaciel Zenon Laskowik oraz wielu innych artystów, których spotkał przez wszystkie lata spędzone na scenie. Już zebrali ponad 30 tys. złotych, które są przeznaczone na rehabilitację pana Bohdana. Zorganizowali koncert zatytułowany "A tam, cicho być" w warszawskim Teatrze Kamienica. Tytuł nie jest przypadkowy, to słowa syna satyryka, które ojciec wykorzystał w znanym skeczu kabaretu Tey.
Ta kwota to kropla w morzu potrzeb, ale dzięki wsparciu fanów Bohdan Smoleń powoli odzyskuje to, co w wychodzeniu z choroby najważniejsze - wiarę w ludzi i chęć życia. Po pobycie w klinice rehabilitacyjnej satyryk wrócił do domu, gdzie jest wśród bliskich (u jego boku zawsze znajduje się m.in. Joanna Kubisa, opiekunka fundacji) i czuje się coraz lepiej. Nadal potrzebuje długotrwałej i kosztownej rehabilitacji.
Joanna Lenart