Reklama

Bogusław Linda: Jak stał się największym twardzielem polskiego kina?

Latem 1973 roku ukończono zdjęcia do serialu "Czarne chmury". Opowieść o przygodach pułkownika Dowgirda zyskała ogromną popularność i w późniejszych latach była wielokrotnie pokazywana w telewizji. Mało kto wie, że obok odtwórców głównych ról - Leonarda Pietraszaka, Ryszarda Pietruskiego, Anny Seniuk i Elżbiety Starosteckiej - wystąpił w tym serialu Bogusław Linda. Miał wówczas zaledwie 21 lat i dopiero studiował w krakowskiej PWST. W serialu ciężko go dostrzec, bo jego postać - halabardnik w Barbakanie - ledwie na chwile pojawia się na ekranie. Ale to właśnie ten epizod stał się początkiem trwającej już 50 lat kariery aktorskiej Lindy.

Latem 1973 roku ukończono zdjęcia do serialu "Czarne chmury". Opowieść o przygodach pułkownika Dowgirda zyskała ogromną popularność i w późniejszych latach była wielokrotnie pokazywana w telewizji. Mało kto wie, że obok odtwórców głównych ról - Leonarda Pietraszaka, Ryszarda Pietruskiego, Anny Seniuk i Elżbiety Starosteckiej - wystąpił w tym serialu Bogusław Linda. Miał wówczas zaledwie 21 lat i dopiero studiował w krakowskiej PWST. W serialu ciężko go dostrzec, bo jego postać - halabardnik w Barbakanie - ledwie na chwile pojawia się na ekranie. Ale to właśnie ten epizod stał się początkiem trwającej już 50 lat kariery aktorskiej Lindy.
Bogusław Linda /Jaroslaw Antoniak /MWMedia

W środowisku aktorskim słowo halabardnik źle się kojarzy. Oznacza bowiem niewielką rolę, którą dostają początkujący aktorzy, próbujący dopiero przekonać reżyserów do swojego talentu. Pół biedy, jeśli takie epizody dostaje się tuż po szkole teatralnej. Ale bywają przypadki aktorów, za którymi ten halabardnik ciągnie się przez lata - grają mało i zwykle epizodyczne role, które nie pozwalają im pokazać nawet części umiejętności. Bogusław Linda - choć to właśnie od dźwigania halabardy zaczął karierę aktorską - takiego losu uniknął. Przez 50 lat, jakie minęły od jego debiutu na planie "Czarnych chmur", zagrał ponad sto ról filmowych, z których wiele to prawdziwy popis kunsztu aktorskiego. Niektóre z nich sprawiły, że stał się idolem i największym twardzielem polskiego kina.

Reklama

Aktor, który nie spieszy się do grania

Te sto filmów w ciągu pięciu dekad kariery to dużo, zwłaszcza że w ostatnich latach Linda na ekranie pojawia się rzadko. Wystąpił co prawda w filmach "Kobiety mafii", "Planeta singli 3", "Czarny mercedes", trzeciej części kultowej serii "Psy" i w serialu kryminalnym "Odwilż", ale zagrał w nich role drugoplanowe i raczej mało znaczące w jego dorobku. Być może ta rzadka obecność to wynik tego, że reżyserzy i producenci nie mają pomysłu na obsadzenie Bogusława Lindy. Ale może być też tak, że niektórzy z nich nie mają na to pieniędzy. Nie jest bowiem tajemnicą, że stawki, których żąda Linda, są bardzo wysokie. Dla niektórych wręcz zaporowe. Przeszkodą jest też jego nieprzewidywalność. Ale o tym wiadomo od dawna. Jedni byli tym zachwyceni, bo uważali, że gdy Linda gra, jak chce, to wypada lepiej niż gdyby słuchał wskazówek reżysera. Ale inni się z tego powodu wściekali. Jak Andrzej Żuławski, gdy podczas kręcenia "Szamanki" Linda czytał swoje kwestie z kartek na ścianie, bo nie chciało mu się uczyć ich na pamięć.

Aktor podobno się wtedy nie przejął. Nic nowego. Zawsze gra po swojemu, niespecjalnie trzyma się uwag reżysera, a jeśli dojdzie do wniosku, że ten sobie nie radzi, to rezygnuje. Tak było w przypadku "Tajemnicy Westerplatte". Na planie tego filmu nabawił się zapalenia płuc, przez co przerwano zdjęcia. Gdy mu potem zaproponowano, żeby dokończył zdjęcia w sześć dni, odmówił i odszedł z filmu.

Nie musi grać, żeby mieć za co żyć. Od prawie dwudziestu lat razem z Maciejem Ślesickim prowadzi Warszawską Szkołę Filmową, w której uczą się przyszli aktorzy, reżyserzy, operatorzy i charakteryzatorzy. Do dziś trójka jej absolwentów zdobyła nominacje do Oscara. Linda, który jest nie tylko współwłaścicielem, ale też jednym z wykładowców, co roku w maju wyjeżdża ze swoimi studentami na obóz konny i szermierczy na Łemkowszczyznę. Choć w czerwcu skończył 71 lat, wciąż imponuje świetną kondycją fizyczną. Od zawsze uprawia sport - jeździ konno, żegluje, przez lata trenował judo i boks. Mówi, że to właśnie boks nauczył go dystansu.

"Jak chcę komuś przyp..., to muszę być spokojny, wiedzieć, w którym momencie przyłożyć. I myślę, że to mi potem zostało podczas budowania roli (...) I tak to nawet nazywam: Kiedy przyłożyć" - czytamy w książce "Zły chłopiec" Magdy Umer.

Przecież tak się nie gra

O aktorstwie Lindy można napisać dużo. Ma niepowtarzalny styl, który jest połączeniem stylu Marlona Brando, Clinta Eastwooda, Roberta de Niro, Jamesa Deana i Zbyszka Cybulskiego w jednym. Niewykonalne? Linda udowodnił wszystkim, to możliwe. Do swojego sposobu grania długo musiał jednak przekonywać reżyserów. Po debiucie w serialu "Czarne chmury" na propozycje ról w filmach czekał do początku lat 80. Grywał listonoszy, studentów, zagubionych inteligentów. 

Pierwszym ważniejszym filmem w jego była "Gorączka" Agnieszki Holland. Jej nieszablonowość Lindy się podobała. Dlatego, jak wspomina w swojej książce Umer, reżyserka go broniła. Kiedy Linda grał jakąś scenę, operator wyszedł zza kamery i powiedział: "Agnieszka, no, co on, k***a, przecież tak się nie gra?!". Holland zareagowała spokojnie: "Daj mu tak zagrać. Zobaczymy". Wyszło świetnie. Po "Gorączce" przyszły wielkie role w wybitnych filmach: "Przypadku" Krzysztofa Kieślowskiego, "Kobiecie samotnej" Agnieszki Holland czy "Matce Królów" Janusza Zaorskiego. Każda z tych kreacji Lindy była perełką. Ale wtedy mało kto miał szansę je podziwiać, bo wszystkie te filmy zablokowała cenzura. Był moment, że na półkach było 13 produkcji z jego udziałem. Śmiano się, że jak w czymś gra Linda, to cenzura na pewno tego nie puści.

Jak się rodzi twardziel

Choć filmy z jego udziałem nie trafiały do kin, Linda zyskiwał renomę. Filmy puszczano na zamkniętych pokazach w Wytwórni na Chełmskiej, więc ludzie z branży wiedzieli, że warto go obsadzić. Znali je też widzowie, bo z czasem zaczęły krążyć po Polsce w pirackich kopiach. Dopiero pod koniec lat 80. zaczęto je pokazywać w kinach. Wtedy Linda doszedł do wniosku, że ma dość kina moralnego niepokoju i już nie będzie przyjmować ról pogubionych wrażliwców. 

Zapowiedzią zmiany emploi była rola bandyty w "Zabij mnie glino" Jacka Bromskiego z 1987 roku. Ale prawdziwym szokiem były zrealizowane w 1992 roku "Psy" Władysława Pasikowskiego. Historia dwóch ubeków, którzy stają po dwóch stronach barykady do dziś uważana jest za najlepszy film o polskiej rzeczywistości w okresie transformacji. A rola Franza Maurera jedną z najbardziej znanych w dorobku Lindy. Jego przemiana z inteligenta w macho, który sączy przez zęby teksty "Co ty wiesz o zabijaniu?", "Nie chce mi się z tobą gadać" czy "Bo to zła kobieta była", nie wzbudziła entuzjazmu krytyków. Ale miliony widzów z miejsca pokochały Lindę - twardziela. Mężczyźni chcieli być tacy jak on, kobiety marzyły, żeby być z takim facetem jak Linda. Jak sam wspomina, natychmiast dorobił się rzeszy fanów. 

"Na festiwalu w Gdyni ledwo uszliśmy z życiem z autobusu, który przewracały zakochane dziewczyny (...) Był pozorowany zamach bombowy w Lublinie, na jakimś spotkaniu, gdzie podpisywałem tysiąc koszulek, wyprowadzany tylnymi drzwiami przez policję" - wspominał Linda w rozmowie z Magda Umer. Aktor, który słynął z tego, że lubił kobiety, nie był wtedy jednak zainteresowany uganiającymi się za nim fankami. Dla niego wówczas liczyła się był tylko jedna - Lidia Popiel. Dla niej z playboya przeobraził się w czułego, odpowiedzialnego męża. Dla tych, którzy znali jego romansową przeszłość, ta przemiana była jeszcze bardziej zaskakująca.

Uwielbiany przez kobiety

Zanim Linda spotkał Lidię Popiel, lista jego romansów była długa. Był w wielu związkach, z kobietami znanymi i anonimowymi. Młodziutkimi i sporo starszymi od niego. Kochliwy był od czasów nastoletnich, tylko wtedy nie bardzo radził sobie z dziewczynami. "Jako człowiek wrażliwy od dziecka, przy zakochiwaniu się byłem taki nieśmiały, że traciłem wiele szans na zdobycie tej dziewczyny, o którą mi chodziło. Pierwszy lepszy kumpel wyrywał mi ją, ponieważ był odważniejszy, a ja - jak ten głupi - siedziałem i nic z tego nie miałem. Tak to wyglądało" - zdradził w książce "Zły chłopiec". Między innymi z powodu kobiet został aktorem. Do szkoły teatralnej poszedł, bo aktorstwo wydawało mu się wtedy najłatwiejszym zawodem świata, a on nie chciał niczego trudnego. Ale był też drugi powód - aktorzy podobają się kobietom. 

"Ja wtedy tylko dwie rzeczy widziałem w tych swoich durnych gałach: w jednym oku kwiaty, a w drugim kobiety. (...) Kwiaty w celach handlowych. W zamian za seks i uczucia" - wyznał w rozmowie z Magdą Umer. Studentem nie był wybitnym, po pierwszym roku chciano go nawet wyrzucić "za brak talentu". Za to w sprawach damsko - męskich radził sobie doskonale. Zakochiwał się często, kochał mocno, ale krótko. Miłość kończyła się, gdy na horyzoncie pojawiała się kolejna kobieta.

Jeden z takich romansów zakończył się jednak inaczej. Kiedy Linda miał 27 lat, jego ówczesna partnerka powiedziała mu, że jest w ciąży. Wkrótce aktor został ojcem bliźniaków Michała i Mikołaja. "Matkę dzieci poznałem na jakiś wakacjach nad morzem... I wtedy coś zaiskrzyło...Wiesz...to poszukiwanie przygody, no i miłość... Nigdy się nie ożeniłem, ale załatwiłem jej mieszkanie i pracę tam, gdzie chciała. I dojeżdżałem do dzieci, a potem one zaczęły przyjeżdżać do mnie. I tak już zostało" - powiedział w rozmowie z Umer.

Tuż po studiach Linda zamieszkał we Wrocławiu, bo dostał angaż w Teatrze Polskim. Ale już na początku lat 80. przeprowadził się do Warszawy. Do stolicy ściągnął go Maciej Englert, który zaproponował mu pracę w Teatrze Współczesnym. Podobno zachęcił go tym, że w jego zespole są najfajniejsze dziewczyny w Warszawie: Pakulnis, Kotulanka, Pola Raksa... Romans z tą ostatnią nieunikniony. Zaczęło iskrzyć w czasie prób do "Pastorałki" Schillera. 40-letnia wówczas Raksa, starsza od Lindy o 11 lat, była świeżo po rozwodzie z Andrzejem Kostenko. Po jednej z prób zaproponowała Lindzie, że może u niej przenocować. Ten długo się nie zastanawiał. Wkrótce zamieszkali razem, a o ich romansie plotkowali wszyscy. Kilka miesięcy później związek się rozpadł. Podobno powodem był rozrywkowy tryb życia Lindy i jego skłonność do innych kobiet, do tego doszedł jego konflikt z 14 -letnim synem aktorki.

Po rozstaniu z Raksą aktor niemal natychmiast wdał się w romans z Moniką Jaruzelską. Poznali podczas imprezy w jednym z warszawskich akademików. Kiedy córka generała do niego podeszła, on nie miał pojęcia, kim ona jest. Kiedy się już dowiedział, nie przeszkadzało mu to, by się w niej zakochać, choć nie zgadzał się z działalnością jej ojca. Para się ukrywała, podobno wyjeżdżali potajemnie do posiadłości Jaruzelskich na Mazurach. Miłość trwała rok, powodem rozstania znów była niewierność Lindy. Chociaż ani ona, ani on nigdy oficjalnie nie potwierdzili, że byli parą, to Jaruzelska w swojej książce "Towarzyszka Panienka" ciepło wspomina Lindę. "Co do mojej znajomości z Bogusiem, powiem tylko tyle, że ze wszystkich znanych mi mężczyzn jest najlepszym kompanem do wielogodzinnych leśnych wypraw, nawet w jesienne słoty. I równie wspaniałym kompanem do wieczornych rozmów. Bardzo Bogusia lubię i cenię jako człowieka i aktora".

Najgłośniejszy był jednak romans Lindy z aktorką Ewą Wencel. Skończył się bowiem skandalem. Aktor przyjaźnił się bowiem z jej mężem Erwinem, który przez 25 lat był jego agentem. Przyjaźń skończyła się, kiedy po jednym z bankietów Linda został na noc w domu Wenclów. Gospodarz odstąpił mu łóżko w swoim gabinecie, a sam położył się salonie. Po latach w jednym z wywiadów opowiedział: "Po jakimś czasie się przebudziłem (...). Delikatnie podszedłem do drzwi, uchyliłem je i wtedy zobaczyłem, jak moja naga żona Ewa Wencel kocha się z Bogusiem nagim w moim łóżku. Uciekł przez taras, ale zostawiając spodnie i pod poduszką swój pistolet. I przez płot uciekł do domu. Małżeństwo moje się przez to rozleciało. Przyjaźń się skończyła".

Wymarzona wielka miłość

Wszystko się zmieniło, gdy na jego drodze stanęła Lidia Popiel. Poznali się pod koniec lat 80., na przyjęciu w ambasadzie indyjskiej, jednak dopiero na planie "Krolla", w którym ona grała drugoplanową postać, zrodziło się między nimi uczucie. "Marzyłem zawsze o wielkiej miłości. I jak spotkałem Lidkę, kobietę mojego życia, to odtąd już ona była najważniejsza" - powiedział po latach Linda. Ona też szybko się w nim zakochała. "Nie interesowałam się nim dlatego, że był moim przedmiotem marzeń. Nie zamotała mi w głowie jego sława. Bogusław ma w sobie ogromny urok, coś tak magnetycznego, że nawet gdyby zamiatał ulice, dużo kobiet by się w nim kochało. A ja uwielbiam, kiedy kobiety interesują się moim facetem" - wyznała w jednym z wywiadów.

Ale ich związek na początku też był bardzo skomplikowany. Ona była wówczas żoną malarza Witolda Popiela. Mąż początkowo nie chciał dać jej rozwodu, ustąpił, kiedy dowiedział się, że jest z Lindą w ciąży. W 1992 roku przyszła na świat ich córka Aleksandra, która dziś ma na koncie udział w kilku produkcjach filmowych, m.in. pojawiła się u boku swojego ojca w filmie "Psy 3. W imię zasad". U boku Popiel aktor się ustatkował. Są parą od 30 lat, w 2000 roku wzięli ślub kościelny w Gdańsku. Na uroczystości byli obecni tylko oni i świadkowie: Bogna Sworowska i Przemysław Gintrowski. Rzadko pojawiają się na salonach, prasa plotkarska o nich nie pisze, bo nie wikłają się w skandale.

Granie nie jest najważniejsze

Aktorem został, bo myślał, że to łatwy zawód. Krakowską PWST wybrał dlatego, że chciał studiować jak najdalej od domu. Wychował się w Toruniu, ale krążył między tym miastem a Bydgoszczą, gdzie mieszkali jego dziadkowie. Jego mama, profesor Alina Linda była polonistką, pracownikiem uniwersyteckim. Dużo pracowała, musiała utrzymać dom, bo ojciec Bogusława, odszedł i założył nową rodzinę. Linda mieszkał trochę z matką, trochę z dziadkami. Kiedy po szkole średniej trafił do Krakowa, był zachwycony. Inny klimat. Mnóstwo knajp, imprezy, alkohol i dużo dziewczyn.

Gorzej szło mu z aktorstwem. Wstydził się grać. "Po pierwszym roku zaproponowano mi rolę Cherubina w "Weselu Figara" w Teatrze Słowackiego. Miałem tam śpiewać i grać... Patrzę, oni coś tam opowiadają na tej scenie, grają, udają, a ja doznałem takiego dojmującego uczucia zażenowania, wstydu i braku umiejętności. Kompletnego braku wiary w siebie. Pamiętam, że z tego wstydu zawędrowałem pod łóżko grającej hrabinę Marii Nowotarskiej i nie chciałem spod niego wyjść. I mnie wyrzucili" - wspominał Linda w książce "Zły chłopiec". Te niepowodzenia go zmotywowały. Zawziął się i postanowił być coraz lepszy. Efekt był taki, że po dyplomie dostał angaż do Teatru Starego. Najlepszy teatr w Polsce. Wybitni reżyserzy, rewelacyjne przedstawienia. Myślał, że złapał Pana Boga za nogi. Na początek miał zagrać Raskolnikowa w "Zbrodni i karze" w reżyserii Konrada Swinarskiego, ale Swinarski zginął w wypadku lotniczym. Linda dowiedział się o tym pierwszego dnia pracy w Teatrze Starym. Niedługo później dowiedział się, że nie zagra Raskonikowa. Nowy reżyser postawił bowiem na starszych i doświadczonych aktorów, a Linda dostał... halabardę. Trzymał ją przez kolejne dwa lata, bo propozycji większych ról nie dostawał.

Wtedy postanowił, że jeśli do trzydziestki nie uda mu się zrobić kariery, rzuci aktorstwo. Żeby mieć plan B, zaczął zaocznie studiować reżyserię. Po dwóch latach dostał propozycję przejścia do Teatru Polskiego we Wrocławiu. Tam zaczął grać główne role. Robił to po swojemu, wbrew temu, czego uczono go na studiach, ale jego drażniła teatralna sztuczność. Na przedstawienia z jego udziałem chodziły tłumy. Kiedyś specjalnie po to, żeby go obejrzeć, do Wrocławia przyjechali Andrzej Wajda i Agnieszka Holland. Byli zachwyceni. Przyszli za kulisy, żeby osobiście poznać młodego aktora. Potem u Holland i Wajdy wystąpił wiele razy, pracował też m.in. z Krzysztofem Kieślowskim, Januszem Zaorskim, Jackiem Bromskim, Janem Jakubem Kolskim i Władysławem Pasikowskim. Może zrobiłby karierę zagranicą, gdyby urodził się dziesięć lat później. W 1983 roku miał zagrać realizowanym w RFN filmie Wajdy "Miłość w Niemczech" z Meryl Streep. Od ubeków usłyszał, że dostanie paszport, jeśli będzie donosił. Odmówił, więc nie mógł wyjechać. Miał też propozycję występu w australijskim serialu, ale nic z tego nie wyszło. Powód był prozaiczny. Kiedy trzeba było ustalić szczegóły, jego agentka nie mogła się z nim skontaktować, bo Linda... nie miał telefonu. A potem to już mu specjalnie nie zależało. Nie tylko na rolach za granicą, na tych w polskich filmach też. Jak sam kiedyś przyznał, granie nigdy nie było dla niego wszystkim.

Przeterminowany macho

W ostatnich latach żadna z ról Lindy nie wywołała takiej dyskusji, jak jego słowa, które padły rok temu na festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Pytany o kwestie równości w świecie filmu, nie gryzł się w język. "Sądzę, że to totalna głupota. To jest coś takiego jak w Stanach Zjednoczonych, że przy Oscarze muszą być nominacje dla kobiet i muszą być nominacje dla Murzynów, czarnych, czy ch***, nie wiem, jak tam się ich nazywa, nie wiem, jak poprawnie mówić. Dlaczego? Wolność polega na tym, że nie musimy wymuszać, żeby jakaś kobieta musiała być na liście nominowanych".

Wypowiedź wywołała burzę, aktor został nazwany mizoginem, który "zatrząsnął się klatce filmowej +Psów+ lat 90., z przeterminowaną machowską wyższością wobec kobiet i mniejszości", a jedna z czołowych polskich feministek rzuciła ironicznie "Boguś, co ty wiesz o kobietach?". Od tamtej pory Linda publicznie nie zabiera głosu. Może doszedł do wniosku, że tak jak nie musi grać, to nie musi też brać udziału w dyskusjach o poglądach. Bo dla niego od grania i gadania ciekawsze jest życie.

Autorka: Izabela Komendołowicz-Lemańska

PAP
Dowiedz się więcej na temat: Bogusław Linda
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy