Reklama

Bogusław Linda: Gdybym nie był aktorem...

Po epoce kopiowania filmów z Hollywood, do polskiego kina wróciły dobre scenariusze - takie jest zdanie Bogusława Lindy. W Poznaniu na festiwalu Transatlantyk artysta opowiadał, dlaczego lubi reżyserować i jak wyglądało jego przejście od kina moralnego niepokoju do "Psów" Pasikowskiego.

Według Lindy, jeszcze kilka lat temu rodzimi producenci starali się robić filmy bardzo podobne do tych, które właśnie zdobywały Oscary.

"Stąd w polskim kinie choćby epoka 'kina romantycznego'. Te filmy były obrzydliwe, my się nie nadajemy do takiego kina, nie umiemy go robić. Te miłości inaczej wyglądają, te kobiety nie są tak romantyczne - bo są z Polski! Nie mają tego amerykańskiego romantyzmu, tej naiwności" - ocenił.

Aktor przyznał, że mistrzami w tworzeniu dobrych scenariuszy są Czesi.

"Oni potrafią pisać świetne scenariusze obyczajowe, bo mają do siebie dystans, którego my nie mamy. Jesteśmy względem siebie podejrzliwi, cyniczni, złośliwi. Trudno o rzeczy, gdzie możemy się sami z siebie pośmiać - tam, gdzie Czesi się śmieją, my się obrażamy" - dodał.

Reklama

Bogusław Linda przyznał, że wraz z pojawieniem się na rodzimym rynku pokolenia nowych, młodych twórców, również w polskim kinie zdarzają się dobre scenariusze, filmy warte obejrzenia, zdobywające nagrody i dobrze przyjmowane na świecie.

Aktor opowiadał równieżo swojej pracy reżysera teatralnego. Przyznał, że w tej roli czuje się dużo swobodniej.

"Całą ciężką robotę robią aktorzy, ja tylko muszę ich kontrolować, prowadzić do szczęśliwego zakończenia. Moja droga od bycia aktorem do bycia reżyserem nie była aż taka długa: byłem przygotowany na to, że jeśli w ciągu 4-5 lat od ukończenia szkoły nie stanę się aktorem dobrym, takim, który będzie mógł sam decydować o swojej pracy - zostanę reżyserem. Gdy już wpadłem w aktorstwo, okazało się ono wielką życiową przygodą z której trudno było zrezygnować" - powiedział.

Choć widzowie młodszego pokolenia najczęściej kojarzą Lindę z "Psami" Władysława Pasikowskiego, aktor zdobył szczególną popularność w latach 80. ub. wieku. "Wtedy grałem u najwybitniejszych reżyserów. Te filmy były nagradzane, pokazywane na różnych festiwalach na świecie" - przyznał.

Pytany o przejście od kina nurtu moralnego niepokoju do filmów sensacyjnych Linda powiedział, że po przemianach ustrojowych uznał, że rola aktora się zmieniła.

"Filmy moralnego niepokoju straciły sens. Strasznie wtedy na mnie pluto, że zacząłem grać w filmach gangsterskich. Niektórym krytykom trudno było wytłumaczyć, że filmy o inżynierze z Ursynowa, który mieszka w meblościance, ma brzydką żonę i piję wódkę z sąsiadem, już nie cieszą tak, jak jeszcze niedawno. Bo młodzież chce oglądać gangstera z szampanem w najnowszym modelu mercedesa" - wyjaśnił.

Bogusław Linda odniósł się też do sprawy tragicznej śmierci Robina Williamsa, zmagającego się z depresją amerykańskiego aktora który popełnił samobójstwo.

"Aktorzy, ludzie z taką a nie inną wrażliwością, bardzo często nie radzą sobie z depresją, stresem - wpadają w ślepą uliczkę. Stąd choroby zawodowe: alkoholizm, narkomania. Ja nie mam z tym jakiegoś problemu, bo nie traktuję swojego zawodu zbyt poważnie" - podsumował.

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL/PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy