Bo miłość nie ma płci
Tegoroczny 13. Międzynarodowy Festiwal Filmowy T-Mobile Nowe Horyzonty we Wrocławiu otworzył w czwartek, 18 lipca, głośny obraz tunezyjskiego reżysera Abdellatifa Kechiche'a, nagrodzone w tym roku Złotą Palmą w Cannes "Życie Adeli - Rozdział 1 i 2".
Bardzo ciekawy jest fakt, że dwa spośród trzech tytułów, jakie w czwartek, 18 lipca, otworzyły Nowe Horyzonty, były produkcjami opowiadającymi o lesbijkach, ale to wcale nie homoseksualizm stanowił źródło fabularnego konfliktu.
Na "Vic+Flo zobaczyły niedźwiedzia" Denisa Côté zaciążyła tradycja surrealizmu; w "Życiu Adeli - Rozdziale 1 i 2" Abdellatif Kechiche skupił się na obserwacji miłości, która nie ma płci - jest zbiorem spojrzeń, gestów i schematów, które legitymizuje związek, w jakim płeć partnerów jest sprawą drugorzędną.
Nagrodzone Złotą Palmą na tegorocznym Cannes "Życie Adeli..." jest najwyższej próby ukoronowaniem twórczości reżysera, który niezmordowanie szuka w kinie autentyzmu przeżycia. W porównaniu z "Życiem Adeli..." poprzednie filmy Abdellatifa Kechiche wydają mi się rodzajem formalno-stylistycznych testów przeprowadzanych zarówno na widzach, jak i aktorach oraz na samej materii filmowej.
"Wina Woltera" (2000) była historią o obcości w nowym środowisku. W "Tajemnicy ziarna" (2007) pierwszoplanową rolę grał naturalizm, bo Kechiche próbował się w para-dokumentalnej obserwacji. "Czarna Wenus", mimo większego wyrafinowania formalnego, była zaś portretem rozdartej seksualności i analizą wymiarów kobiecej rozkoszy. Ze wszystkich powyższych wątków spleciona jest struktura ostatniego filmu Kechiche'a.
Zaskakująco "Życie Adeli..." nie ugina się jednak od nadmiaru ciężkostrawnych wątków. Jest w nim niewiarygodnej jakości skromność i delikatność, która zwraca uwagę na to, że pełnowymiarowy i głęboki scenariusz nie musi być workiem bez dna, do którego bez ładu i składu wrzuca się dziesiątki pomysłów.
"Życie Adeli..." na poziomie fabularnym to klasyczna - melodramatyczna historia o miłości, która dwukrotnie wywraca świat zakochanych do góry nogami. Raz - kiedy się pojawia, powtórnie - gdy znika z ich życia. Fenomenalnie splata się z nią kolejny zwyczajny wątek - opowieść inicjacyjna o odkrywaniu swojej seksualności i bolesnym wchodzeniu w dorosłość. "Życie Adeli..." to też historia o pasji i o jej braku; o ludziach, którym się wydaje, że spełniają się wyłącznie w związku z drugim człowiekiem; o obietnicach, jakie sobie składają i kłamstwach, przed którymi nie potrafią uciec. Film jest niezwykle uniwersalny, bo Kechiche inscenizuje sytuacje, ale ich nie wymyśla. Nie jest twórcą odklejonym od życia. Kieruje się teorią Fiodora Dostojewskiego i bierze na warsztat zwykłych ludzi, by z ich losów uczynić wręcz literacką przygodę.
Film Kechiche'a czyta się jak modernistyczną powieść, w której miłość jest narzędziem wprawiającym w ruch mechanizm dziejów. Chociaż w role kochanków wchodzą dwie młode kobiety, role zostają rozpisane w dosyć klasyczny sposób. Emma (Léa Seydoux) jest oddaną swojej pasji malarką, która zaprasza do domu przyjaciół prowadzących intelektualne dysputy; Adele (Ad?le Exarchopoulos) wchodzi w rolę kobiety spełniającej się głównie w roli przedszkolanki i kury domowej. Rodzi się między nimi ogromna dysproporcja - zbyt częsta nawet dla heteroseksualnych związków, by nie zauważyć zespołu elementów generalnie rządzących ludzkimi relacjami.
Pewna prostota filmu Kechiche'a ani na chwilę nie przekłada się jednak na fabularne uproszczenia. Żadna z decyzji podejmowanych przez bohaterki nie jest efektem pojedynczej sytuacji, ale owocem zbioru przeżyć, które zdążyły się splątać ze sobą w tak dużym stopniu, że nie sposób już operować konkretami. W opowieści o "Życiu Adeli..." Kechiche'owi udało się znaleźć autentyzm zarówno intymnych, jak i społecznych relacji, jakiego szukał od lat w historiach swoich bohaterów.
Kolejnym z wielu powodów, które nie czynią z jego ostatniego filmu lesbijskiego manifestu, ale uniwersalną historię o miłości, jest przeskok fabularny, na jaki zdecydował się reżyser. Zaledwie naszkicował problemy, z jakimi musiała się zmierzyć nastoletnia Adele, odkrywająca swoją seksualność nie tylko przed starszą od niej malarką Emmą, ale i przed rodziną oraz przyjaciółmi w szkole. Uznał ich istnienie, ale pominął lata walki o tożsamość, by przyjrzeć się dorosłemu życiu swoich bohaterek. Nie bowiem o brak tolerancji w "Życiu Adeli..." chodzi, ale o obcość, jaka może narastać w związku dwojga ludzi, których łączy niewiele więcej poza czystą namiętnością.
Osobną jakością w filmie Kechiche'a są naturalistyczne, przepiękne sceny erotyczne, które przełamują granice tego, co można ująć w ramy kadru. Oryginalną wypowiedzią jest też przenikające historię poczucie, że dążenie do bezpieczeństwa, rozumianego w kategoriach zawodowej stabilizacji, bywa tylko antycypowaniem katastrofy. Dążenie do życia, w którym kolejny dzień będzie taki, jak poprzedni, bo ryzyko zostało dawno temu wyrzucone z równania, może prowadzić do zwykłej pospolitości. Do wiary, że nad nami jest sufit ze szkła, którego nie da się przebić własną głową.
Pasja i praca to u Kechiche'a dwie różne rzeczy i o ile ta pierwsza szybko nie zamieni się w drugą - ta druga przygniecie ideę życia i zdrową, tylko pozornie egoistyczną, potrzebę spełniania indywidualnych potrzeb w pierwszej kolejności. A może nie? Może "Życie Adeli..." rozgrywa się na tak wielu poziomach i jest do tego stopnia uniwersalne, że wyłuskiwanie konkretnych wątków jest tylko subiektywną próbą odnalezienia w filmie Kechiche'a historii, którą chcielibyśmy uczynić własną?
Anna Bielak, T-Mobile Nowe Horyzonty, Wrocław
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!