Benedict Cumberbatch w skórze geniusza
Benedict Cumberbatch - ze swoim szerokim czołem i wydatnymi kośćmi policzkowymi - bywa porównywany (i chyba niebezpodstawnie, zwłaszcza jeśli przypomnimy sobie jego rolę w "Sierpniu w hrabstwie Osage") do... wydry, a czasem też do leniwca Sida z animowanej "Epoki lodowcowej"!
Aktor jest również obdarzony tym głębokim, melodyjnym głosem, charakterystycznym dla niektórych Brytyjczyków; głosem, który pozwala mu wyrzucać z siebie partie tekstu z oszałamiającą szybkością, a przy tym z nienaganną dykcją. Można wręcz stwierdzić, że mówi szybciej niż inni ludzie myślą. Od jakiegoś czasu wszystkie te charakterystyczne cechy - duża czaszka, giętki język i lordowska mowa - zaskarbiają mu sympatię reżyserów, którzy obsadzają go w rolach postaci wybitnie inteligentnych, ale nie do końca normalnych...
Najsłynniejszą taką kreacją w dorobku Cumberbatcha jest Sherlock Holmes, główny bohater serialu BBC zatytułowanego po prostu "Sherlock": współczesna wersja legendarnego detektywa; znudzony, obdarzony ponadprzeciętną inteligencją socjopata, emocjonalny ignorant recytujący słynne "holmesowskie" dedukcje z prędkością statku kosmicznego.
Był również Khanem w gwiezdnej epopei "W ciemność. Star Trek" - produktem inżynierii genetycznej zastosowanej wobec istoty ludzkiej, której grobowy tembr głosu, połączony ze specyficzną manierą wypowiedzi, sam w sobie stanowił oznakę nadprzyrodzonego łotrostwa.
W "Piątej władzy" był z kolei Julianem Assange'em, założycielem słynnej witryny WikiLeaks, ujawniającej sekrety polityków i korporacji rządzących tym światem (na potrzeby tej roli musiał opanować australijski akcent i, prawdę mówiąc, jako Assange przypominał bardziej Davida Bowiego niż Sida).
Teraz podziwiamy go na ekranach kin w "Grze tajemnic", jako Alana Turinga, wycofanego i ekscentrycznego matematycznego geniusza, który w trakcie II wojny światowej walnie przyczynił się do złamania kodu niemieckiej maszyny szyfrującej, Enigmy - a później był prześladowany przez własny rząd za to, iż otwarcie przyznał się do homoseksualizmu. Turing - zmuszony do poddania się chemicznej kastracji - zmarł w 1954 r., i bardzo możliwe, że było to samobójstwo.
W interpretacji Cumberbatcha genialny naukowiec nie jest urodzonym gawędziarzem - lekko się jąka, tak, iż odnosimy wrażenie, że jego mózg pracuje zbyt szybko, by aparat mowy mógł za nim nadążyć. Jest też błyskotliwy, czasem zgryźliwy - i jest to tak przejmujący, zapadający w pamięć portret, że nic dziwnego, iż aktor był za niego nominowany do tegorocznych Złotych Globów. Znalazł się również na krótkiej liście kandydatów do Oscara, czego zresztą spodziewała się chyba cała branża filmowa.
- Z Benedictem sprawa wygląda tak, że nie można go w zasadzie zaszufladkować - stwierdził niedawno Morten Tyldum, reżyser "Gry tajemnic". - To wielowarstwowa postać, podobnie jak bohater, którego u mnie zagrał.
W listopadzie 2014 r. Cumberbatch przerwał na kilka dni zdjęcia do telewizyjnej adaptacji sztuki "Ryszard III" Williama Szekspira, realizowanej przez BBC Two - i udał się w obowiązkową trasę promującą "Grę tajemnic". Udzielał wywiadów, pozował do zdjęć, zaprezentował się u Jona Stewarta i Jimmy'ego Fallona, gospodarzy najsłynniejszych talk-shows w amerykańskiej TV...
Pod koniec tego swoistego tournée był już wyraźnie zmęczony. Tamtego wieczora w pewnej restauracji, kiedy opowiadał o swojej pracy, jego głos od czasu do czasu zwalniał i obniżał się coraz bardziej, jak gdyby wyczerpywała się jakaś bateria ukryta w ciele aktora.
Co ciekawe jednak, Cumberbatch, który prywatnie jest dowcipny i uroczy w sposób nieosiągalny dla większości granych przezeń geniuszy, ożywił się, kiedy nasza rozmowa zeszła na postać Turinga - postać, która wzbudziła w nim szczególnie silne emocje, tak, że na wspomnienie gehenny, jaką udręczony matematyk przeszedł w ostatnich latach życia, na jego twarzy pojawiał się grymas.
- Zawsze słyszę to pytanie o najtrudniejszą rolę, z jaką przyszło mi się zmierzyć - mówił - i niezmiennie odpowiadam, że najtrudniejsza jest zawsze ta rola, którą akurat gram. Są jednak takie aktorskie zadania, które naprawdę poruszają cię do żywego albo przemawiają do ciebie wyjątkowo intensywnie, i tak też było z moim wcieleniem się w postać Turinga - przekonywał artysta.
- Wśród głównych powodów, dla których przyjąłem tę rolę, była chęć uświadomienia ludziom, kim by ten człowiek, jaki los go spotkał, co osiągnął i jak ważny jest dziś dla nas testament jego życia. To nadzwyczajne przedsięwzięcie i wielkie wyzwanie dla aktora, ale z drugiej strony trudno o większy zaszczyt - opowiadał, podkreślając, że promowanie tego filmu było w istocie czystą przyjemnością. - Uwielbiam opowiadać o tym, jak pięknym człowiekiem był mój bohater.
Pytany o to, jak to się dzieje, że tak często grywa nieprzeciętne umysły, Cumberbatch odpowiedział: - Jeśli faktycznie tak mnie postrzegają, to nie jest to najgorszy los, ale wątpię, by faktycznie była to moja specjalizacja - i zaraz zwrócił mi uwagę, że był też mężem stanu Williamem Pittem w "Głosie wolności", właścicielem plantacji w "Zniewolonym. 12 Years a Slave"... A także, o czym już nie wspomniał, tajnym agentem w "Szpiegu", oficerem kawalerii w "Czasie wojny" i demonicznym pedofilem-gwałcicielem w "Pokucie".
W dalszej części naszej rozmowy Cumberbatch zauważył, że wiele osób porównuje Alana Turinga do Sherlocka: obaj są mistrzami dedukcji, obu brakuje też zdolności interpersonalnych. Sam aktor uważa jednak, że Turingowi bliżej jest do Christophera Tietjensa, bohatera, którego zagrał w miniserialu BBC "Koniec defilady", będącym adaptacją prozy Forda Madoxa Forda.
Tietjens - który ma w sobie pewne cechy samego pisarza - to staroświecki arystokrata z Yorkshire, uparcie trzymający się konserwatywnych wartości w świecie stojącym na krawędzi Wielkiej Wojny. Mówią o nim, że jest najinteligentniejszym człowiekiem w Londynie - ale, podobnie jak Turing, jest nieśmiały i nie radzi sobie w kontaktach z ludźmi. (...)
Steven Spielberg zaproponował Benedictowi rolę w "Czasie wojny", chociaż nie widział ani jednego odcinka "Sherlocka". Steve McQueen (reżyser "Zniewolonego...") i Tyldum również angażowali Brytyjczyka niejako "w ciemno". John Wells, który z taką maestrią przeniósł na ekran sztukę "Sierpień w hrabstwie Osage", obsadził Cumberbatcha w roli wrażliwego "Małego" Charlesa (nawiasem mówiąc - totalnego przeciwieństwa wszystkich tych geniuszy) po tym, jak aktor przesłał mu próbkę swoich umiejętności w formie filmiku nakręconego telefonem. "Był nadzwyczajny" - wspominał później Wells - "a ja miałem wyrzuty sumienia, że nie potrafiłem go od razu skojarzyć".
Podobnie było z Susanną White, która wyreżyserowała "Koniec defilady". Ona też nie oglądała "Sherlocka". Cumberbatcha znała głównie z miniserialu "Na koniec świata", w którym wcielił się w brytyjskiego arystokratę wyruszającego w podróż statkiem do Australii.
"Był szanowany jako aktor, ale niekoniecznie umieściłbyś go na czele swojego prywatnego rankingu" - stwierdziła jakiś czas temu, sugerując, że Benedict osiągnął zawodowy sukces stosunkowo późno właśnie dlatego, że jego praktyczny, przyziemny charakter nie pozwalał mu się przebić. (...) Dziś, kiedy White wybiera się gdzieś w towarzystwie Cumberbatcha, zewsząd atakują ich tłumy wielbicieli aktora.
- Nie jest typowym gwiazdorem filmowym; nawet tak nie wygląda. Jakoś tak się jednak dzieje, że ludzie go uwielbiają. Każdy go uwielbia: moja nastoletnia córka, moja ponad 90-letnia mama... Nagle, z dnia na dzień, Benedict Cumberbatch zawładnął masową wyobraźnią.
© Charles Mcgrath
Tłum. Katarzyna Kasińska
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!