Rozśmieszała telewidzów jako panna Basieńka w Kabarecie Olgi Lipińskiej. W prywatnym życiu nie było tak wesoło.
"Bywałam królową i ladacznicą, bezbarwną żoną i namiętną kochanką, konwencjonalną mieszczką, szaloną artystką, uduchowioną mistyczką i kompletną kretynką, kobietą spragnioną macierzyństwa, kokietką, wiedźmą, grywałam postacie współczesne i postacie z literatury klasycznej" - wymienia jednym tchem Barbara Wrzesińska. Na scenie udało jej się zrealizować tylko część dziecięcych marzeń. A trzeba przyznać, że fantazji jej nie brakowało.
Najpierw, urzeczona uroczystymi mszami, na które zabierała ją ukochana babunia, planowała zostać księdzem. Kościół "to pierwszy teatr, który zrobił na mnie ogromne wrażenie" - wspominała. Nestorka rodu szybko wybiła jej to z głowy, więc uznała, że zostanie... królową. Tu z kolei do akcji wkroczył tata i cierpliwie tłumaczył zawiłości naszego ustroju politycznego. Gdy podrosła, spuściła z tonu, a na liście jej potencjalnych zawodów pojawiły się bardziej realistyczne kierunki: malarstwo, dziennikarstwo, filozofia, biologia... I być może dziś byłaby sławną przyrodniczką, gdyby nie pewne zdarzenie. "Oblałam pierwsze podejście do matury, co uniemożliwiło mi studiowanie biologii, która wydawała mi się wiedzą bardzo ważną dla mnie i dla świata" - przyznała.
Ojciec, wybitny humanista, wpoił jej miłość do literatury klasycznej. Mimo to, gdy kolejnym pomysłem Basi okazała się kariera sceniczna, wyraził się jasno: "Tuż przed maturą powiedział, że mogę studiować, co chcę, byle nie aktorstwo" - wspominała aktorka. Zakaz ten tylko zachęcił ją do wyboru właśnie tej drogi. "Zagrałam va banque i - a miałam wtedy 16 lat, bo wcześnie zaczęłam edukację - pojawiłam się na ulicy Miodowej, w gmachu warszawskiej PWST przed komisją egzaminacyjną, złożoną z wybitnych artystów sceny polskiej" - tłumaczyła.
Ubrała się "konwencjonalnie, grzecznie, w granatową spódniczkę, różową bluzeczkę, włosy spięłam w koński ogon". Wbrew swemu wizerunkowi rozpoczęła występ od poważnych dzieł Makuszyńskiego, Staffa i Żeromskiego. Zdała, i to z najwyższą lokatą. Ucieszyła się, choć perspektywa długich studiów trochę ją zniechęcała. Dlatego też, gdy dyrektor Teatru Współczesnego Erwin Axer zaproponował jej rolę w spektaklu "Zaproszenie do zamku", nie wahała się ani chwili, choć ceną była rezygnacja ze szkoły teatralnej (egzamin eksternistyczny zdała dopiero w 1960 r.).
Nie wszyscy uważali, że podjęła słuszną decyzję. Prof. Jan Kreczmar, opiekun roku, twierdził, że jej temperament powinien być okiełznany przez szkolną dyscyplinę. Ona nigdy nie żałowała wyboru, choć szybko poczuła na własnej skórze, czym jest zawodowa zawiść. Stała się obiektem plotek koleżanek i kolegów, którzy twierdzili, że to nie talent, a inne walory pomogły jej dostać rolę w najlepszym teatrze stolicy.
Faktem jest, że za śliczną Basią Wrzesińską zawsze oglądali się panowie. Głowę stracił dla niej jeden z największych amantów ówczesnego kina, Bohdan Łazuka. Poznali się na deskach teatru. Uczucie wybuchło nagle i... równie szybko się skończyło, choć zdążyli stanąć na ślubnym kobiercu. Ich małżeństwo przetrwało zaledwie trzy miesiące. Aktor później szczerze żałował, że im nie wyszło. "Rozstaliśmy się przez moją głupią, chorobliwą zazdrość" - przyznał ze skruchą. Niezrażona tym Wrzesińska uznała, że była to "próba generalna przed kolejnymi małżeństwami".
Z drugim mężem, starszym od niej prawie o dekadę architektem Maciejem Maciągiem, wytrzymała dłużej, bo aż 10 lat. Para ma syna, Pawła. Nie byli dobrze dobrani, jego ścisły umysł i jej artystyczna dusza - to nie mogło się udać. Przyjaciółka Wrzesińskiej, Agnieszka Osiecka, namawiała ją jednak, by poszukała kompromisu. "Dużo rozmawiałyśmy. Odradzała mi rozwód, mówiła, że powinnam myśleć o dziecku" - wspominała Barbara Wrzesińska. Nie chciała jednak tracić szansy na spotkanie prawdziwej miłości.
Znalazła ją dopiero u boku Jacka Janczarskiego, pisarza, satyryka oraz scenarzysty. Budowali swą relację na przyjaźni. Pobrali się, a w 1974 r. na świecie pojawił się syn, Borys. Barbara doskonale spełniała się jako matka i żona. Swoim mężczyznom gotowała pyszności, dbała, by zawsze mieli ciepły spokojny dom. "Praca zawodowa była przy okazji. Nigdy nie usłyszeliśmy od mamy słów w rodzaju: teraz przygotowuję się do roli i muszę zniknąć" - zapewnia Borys Janczarski. Wtóruje mu jego przyrodni brat, Paweł Maciąg: "Ważniejsze są dla niej pochwały kulinarne niż pozytywne recenzje ról".
Rodzinna sielanka skończyła się, gdy odwiedzając żonę, Jacek Janczarski poznał na planie filmu "Wigilia ’81" Ewę Błaszczyk. To spotkanie tak zapadło mu w pamięć, że wkrótce nawiązał romans z aktorką. Barbara przeczuwała, że na ich związku pojawia się jakaś rysa, a ostateczne potwierdzenie dostała, gdy przyłapała ukochanego na gorącym uczynku. W 1986 r. Janczarski odszedł od niej i 7-letniego wtedy Borysa i związał się z Ewą.
Długo nie mogła się otrząsnąć po zdradzie. Ucieczki szukała w pracy. Jej kariera kwitła, w przeciwieństwie do życia osobistego. Grała w teatrze i w kinie, ale największą sympatię publiczności w telewizyjnym Kabarecie Olgi Lipińskiej. Była stworzona do grania tej postaci "Wzięła się z jej cech charakteru, z jej naiwności w stosunku do ludzi - w dobrze pojętym tego słowa znaczeniu. W ogóle nie przychodziło jej do głowy, że ktoś może kręcić, kłamać, robić intrygi" - wspominała twórczyni tego widowiska.
Barbara odnalazła także swoje powołanie jako pedagog. "Wiedziałam, że nikt tego nie zaproponuje 'szalonej Basi', ale samo życie mi coś takiego podsunęło. Taka okazja z młodymi nadarzyła mi się w Studium Interpretacji Literatury i Słowa Teatr Dialogu" - opowiadała.
Po ostatnim rozwodzie nie zrezygnowała z szukania miłości, ale jej kolejny związek też nie okazał się tym na całe życie. Od tamtej pory jest samotna. Wiele osób uważa, że nigdy nie przestała kochać Janczarskiego, który zmarł w 2000 r. Miał tętniaka aorty. Ostatnio aktorkę rzadko możemy oglądać na scenie i ekranie. Zagrała co prawda epizody w serialach "Niania" i "Plebania", pojawiła się też w filmie Ewy Stankiewicz "Nie opuszczaj mnie", ale najbardziej cieszy ją rola babci. Nie szuka rozgłosu ani pieniędzy. "Kasa? Nie ma nic wspólnego z kulturą człowieka w każdym znaczeniu tego słowa. Kasę robi się na sprzedawaniu ciuchów, szynki i ciastek" - przekonuje słynna panna Basieńka.
JL