Była "polską Marilyn Monroe" i jedną z najpopularniejszych aktorek lat 60. Obecnie o Elżbiecie Czyżewskiej mówi się głównie za sprawą jej osobistych problemów. Barbara Garstka w monodramie "Najszczęśliwszy dzień" oddaje sprawiedliwość polskiej gwieździe. "Poruszyło mnie to, że ludzie zajmują się tymi plotkami nie znając prawdy o tej osobie i nie wiedząc z czym tak naprawdę się zmagała" - mówiła aktorka w rozmowie z Interią.
"W jej przypadku dokładnie sprawdzało się to, co kiedyś napisała o niej Osiecka. Bezczelny talent, wybitna inteligencja, nadzwyczajne rozumienie czasów, niepospolita osobowość" - tak Daniel Olbrychski wspominał Elżbietę Czyżewską w książce "Elka". W 1961 Czyżewska roku zadebiutowała w Teatrze Dramatycznym, z którym związała się na sześć lat. Po świetnie zagranej roli Marilyn Monroe w sztuce Artura Millera "Po upadku" często nazywano ją "polską Monroe". Później, ze względu na charyzmę i talent, porównywano ją do Zbigniewa Cybulskiego.
Była u szczytu popularności kiedy 13 czerwca 1965 r. odbierała Złotą Maskę - nagrodę w plebiscycie "Expressu Wieczornego" na najpopularniejszych aktorów telewizyjnych. To bez wątpienia był przełomowy moment w karierze, ale również życiu prywatnym Elżbiety Czyżewskiej. W tym dniu nie tylko zdobyła wyróżnienie, ale i powtórnie wyszła za mąż. Jej wybrankiem był amerykański korespondent "Ney York Timesa" w Polsce David Halberstam. Wbrew pozorom jej życie nie było jednak bajką.
Kilka lat później popadła w niełaskę i konflikt z władzą, co zmusiło ją do emigracji. Zamieszkała z mężem w Nowym Jorku na Manhattanie. Nie chciała rezygnować z kariery aktorskiej, ale na przeszkodzie stał jej akcent. Z tego powodu skupiła się głównie na teatrze. W 1974 r. zagrała na deskach Yale Repertory Theatre w reżyserowanej przez Wajdę sztuce "Biesy". U jej boku zagrała będąca u progu wielkiej kariery Meryl Streep. Późniejsza laureatka Oscara była na tyle zafascynowana grą Czyżewskiej, że poprosiła ją o lekcje gry aktorskiej.
Z czasem aktorka została w Polsce zapomniana. Jej postać przypomniał serial "Osiecka". Wcieliła się w nią Barbara Garstka, która swoją kreacją zachwyciła krytyków oraz widzów. Życie gwiazdy PRL-u zainspirowało młodą aktorkę do stworzenia monodramu "Najszczęśliwszy dzień". Jego premiera odbędzie się 5 kwietnia w Teatrze Kamienica. W dniach 1 i 2 czerwca spektakl będzie można zobaczyć również w Krakowie na deskach Teatru VARIETE.
Aleksandra Kalita, Interia: Niecałe trzy lata temu zagrałaś Elżbietę Czyżewską w serialu "Osiecka". Po premierze serialu mówiono, że jej nie zagrałaś, ale się nią stałaś. Teraz szykujesz się do premiery monodramu o aktorce. Co sprawia, że nie możesz się z nią rozstać?
Barbara Garstka: Jej chęć grania. Była zdeterminowana - ja również posiadam taką determinację. Czyżewska była odważna, jak na tamte czasy i to mnie zainspirowało. Poza tym uwielbiałam piosenki, które śpiewała nie wiedząc nawet o tym, że to ona je wykonywała wcześniej. Piosenka "Kochankowie z ulicy Kamiennej" to była moja karta przetargowa do szkoły teatralnej. Jakoś się tak te nasze drogi przeplatały.
- Gdy zostałam zaproszona na zdjęcia próbne do roli Czyżewskiej w serialu "Osiecka" niewiele wiedziałam na temat tej postaci. Otrzymałam tę propozycję, bo castingerzy bardzo porównywali moją energię do jej energii. Rzeczywiście to spotkanie dało mi kopa do działania. Bardzo mnie wzruszyło, że tak mało osób o niej pamięta. Sama nie wiedziałam o niej dużo. Nadrobiłam moje braki i teraz nie mogę uwierzyć, że ludzie zapomnieli o takiej wielkiej legendzie aktorstwa polskiego jaką była Czyżewska.
Skąd pomysł na realizacje "Najszczęśliwszego dnia" akurat w formie monodramu?
- Monodram jest najtrudniejszą formą, z jaką się może zmierzyć aktor. Jest się samemu bez jakiejkolwiek pomocy na scenie. Ja miałam chęć się z tym zmierzyć. Zawsze chciałam zrobić coś swojego i stanąć samej na scenie. Pierwszy raz w życiu robię monodram. Widziałam już wiele monodramów moich starszych i bardziej doświadczonych koleżanek aktorek. Myślę, że do tego trzeba dojrzeć. Uważam, że teraz mam do tego okazję. Trafił się taki moment w moim życiu, w którym pomyślałam, że warto to wykorzystać, skupić się i zrobić ten monodram, który będzie mógł jeździć po całej Polsce. Dzięki temu będzie można przybliżać postać Elki wszystkim. Tak jak po Eli została jedna walizka, tak ja cały swój spektakl wpakuję do tej walizki.
Na scenie gwiazdami jesteś ty i twoja bohaterka, ale za kulisami również nie brakuje utalentowanych artystek. Magdalena Małecka-Wippich odpowiada za tekst i reżyserię oraz Urszula Borkowska za oprawę muzyczną. Jak przebiegała wasza współpraca?
- Ulę znam już całkiem długo, bo od czasów "Cabaretu", który grałam w Teatrze Dramatycznym. Ula jest bardzo pracowita, bardzo szybka i właśnie tak szybko poznałyśmy się na sobie i naszych talentach. Więc tutaj nie miałam wątpliwości, że nasza współpraca będzie udana. Magdy nie znałam. Dostałam do niej numer nie wiedząc, że jest reżyserką. Wiedziałam, że pisze teksty. Potrzebowałam kogoś takiego, bo wiedziałam, że sama nie dam rady napisać dobrego tekstu. Za dużo rzeczy się działo i jeszcze miałam dwie premiery - jedną w Teatrze Variete w Krakowie, a drugą w Teatrze Kwadrat w Warszawie. Potrzebowałam kogoś, kto ma rękę do pisania i potrafi ująć i przełożyć całe życie w scenariuszu.
- Po pierwszym spotkaniu z Magdą wiedziałam, że jest to właściwa osoba i chcę z nią współpracować. Okazało się, że nasze myślenie o teatrze jest bardzo zbliżone. Wzruszyłam się po przeczytaniu jej gotowego tekstu sztuki. Ta współpraca teraz ciągle trwa od rana do nocy. Biegam od jednej próby na drugą. Cały czas się z Magdą poznajemy, tak naprawdę w trakcie pracy. Cały ten monodram to rzucenie się na głęboką wodę. Czasu jest mało. Musiałam wszystko zorganizować sama, zdobyć pieniądze, znaleźć miejsce, wynająć scenę. Premiera w kwietniu będzie wypuszczeniem w świat naszego dziecka - monodramu "Najszczęśliwszy dzień".
Elżbieta Czyżewska to postać z krwi i kości, która nadal tkwi w pamięci widzów. Co było dla ciebie ważne podczas wcielania się w osobę, która istniała naprawę? A może masz jakieś obawy?
- O Elce Czyżewskiej dużo się słyszy w środowisku. Zazwyczaj są to opinie negatywne. Poruszyło mnie to, że ludzie zajmują się tymi plotkami nie znając prawdy o tej osobie i nie wiedząc z czym tak naprawdę się zmagała. Ja poprzez grzebanie w materiałach, archiwach telewizji i teatrów oraz oglądanie filmów Czyżewskiej, wiem, że na pewno miała ogromny talent. Miała niesamowity wdzięk, który potrzebny jest do występowania przed kamerą, a z czym trzeba się urodzić. To jest niepodważalne. Nie oceniam jej życia prywatnego. Było to całkiem inne czasy. Ludzie teraz mówią o alkoholizmie, w który popadła. A wszyscy wtedy pili. W SPATiF-ie załatwiało się wszystkie sprawy przy wódce. Bardzo ważny jest fakt, że Czyżewska pokonała alkoholizm. Chodziła na terapię. Determinacja i chęć do grania były dla niej ważniejsze niż wszystkie demony dookoła.
- Teraz nie do końca myślę, że coś może pójść nie tak. Wkładam w ten projekt siebie, swoje serce i wyobrażenie. Dla mnie jest ważne, że była wielką aktorką, że miała talent, była silną kobietą, co udowodniła na wielu płaszczyznach. Każdy z nas w swoim życiu ma lepsze i słabsze momenty, więc nie nam jest oceniać co się wydarzało za granicami Polski w latach 60. Trudno było wtedy w ogóle wyjechać z tego kraju. Fajnie, że w ogóle się na to zdobyła. A koniec końców uczyła Meryl Streep aktorstwa.
Z tych wszystkich produkcji, które miałaś okazję zobaczyć, która rola Czyżewskiej najbardziej zapadła ci w pamięć?
- Bardzo przypadł mi do gustu film "Żona dla Australijczyka" Barei. Lekkość oraz wdzięk aktorów to jest uczta dla oczu. Gołas, Czyżewska, Kobuszewski - to są same legendy. Jest mi ciężko zrozumieć, jak mogliśmy zapomnieć o takiej postaci jak Czyżewska. Starsze pokolenie ją jeszcze pamięta, z młodych mało kto ją zna. Prędzej będą wiedzieć kim byli Gołas czy Kobuszewski niż Czyżewska. Szkoda, że tak wyszło. "Żona dla Australijczyka" czy "Rękopis znaleziony w Saragossie" to są znakomite produkcje. Do tego programy telewizyjne, w których śpiewała. Kiedyś pisano bardzo trudne utwory ze złożoną linią melodyczną i nikt się nie przejmował czy ktoś potrafi śpiewać, czy nie. Elka sobie radziła w każdym wypadku. Nie przejmując się tym czy słyszy, czy nie. Zawsze mogła coś dograć. Była niesamowitą kobietą.
Jak wspominałaś Czyżewska wyjechała do Stanów i tam próbowała swoich sił w zawodzie. Dzisiaj hollywoodzki sen jest zdecydowanie łatwiejszy do spełnienia. Czy tobie też marzy się kariera za oceanem?
- Mnie się marzy, żeby pojechać z tym monodramem właśnie do Nowego Jorku. Myślę, że to ma sens. Nie myślę o nie wiadomo jakiej karierze niczym Margot Robbie (śmiech). Ale życie różnie się układa. Teraz nasza Joasia Kulig robi wielką karierę i wszystko jest możliwe. To zależy, co dla kogo jest ważne. Dla mnie ważne jest, żeby grać. Naprawdę pokładam nadzieję w tym, co robię. To mój pierwszy monodram i to o takiej aktorskiej legendzie. Czyżewska mieszkała w Nowym Jorku i myślę, że tam więcej osób o niej pamięta niż u nas. Fajnie byłoby tam pojechać i wystawić spektakl o Elce. Chciałabym bardzo to zdobić i właśnie to mi się marzy.
Elżbieta Czyżewska to postać fascynująca i jednocześnie tragiczna. Czy jakaś lekcja, którą młodzi artyści mogą wyciągnąć z jej życia?
- Na pewno wiele lekcji. Z jej życiorysu można wiele wyciągnąć. Przede wszystkim tę determinację i walkę o marzenia. Jej postać jest bardzo tragiczna, ale również nieoczywista. Jest dowodem na to, że warto walczyć o marzenia. Ona się na to zdobyła i wyjechała do obcego kraju, została okrzyknięta polską Marylin Monroe, znalazła swojego amerykańskiego księcia - Davida Halberstama. Mogła zbliżyć się do myślenia o byciu kimś więcej niż "aktorką z Polski". Myślę, że każdy aktor powinien pielęgnować swoje marzenia, uskuteczniać swoje cele. Ja teraz podążam tą drogą.
Dzisiaj narracja o Czyżewskiej skupia się na jej tragicznych losach, problemach z alkoholem, emigracji czy właśnie byciu "polską Marilyn Monroe". Na czym ty chciałaś się skupić w "Najszczęśliwszym dniu"?
- Przede wszystkim na tym, co dobre, ponieważ o tym, co złe ludzie i tak zawsze będą mówić i pisać. Każdy szuka czegoś, co można wyciągnąć, żeby wzbudzić zainteresowanie. Najczęściej właśnie plotek, skandali. Wydaje mi się, że ogólnie w naszym kraju przykleiła się do nas taka zasada, że skupiamy się jednak na tym, co złe. Z domu też wyniosłam ciągłe martwienie się o przyszłość. A trzeba się skupiać na dobrych rzeczach. W spektaklu bardzo mi się podoba fakt, że Magda nawet tytułem zaznaczyła, że będzie to właśnie "Najszczęśliwszy dzień". Dla nas najważniejsze jest to, co Ela przeżyła, jaką była szczęściarą i jak doszła do swojego sukcesu.
- Bo osiągnęła wielki sukces. W latach 60. była najpopularniejszą aktorką, a 13 czerwca 1965 roku nie dość, że wzięła ślub z amerykańskim dziennikarzem, to przecież zdobyła Złotą Maskę dla najpopularniejszej aktorki. Stąd też pomysł na plakat, który jest ilustracją powstałą na kanwie zdjęcia z tego dnia, gdzie Elka na masce samochodu jechała dookoła stadionu na Ochocie, machając to tłumów i jadąc po ślubie po Złotą Maskę. Skupiamy się na pozytywnych stronach i chcemy przekazać jak najwięcej dobrego. Na pewno będę bronić Czyżewską. Nawiązujemy też do dramatycznych sytuacji, ale te wszystkie dramaty, które przeżyła były wynikiem czegoś. Nie mogę za dużo zdradzić.
Co dla ciebie osobiście jest najważniejsze w aktorstwie?
- Chyba historia, opowieść. To, że możemy kogoś przenieść do niesamowitej opowieści, że tworzymy iluzje i nowe światy. Fakt, że możemy to przekazać i zaczarować widownię. Aktorstwo to jest rzemiosło, wielu rzeczy trzeba się nauczyć, umieć żonglować emocjami. Jak już to wszystko człowiek pojmie i ubierze w całość, to niesamowita jest ta możliwość zaproszenia widzów do nowego świata. Dlatego ja też tak zapraszam na ten monodram, bo to dla mnie będzie przygoda i myślę, że fajnie ją przeżyć razem ze mną.
Niektórzy artyści dla roli są w stanie zrobić naprawdę wiele. Czy ty stawiasz sobie gdzieś aktorskie granice?
- Stawiam sobie granice i tak się złożyło w moim życiu, że zaczęłam je stawiać dość wcześnie. Nie ukrywam, że zrezygnowałam z kilku ról, w których czułam, że nie jest to materiał, z którym chciałam pracować. Na niektóre role nie byłam gotowa, przy innych nie czułam pracy z danym reżyserem. Trzeba słuchać siebie i swojego wewnętrznego głosu. Godzenie się na wszystko nie ma sensu. Warto chcieć tego, co się robi. Nie należy bać się odmawiać. Na tym się świat nie kończy. A tak nas uczyli w szkole aktorskiej, że nie odmawia się reżyserom, że jak jest rola to trzeba ją brać. I oczywiście jeśli jest taka sytuacja, w której nie ma innego wyboru. W której przyjmiesz rolę i masz na chleb albo odmówisz i nie masz, to ludzie biorą. Tylko nie warto płacić za to każdej ceny.
Łączysz pracę na scenie, na ekranie, śpiew i taniec. W której formie artystycznego wyrazu czujesz się najlepiej?
- Trudno powiedzieć, bo ja się we wszystkim czuję dobrze. W sumie najlepiej w rzeczach muzycznych. Lubię łączyć muzykę z graniem. Jedno nie wyklucza drugiego. Rola dramatyczna może być połączona z muzyką. Nie wiem, dlaczego w naszym środowisku dzieli się aktorów na śpiewających i nieśpiewających. Dla mnie wszyscy aktorzy śpiewają, lepiej lub gorzej, i każdy musi się z tym kiedyś zmierzyć na studiach czy w późniejszej pracy. Ja lubię łączyć muzykę z aktorstwem. Lubię też role dramatyczne, ale widzę, że ludzie kojarzą mnie bardziej z komediami, rozrywką i jasną energią. A na przekór wcale właśnie tak nie jest. Ja lubię wszystko grać.
Mimo młodego wieku masz ogromne doświadczenie zawodowe. Czy to na deskach teatrów, czy przed kamerą. Masz jakąś radę dla osób, które również chciałyby związać się z aktorstwem. Może coś, co sama chciałabyś usłyszeć na początku swojej kariery?
- Chciałabym usłyszeć, żebym się nie przejmowała tym, co ludzie mówią w pracy i dookoła. Sama przeszłam przez dziesięć teatrów. Grałam dużo ról, które wymagały ode mnie ciężkiej pracy. I chyba za dużo rzeczy brałam do siebie. Najważniejsze w tym wszystkim jest nie zatracić siebie. Nie dać się wpasować w jakieś systemy. Trzeba zachować swoją osobowość i nie przestawać w siebie wierzyć. W tym zawodzie często jesteśmy wystawiani na oceny, krytykę i porównania do innych. Na szczęście już z tego wyrosłam. Nigdy nie należy się porównywać do nikogo. Co mogłabym poradzić młodszym koleżankom? Po prostu dbać o siebie. Tego się trzeba nauczyć. Szkoda, że kiedy chodziłam do szkoły teatralnej, to nam o tym nie mówiono. Nie uczono nas jak dbać o siebie i swoja psychikę. Ja to w sobie wykształciłam, nauczyłam się tego poprzez doświadczenie i teraz jako starsza koleżanka mogę radzić.
Pandemia pokazała, że nic nie jest pewne szczególnie w artystycznym świecie. Sama musiałaś podjąć się "zwyczajnej pracy". Czy przez to doświadczenie inaczej patrzysz teraz na swój zawód?
- Na pewno inaczej pod tym względem, że dałam sobie sprawę z tego, że naprawdę jesteśmy na szarym końcu łańcucha pokarmowego. Ale ten monodram i zrzutka udowodniły mi, że są osoby, które chcą oglądać teatr i wierzą w nasze umiejętności. To oni pozwolili mi uzbierać pieniądze, dzięki którym mogę zrobić ten projekt. Od widzów wiele zależy. Pandemia pokazała nam, że ludzie myślą, że można żyć bez sztuki. A tak nie jest. Wiele razy powtarzano to w naszym środowisku, że gdyby nagle wszystkim wyłączyć telewizor, portale streamingowe, dostęp do internetu, do teatru i muzyki, to bez kultury nie ma narodu.
- Nie wiem, czy ludzie wyciągnęli z tego jakieś wnioski. Pewnie jakaś część tak, inna nie. Uważam, że cała kultura - muzyka, sztuka filmowa, teatr, to bardzo ważne elementy narodowe. Bez kultury nie ma narodu. Czytanie książek, słuchanie muzyki, spotkanie w teatrze z żywym aktorem bardzo wpływa na ludzi i ich rozwój. Ja bardzo lubię chodzić do teatru i do kina jako widz. Oczywiście gdybym nie miała pieniędzy, to praca w innych zawodach jak najbardziej jest opcją. Tak jak to już zresztą pokazałam mogę pracować i w salonie meblowym, mogę robić różne rzeczy. Jednak życie bez teatru pozostawiłoby we mnie pustkę.
Na koniec, tak standardowo, zapytam o twoje następne projekty. Pracujesz obecnie nad czymś nowym czy skupiasz się głownie na "Najszczęśliwszym dniu"?
- Bardzo się skupiam na tym, co jest teraz. Dużo energii w to wkładam. Oczywiście przygotowuję się już do kolejnej sytuacji. Nawet teraz ważą się losy spektaklu, który być może wróci na deski teatru. Jest to "Amadeusz", który został zdjęty bardzo blisko po premierze. Kibicuję bardzo mocno, żeby wrócił. Więc szykuję się już do następnego skoku.
- Ale tak naprawdę to po skończeniu monodramu chciałabym trochę odpocząć. Jestem w ciągłym ruchu, od premiery do premiery, a jednak teatr pochłania i bez odpoczynku nie powinno się funkcjonować. Trzeba zadbać o oczyszczenie swojej głowy. Teraz skupiam się maksymalnie na monodramie, ale obserwuję czujnie co się dzieje dookoła, biorę udział w castingach i mam nadzieję, że już niebawem skoczę w coś nowego. Ale dopóki się to nie ziści, dopóki aktor nie wejdzie na plan, to nie może być niczego pewien.
Czego najlepiej życzyć aktorowi przed premierą?
- Chyba satysfakcji. Staram się to brać tak, jak jest i myśleć, że to kolejny etap pracy i co będzie, to będzie, ale chciałabym być zadowolona z końcowego efektu. Po prostu nie zawieść samej siebie.