Gdy wystąpiła w filmie nieakceptowanym przez władze PRL-u, odebrano jej polski paszport.
Był środek nocy, gdy Anna Prucnal wróciła do domu. Miała za sobą premierę w jednym z paryskich teatrów i bankiet, na którym wypiła kilka kieliszków wina. Nieludzko zmęczona, od razu poszła do łóżka. Ze snu wyrwał ją dzwonek telefonu. Sięgnęła po słuchawkę. "Tu Fellini" - usłyszała.
Wściekła na dowcipnisia, wysyczała przekleństwo i rzuciła słuchawką. Telefon znów zadzwonił. Nieznajomy przysięgał, iż jest Fellinim i chce ją zaangażować do filmu. Anna, przekonana, że to żart jednego z kumpli męża, oddała mu słuchawkę. Jean Mailland chwilę rozmawiał z natrętem, a następnie obiecał, że żona przyjedzie do Rzymu. Tak Anna Prucnal dostała rolę w "Mieście kobiet" u boku Marcella Mastroianniego.
Polską aktorkę Fellini dostrzegł w paryskim teatrze Le Palace, gdzie występowała. Do Francji przyjechała dla reżysera Jeana Maillanda, którego poznała, kręcąc film w Niemczech. Zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia, choć on miał żonę i dwójkę małych dzieci. Mieszkała już znów w Polsce, gdy okazało się, że jest w ciąży. Był 1970 r., w Gdańsku władza strzelała do robotników. Spanikowała. Odżyły wspomnienia: płonący dom, huk bomb i bieda, w którą popadły z matką i siostrą po śmierci ojca. Pani Anna, przekonana, że lada moment wkroczą Rosjanie i wybuchnie wojna, postanowiła wyjechać.
Jej mama miała arystokratyczne korzenie, wywodziła się z rodu Leszczyńskich. Ojciec, lekarz, podczas okupacji dołączył do ruchu oporu. Pewnego dnia, wracając z jednej z akcji, trafił na łapankę. Uciekając, został postrzelony. Przyjaciele z konspiracji przynieśli go do domu, a jakaś kobieta dostarczyła lekarstwo - tak powiedziała matce p. Anny. W rzeczywistości była to trucizna. Pani Wiktoria nigdy nie wybaczyła mężowi, że bezpieczeństwo kolegów z konspiracji obchodziło go bardziej niż los rodziny, że dał się zabić i zostawił ją samą z maleńkimi córkami. Gdy wyprzedały już wszystko, co miały, popadły w nędzę. Zamiast chleba jadły sałatki, zupy i kotlety z pokrzywy... Sytuacja poprawiła się po wojnie, gdy mama Anny Prucnal zaczęła handlować poniemieckimi meblami. Wspomnienie zagraconego nimi po sufit mieszkania jest tak silne, że aktorka do dziś obywa się bez szafy i śpi na materacu.
Choć nastoletnia Anna marzyła o aktorstwie, nikt nie dawał jej na to szans. Odmawiano jej zarówno talentu, jak i urody. Stając przed komisją egzaminującą do szkoły teatralnej, by podkreślić swe skromne wdzięki, rozpięła guziki w bluzce niemal do pasa. Nic to nie pomogło, a że miała obcięte krótko włosy, zapytano ją czy chorowała ostatnio na tyfus. Znacznie lepiej poszło jej w STS-ie. Na przesłuchanie przyszła w wypchanym watą staniku pożyczonym od siostry, czarnym, obcisłym golfie, czarnych rajstopach, szpilkach i spódnicy zapinanej na zatrzaski. Gdy stanęła wyprostowana na scenie, prezentując piersi godne Bardotki, usłyszała pytanie: "Czy pani nie jest przebranym chłopcem?". Jednym ruchem zrzuciła spódnicę, odsłaniając długie nogi. Zaskoczony tym striptizem reżyser - Andrzej Jarecki - zaangażował ją. Niebawem wzięli ślub.
Niedługo została też gwiazdą filmową, występując w "Smarkuli" Leonarda Buczkowskiego. Wcieliła się w tytułową rolę Krysi Kowalskiej, prześlicznej dziewczyny, która podbiła serca męskiej części widowni. Kochali się w niej wszyscy, łącznie z Danielem Olbrychskim. Słynny aktor twierdzi, że p. Anna bardzo go onieśmielała. Robiła już zagraniczną karierę, grając choćby w jednej z bułgarskich produkcji. Na dodatek niebawem rozwiodła się z Jareckim i wyjechała do Berlina uczyć się śpiewu operowego. I to właśnie w Niemczech poznała Jeana Maillanda.
Wdali się w gorący romans, obiecując sobie, że to tylko jednorazowa przygoda. Jeszcze w jej trakcie NRD-owscy urzędnicy poinformowali Prucnal, że utrzymuje zbyt intymne stosunki z obywatelem Zachodu. A gdy ona wróciła już do ojczyzny, a on przyjechał jej śladem do Polski i próbował oczarować jej matkę, przynosząc w prezencie straszliwie drogie foie gras, ta poinformowała go chłodno, że w Polsce nie ma głodu, więc nie musi przywozić z Francji pasztetówki...
Za "nielegalne" noclegi u Anny Prucnal Jean został przesłuchany w Pałacu Mostowskich, ukarany mandatem, poddany rewizji osobistej i odesłany do Paryża pierwszym samolotem. Następnym razem to ona pojechała do niego. Lecąc do Paryża, czuła już w brzuchu ruchy Piotrusia, który niebawem miał się pojawić na świecie. W domu Jeana czekało na nią dwóch, liczących 4 i 5 lat, urwisów. Ich matka, także aktorka, nie miała czasu ani ochoty się nimi zajmować, więc obowiązek spadł na panią Annę. A ona świetnie poradziła sobie z chłopcami (co prawda nie znosili żurku i pomidorowej, którymi usiłowała ich karmić, ale opanowali grzecznościowe zwroty po polsku) i zaczęła robić karierę. Śpiewała w słynnej paryskiej Olimpii, grała u największych francuskich reżyserów.
W 1974 r. zrobiła coś, czego PRL-owskie władze znieść już nie mogły: zagrała w skandalizującym filmie "Sweet Movie". Wcielała się w nim w ikonę Rewolucji, dowodzącą statkiem ozdobionym ogromną głową Karola Marksa. Na domiar złego w filmie była mowa o Katyniu jako zbrodni stalinowskiej. Prucnal została wezwana do ambasady polskiej, gdzie kazano jej napisać oświadczenie, że nie identyfikuje się z postacią, którą grała, a reżyserowi filmu nigdy nie poda ręki. Odmówiła. Odebrano jej paszport, nie mogła już odwiedzać chorej matki i siostry. W kraju zakazano gazetom wspominać nawet jej nazwisko. Jak mówi, "została zabroniona".
W 1989 r. odwiedziła ojczyznę jako... członek świty prezydenta Francji Françoisa Mitteranda. Bardzo przeżywała te szykany. Ale właśnie wtedy Fellini zaprosił ją na plan "Miasta kobiet". Znosiła tam tortury, bo włoski reżyser codziennie rano osobiście strzygł jej rzęsy - chciał uzyskać efekt tzw. "gołego oka", jakie mają kobiety na średniowiecznych malowidłach. Na dodatek musiała... nauczyć się palić. "Miałam scenę, w której mówiłam duży monolog, popijałam whisky i paliłam papierosa, chociaż ja nie palę. 'Nie! Nie! I nie!' - usłyszałam, że Fellini krzyczy. 'Po twojej ręce widać, że nie brakuje ci papierosa. Nie zagrasz, dopóki nie nauczysz się palić'. Więc paliłam przez trzy tygodnie i nauczyłam się".
Zostali przyjaciółmi. "Podarowałam mu swoją pierwszą płytę, bo właśnie wyszła. 'A ty jej słuchałaś?' - zapytał. 'Nie mam na czym'. Chwilę później wyjeżdżałam na tournée. Nagle dostaję ogromne pudło z listem: 'Wiem, że ci to będzie szkodziło na każdej granicy, którą będziesz przekraczała. Bardzo się z tego cieszę'". To była ogromna wieża stereo z głośnikami. Jeździłam z nią po całym świecie. I rzeczywiście na każdym lotnisku miałam kłopoty. Pokazywałam wtedy list od Felliniego. To zawsze działało".
Nadal kocha grać. I złości ją, że ról dla kobiet w jej wieku jest tak mało. "Postanowiłam więc grać chłopców. Jako kobieta wyglądam już staro, ale gdy zmienię się w chłopca, od razu jest on młody - śmieje się pełna niespożytej energii artystka, która wciąż mieszka w paryskim atelier wraz z mężem Jeanem, o którym mawia, że jest miłością jej życia. A on, zapytany, jak to jest być mężem gwiazdy, odpowiada ze stoickim spokojem: "Można się przyzwyczaić!".
Magdalena Szumiec