Anna Nehrebecka: Życie to sztuka wyboru
Chociaż kojarzy się głównie z rolami niewinnych szlachcianek, to sama nie spędza czasu na wzdychaniu. Jeśli sytuacja tego wymaga - działa. W wywiadach zawsze powtarza, że życie to sztuka wyboru i ponoszenia konsekwencji. Niczego nie żałuje.
Pierwsze, młodzieńcze małżeństwo pani Anny (z domu Wojciechowskiej) z 10 lat starszym aktorem Gabrielem Nehrebeckim przetrwało 5 lat. To właśnie po nim "odziedziczyła" nazwisko. Do ołtarza poszła na drugim roku studiów. Warszawską PWST ukończyła w 1969 roku. "Byłam młoda, ale nie naiwna. Nie brałam ślubu z powodu zauroczenia. Wydawało mi się, że to będzie do końca życia" - mówiła w jednym z wywiadów.
W Warszawie plotkowano, że powodem rozstania było zauroczenie Nehrebeckiej Andrzejem Łapickim, który wzorem francuskiego reżysera i kochanka gwiazd Rogera Vadima chciał z niej zrobić drugą Catherine Deneuve lub Brigitte Bardot. Sama nie widziała się w roli polskiego symbolu seksu. Kariera kwitła dzięki kolejnym rolom szlachcianek. Na ulicy wołali za nią "pani Połaniecka".
Jej przeznaczeniem był dyplomata Iwo Byczewski. "Z Iwem wszystko potoczyło się szybko, bez zbędnych słów" - mówiła. Od początku mieli partnerski układ. Pierwszego dnia stanu wojennego, mimo gróźb i szantażu, odmówił podpisania lojalki. Kiedy stracił pracę, zajmował się domem i zakładał "Solidarność" w Ministerstwie Sprawiedliwości. W czasie gdy trwał bojkot mediów, Anna Nehrebecka występowała w kościołach, prywatnych mieszkaniach. Jeździła po całym kraju, częściej siedziała w pociągu niż w domu, chociaż stanowczo jej to odradzano. Była w drugiej, zagrożonej ciąży. "Lekarz mi kazał leżeć plackiem, a ja wędrowałam po Polsce z odczytami" - wspominała.
Pewnego dnia poczuła się słabo, więc przyjaciele uparli się, by jechała w wagonie sypialnym. Pasażer z przedziału, widząc jej brzuch, kategorycznie odmówił spania nad nią. Wdrapała się więc na górną pryczę... Potem noc przesiedziała w korytarzu, modląc się, by nie stracić dziecka. Na szczęście nic się nie stało.
Iwo Byczewski żartuje, że pierwszą córkę osobiście wykarmił na własnej piersi, a drugą właściwie urodził. W kuchni powiesił wycięty z gazety nagłówek: "To istne piekło żyć z aktorką". A jednak są szczęśliwi z sobą już 40 lat.
W 2002 roku Byczewski został ambasadorem Polski w Belgii. Pojechali całą rodziną. Bywało zabawnie, bo aktorka jako żona ambasadora była bezimienna - na zaproszeniach dla niej widniał napis "Madame Iwo Byczewski". Za to belgijska Polonia Byczewskiego nazywała: "nasz ambasador Połaniecki".
Pani Anna po raz kolejny dla sprawy porzuciła karierę. Wcale nie miała luksusowego życia z bajki. Prywatnych pokojów nie sprzątała służba, kucharz gotował tylko na oficjalne spotkania, a szofer woził wyłącznie jej męża. Ona zaś, oprócz zwyczajnego prowadzenia domu, przygotowywała jadłospis na kilkusetosobowe kolacje, program kulturalny placówki, remonty, dekoracje... Tylko czasem ktoś zdradzał zagranicznym gościom, że pani ambasadorowa jest w Polsce znaną aktorką, grała m.in. u Wajdy, Zanussiego.
Ich córki już w Belgii zdały maturę i skończyły studia. Starsza Agata - dziennikarstwo i nauki polityczne, pracuje w agencji prasowej przy Radzie Europy, Magda - wydział grafiki na Akademii Sztuk Pięknych w Brukseli. Mieszka w Polsce i jest grafikiem w jednym z czasopism. Pani Anna cieszy się ich sukcesami. Jest dumna z córek. Są niezależne, wrażliwe, podobne do rodziców.
W 2007 r., po 6 latach, wróciła z mężem do Polski. "To nie jest tak, że się wraca do czegoś" - mówiła. Wszystko musiała poukładać na nowo. Nie było jej łatwo wrócić do aktorstwa. Nie miała dość tupetu, by sama narzucać się reżyserom, zabiegać o role. "Może istotnie powinnam urodzić się 100 lat wcześniej?" - mówiła. Ale zagrała w filmie "Mój rower". Za rolę w "Chce się żyć" pani Anna została nagrodzona Orłem za najlepszą drugoplanową rolę żeńską. Ale więcej interesujących propozycji nie było.
Nie siedziała jednak z założonymi rękami. Zajęła się pracą społeczną. Pracowała na rzecz Domu Aktora w Skolimowie, ale to jej nie wystarczało. "Przecież tyle można tu jeszcze zmienić!" - myślała. I niespodziewanie dla samej siebie zaangażowała się w politykę. Dziś już drugą kadencję jest radną Warszawy. To właśnie z powodu mandatu radnej nie pojechała z mężem w 2012 roku do Tunisu, gdy tam obejmował stanowisko ambasadora. Odwiedzała męża, kiedy tylko było to możliwe. Misja dyplomatyczna pana ambasadora skończyła się w lipcu 2016 r. Jego żony trwa. Jest przewodniczącą Komisji ds. Nazewnictwa Miejskiego.
AD