Andy Garcia: Kiedy mężczyzna kocha kino
Andy Garcia, gwiazdor takich filmów, jak "Ojciec chrzestny III", "Nietykalni", "Kiedy mężczyzna kocha kobietę" czy "Rzeczy, które robisz w Denver będąc martwym", kończy we wtorek, 12 kwietnia, 60 lat.
Urodzony w Hawanie Andy Garcia przybył do Stanów Zjednoczonych na początku lat 60. jako regularny uchodźca. Nie zdradzał jednak żadnego zainteresowania rodzinną firmą perfumeryjną działającą w Miami. Zamiast tego skrycie pielęgnował marzenia o zostaniu aktorem i przeprowadzce do Hollywood.
- Zacząłem uczęszczać na warsztaty aktorskie, zanim jeszcze zwierzyłem się komukolwiek ze swoich zamiarów - wspomina. - Kiedyś, podczas wycieczki do Europy, na którą pojechałem razem z bratem, powiedziałem mu, że aktorstwo to cel, do którego chcę dążyć ze wszystkich sił i z pełną świadomością. Mój brat był dla mnie właściwie najbliższą osobą. Nigdy nie zdradziłem się z tymi planami przed ojcem czy matką. - Nie chodzi o to, że próbowałem to ukryć. Rodzina przyszła po prostu na moje pierwsze przedstawienie. Fakt ten wyszedł więc na jaw niejako naturalnie.
Garcia miał większe opory przed ujawnieniem swojego sekretu przyjaciołom. - Następnego dnia krzyczeliby za mną na ulicy: "Hej, Hollywood, tutaj!" - śmieje się. - Mając takich kumpli, trzeba raczej wstrzymać się z rewelacjami do czasu, aż zobaczą, że masz jakieś sukcesy na koncie.
Gwiazdor bardzo chwali pierwsze lekcje aktorstwa, jakie otrzymał jako kompletny naturszczyk. - Przychodzisz na takie warsztaty z ulicy - mówi Garcia - i nie wiesz nic o aktorstwie. Trzeba zrozumieć istotę tego procesu. W jaki sposób dokonujesz analizy swojego bohatera? W jaki sposób wykonujesz zadanie odegrania konkretnej sceny? To rzemiosło, które - w miarę upływu lat i poprzez inspiracje różnego rodzaju - może stać się formą sztuki. Postacie to zadania przedstawione jako historie. Aktor musi mieć narzędzia i warsztat, który pozwoli mu rozłożyć takie zadanie na czynniki pierwsze. Umiejętności te są efektem pracy i lat poświęconych na zgłębianie istoty aktorstwa.
- Aktor jest jak sroka albo gąbka - dodaje Garcia. - Rejestruje wszystko to, co zasila jego zdolność wnikania w ludzkie zachowania pod kątem konkretnej roli. Zasadnicze znaczenie mają tutaj zmysły obserwacji i wyobraźni, ale też niezwykle ważny jest aspekt nadawania swoim obserwacjom charakteru osobistego, właśnie przez wzgląd na emocjonalne życie odtwarzanej przez aktora postaci. Trzeba wynajdywać te paralele w swoich własnych doświadczeniach. Wszystkie te radości i smutki muszą się skądś brać.
Dla Garcii przełom nadszedł wraz z popularnym serialem telewizyjnym, "Posterunek przy Hill Street" (1981-1987). W odcinku pilotażowym zagrał przykuwającą uwagę postać; potem wracał na plan jeszcze kilkakrotnie, za każdym razem wcielając się w inną rolę. - Tak naprawdę nie chodziłem od castingu do castingu - wspomina. - Pracowałem na scenie, głównie grając w pewnym teatrze improwizacji w Los Angeles. Były to późne lata 70. Angażowałem się też często w przedsięwzięcia kabaretowe.
Aktorka Betty Thomas, której w "Posterunku przy Hill Street" przypadła jedna z głównych ról, dostrzegła potencjał Garcii po obejrzeniu jednego z jego występów. Na kolejny zaprosiła dyrektorkę castingu serialu. - Pani dyrektor szukała młodych zdolnych, nadających się do ról członków gangu i przestępców - chichocze Garcia. - Zaproponowała mi rolę postaci, która pojawia się w pierwszej scenie odcinka pilotażowego. Głośno wykłócałem się w niej z policjantem. Potem kontaktowali się ze mną jeszcze kilka razy, proponując role w stylu "Zbir nr 4". Nie był to żaden regularny angaż.
Tym kontaktem Garcia "złapał przyczółek" - i wkrótce zaczął otrzymywać propozycje niewielkich ról w produkcjach filmowych i telewizyjnych. W 1986 roku zagrał u boku Jeffa Bridgesa w "8 milionów sposobów, aby umrzeć" Hala Ashby'ego - a już rok później zyskał uznanie i sławę, wcielając się w pełnego zapału policyjnego agenta w "Nietykalnych" Briana De Palmy.
Posypały się konkretne role: Garcia zagrał w "Czarnym deszczu" (1989), "Wydziale wewnętrznym" (1990), "Przypadkowym bohaterze" i "Jennifer 8" (oba z 1992), "Kiedy mężczyzna kocha kobietę" (1994), "Rzeczach, które robisz w Denver będąc martwym" (1995), "W akcie desperacji" (1998) czy "Modiglianim, pasji tworzenia" (2004).
W 1990 roku został też Vincentem "Vinniem" Mancinim, nieślubnym synem Santino Corleone w trzeciej części "Ojca chrzestnego" Francisa Forda Coppoli. Rola ta przypieczętowała jego status jednego z czołowych aktorów i gwiazdora Hollywood. Otrzymał za nią nominacje do Oscara i Złotego Globu.
Andy Garcia miał jednak jeszcze ambicje innej natury. W 2005 roku, zmotywowany świeżym sukcesem "Ocean's Eleven" i "Ocean's Twelve" - gdzie grał bezwzględnego właściciela kasyna, Terry'ego Benedicta, rywalizującego z George'em Clooneyem o względy ślicznej Julii Roberts - włożył wszystkie doświadczenia zebrane przez ponad dwadzieścia lat kariery aktorskiej w swój reżyserski debiut.
Obraz "Hawana - miasto utracone" czerpał z osobistych przeżyć aktora jako kubańskiego emigranta. Garcia nie tylko wyreżyserował film, ale też wyprodukował go, skomponował do niego muzykę i zagrał w nim główną rolę. Aktor wyreżyserował również kilka odcinków seriali "George Lopez" i "Dowody zbrodni".
- Reżyser musi być jak jedno liczne audytorium - mówi Garcia. - Pamiętam jedną rzecz, którą powiedział mi i Jeffowi Hal Ashby, kiedy pracowaliśmy nad "8 milionów sposobów, aby umrzeć". Trzeba pamiętać, że był to film w dużej mierze oparty na improwizacji. A więc, Hal powiedział: "W 99 procentach przypadków, kiedy reżyser daje aktorowi jakąś wskazówkę, wyrządza mu niedźwiedzią przysługę".
- Hal wychodził z założenia, że, jeśli wybrało się do roli aktora, który naprawdę wie, co robi, to będzie on wiedział również, jak przeprawić się przez rzekę, gdy most się zawali, a on sam utknie w martwym punkcie. Jeśli jednak damy takiemu aktorowi konkretną wskazówkę, pozbawimy go możliwości odbycia tej podróży i dokonania jego autorskiej interpretacji zadania.
- Jako reżyser lubię stwarzać przestrzeń, w której aktorzy mogą się odprężyć na tyle, aby mogli uruchamiać te zdolności interpretacyjne. Jeśli mam akurat jakiś pomysł, staram się przekazać go im w taki sposób, aby nie ukierunkowywać ich na konkretny zamysł czy rezultat.
W tym roku na ekrany trafi kolejny film wyreżyserowany przez Garcię. "Hemingway & Fuentes" będzie opowiadał o przyjaźni tytułowych bohaterów: sławnego pisarza i kapitana statku, która doprowadza pierwszego z nich do napisania książki "Stary człowiek i morze". Fuentesa zagrał sam Andy Garcia, w Ernesta Hemingwaya wcielił się Anthony Hopkins.
Artysta wciąż w pełni poświęca się także aktorstwu. Jak bardzo jest zmotywowany, najlepiej pokazuje sytuacja z pracy nad filmem "5 dni wojny" z 2010 roku, w którym wcielił się w Micheila Saakaszwiliego. Miał zaledwie 36 godzin, by przygotować się do roli - absolutne minimum, by zapoznać się z archiwalnymi materiałami telewizyjnymi dotyczącymi kontrowersyjnego przywódcy i odbyć trzygodzinną sesję z nauczycielem dialektu. Garcia zdążył też spędzić jedno popołudnie w towarzystwie Saakaszwilego, a następnego ranka już pracował na planie w apartamentach gruzińskiego przywódcy.
- Dwa dni później zakończyłem zdjęcia i wyjechałem z Gruzji - mówi. - To była swoista "improwizacja na temat". Czasami taki system pracy lepiej się sprawdza. Ma to związek z zaprawą, jaką dał mi teatr improwizacji, gdzie aktor wychodzi na scenę i musi zbudować dziesięciominutową scenkę na podstawie pomysłu, który podrzuca mu publiczność. Nauczyło mnie to nie bać się i nie przejmować ewentualną porażką - i że właściwie nie ma takiej rzeczy, jak porażka, tylko sam proces kreowania roli.
- Czasami, kiedy rzucasz się w nieznane, swoboda może okazać się lepsza, niż dziesięć lat poświęconych na przygotowanie konkretnej roli - mówi Garcia. - Pod tym względem jestem nieco lekkomyślny - czy też może po prostu nie odczuwam lęku. Kocham ten proces tworzenia, w którym uczestniczę razem z moimi kolegami po fachu.