Reklama

2003: Kino w Polsce

"Nie pomagają multipleksy ani niezły, zróżnicowany repertuar. W 2003 roku frekwencja w polskich kinach spadła. Według pierwszych szacunków przybytki X Muzy odwiedziło ok. 22,5 mln widzów, 15 proc. mniej niż w roku ubiegłym" - pisze w "Rzeczpospolitej" Barbara Hollender.

"Na polskie ekrany weszły 192 nowe tytuły, ale masową widownię zyskały jedynie hollywoodzkie przeboje. Amerykanie znów wrócili na pozycje liderów, a Władca Pierścieni, dwie kontynuacje Matriksa, Harry Potter, Gdzie jest Nemo zgarnęły 1/3 wszystkich widzów" - wyjaśnia publicystka "Rzeczpospolitej"

Reklama

"Polska lista przebojów kasowych 2003 roku wygląda podobnie jak listy innych krajów świata. Hollywoodzcy urzędnicy obstawili pewniaków - Petera Jacksona, braci Wachowskich, Joannne Rowling, kreskówkę - i wygrali. Przyjęli najbardziej oczywistą taktykę: dać ludziom igrzyska, wielkie fajerwerki. I, broń Boże, nie wytrącać ich z dobrego humoru" - dodaje Barbara Hollender.

"Hollywood żywi się schematami i powtórzeniami: nowymi wersjami albo kolejnymi częściami starych przebojów. W filmach hollywoodzkich nie ma zaskoczeń, dobro w finale zwycięża zło, reakcje bohaterów, podobnie jak ich losy, są przewidywalne. A jeśli jeszcze do tego uda się wykorzystać jakąś legendę, choćby literacką, jak w przypadku Tolkiena czy Rowling, tym lepiej. Warto jednak zauważyć, że na naszym rynku nawet wielkie przeboje nie mogą już liczyć na takie wyniki, jak kilka lat temu. Ubiegłoroczne hity zgarniały od 900 tysięcy do 1,7 mln widzów. W 1999 roku Ogniem i mieczemPan Tadeusz zapewniły sobie łącznie 13 mln, rok wcześniej Titanic przyciągnął 3,5-milionową publiczność" - można przeczytać w "Rzeczpospolitej".

"Martwi niewielkie zainteresowanie widzów kinem artystycznym. Obsypane Oscarami, okraszone gwiazdami, tańcem i śpiewem Chicago obejrzało już tylko pół miliona osób, poważniejsze Godziny w ogóle nie zmieściły się w pierwszej piętnastce. Dla filmu europejskiego doskonały wynik to 100 - 150 tysięcy widzów. Wyjątkiem jest Pedro Almodóvara, którego filmy cieszą się w naszym kraju niezmienną popularnością. Po wielkim sukcesie kasowym obrazu Wszystko o mojej matce, w zeszłym roku Polacy zachwycili się jego obrazem Porozmawiaj z nią" - pisze Barba Hollender.

"A przecież ostatni rok przyniósł polskim widzom niejedną ciekawą propozycję. Niestrudzony Roman Gutek wprowadził na ekrany jeden z najpiękniejszych obrazów ostatnich lat - nagrodzony canneńską Złotą Palmą Pokój syna Nanni Morettiego i Dogville - film niezwykły, zapoczątkowujący amerykańską trylogię Larsa von Triera, niepokojącą bajkę współczesną - Człowieka bez przeszłości Aki Kaurismakiego, Basen Francois Ozona. Była też wspaniała, ciepła Inwazja barbarzyńców Dennisa Arquanda czy trudniejszy, ale zachęcający do przemyśleń Czas religii Marca Bellocchia. Te wszystkie filmy mogą liczyć na stosunkowo niewielką liczbę widzów. Szacuje się, że mamy w kraju ok. 30 - 50 tys. kinomanów, którzy na takie tytuły czekają" - dodaje publicystka "Rzeczpospolitej".

"W polskim kinie, jak się wydaje, minął już czas superprodukcji. Pomyślana jako przebój Stara baśń Jerzego Hoffmana zebrała 900 tys. widzów. Bardzo dużo, ale jednocześnie bardzo mało: dopiero 1,5 mln sprzedanych biletów pozwalało spłacić bankowy kredyt. Ponad 200 tysięcy zgromadziły: Pogoda na jutro Jerzego Stuhra oraz Ciało Andrzeja SaramonowiczaTomasza Koneckiego. Inne rodzime produkcje nie mogły liczyć na tak dużą widownię. Pornografię obejrzało 61 tys. widzów. Sukcesem jest 80 tys. osób na debiutanckim, skromniutkim, ale kultowym w kręgach młodzieżowych Zmruż oczyAndrzeja Jakimowskiego. Nie mogły pochwalić się podobnymi wynikami inne ciekawe propozycje, takie jak Warszawa (29,9 tys.) czy Przemiany Łukasza Barczyka (zaledwie 3,3 tys.)" - pisze Barbara Hollender.

"A więc mają rację ci, którzy twierdzą, że tracimy w Polsce najwspanialszą publiczność złożoną z ludzi zakochanych w dobrym kinie. Dlaczego, można się domyślać. Kryzys finansowy dotyka wszystkich, a ceny biletów są u nas światowe. I niestety, będą zapewne jeszcze wyższe, bo okłada się je coraz to nowymi podatkami (od maja także VAT) i odpisami - na tantiemy dla twórców, a wkrótce także na fundusz filmowy. Coraz więcej ludzi nie stać na kino. A jednocześnie artystyczne filmy z trudem przebijają się do nastawionych na zysk multipleksów, DKF i kina studyjne poznikały, całe obszary kraju pozbawione są przybytków dziesiątej muzy, a władze oświatowe i kulturalne nie robią nic, by wychować młodą, wrażliwą na sztukę publiczność" - gorzko zauważa Barbara Hollender.

"Roman Gutek, nawet wspierany od jakiegoś czasu przez organizującego Kinostradę Piotra Reisha z SPI, wiosny nie uczyni. To temat do zastanowienia dla tych, którzy zaczynają teraz pracować nad nowym prawem filmowym w Polsce" - konkluduje publicystka "Rzeczpospolitej".

INTERIA.PL/Rzeczpospolita
Dowiedz się więcej na temat: publiczność | filmy | kino | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy