Reklama

14. American Film Festival: Kobiety na skraju załamania nerwowego

W dniach od 7 do 12 listopada 2023 roku we Wrocławiu odbył się 14. American Film Festival, poświęcony amerykańskiemu kinu niezależnemu i dokumentalnemu. W programie znalazło się ponad 120 filmów. Część z nich została pokazana polskiej publiczności po raz pierwszy.

American Film Festival słynie z atrakcyjnego programu, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. Gdyby ktoś zdecydował się oglądać jedynie losowo wybrane filmy, z większości seansów wychodziłby najprawdopodobniej zadowolony. To nie MFF Nowe Horyzonty, gdzie można trafić na dziwaczny eksperyment, czarnobiałą produkcję o obieraniu kartofli lub dwugodzinny film składający się z jednego, statycznego kadru. 

W programie 14. AFF znalazły się oczywiście hity zagranicznych festiwali i wyczekiwane z niecierpliwością premiery. Goście festiwalu mieli okazję zobaczyć nagrodzoną w Wenecji "Priscillę" Sofii Coppoli, wyróżnione w Toronto "Przesilenie zimowe" Alexandra Payne'a i "Pierwszego gola", najnowszy film Taiki Waititiego

Reklama

Na American Film Festival nie przyjeżdża się jednak dla większych produkcji, które za kilka miesięcy i tak będą w kinach. Sercem wydarzenia pozostają małe filmy i dokumenty, które można odkryć w czasie trwania imprezy. Pod tym względem AFF jak zwykle nie zawiódł. 

American Film Festival: Odkrycia

Moim pierwszym seansem było "Czasem myślę o umieraniu" Rachel Lambert ze znaną z nowej trylogii "Gwiezdnych wojen" Daisy Ridley w roli głównej. Filmowa Rey wciela się we Fran, pracownicę biurową w jednym z amerykańskich miasteczek. Życie dziewczyny to rutyna — nudna praca, samotne kolacje, ponura egzystencja bez drugiej połówki. Zamiast marzyć o wielkiej miłości, Fran wyobraża sobie swoją śmierć. To jej jedyna rozrywka. Wszystko zmienia się, gdy do biura dołącza Robert — misiowaty, trochę niezręczny, ale w sumie sympatyczny typ. W dodatku zaprasza Fran do kina. Dziewczyna nie wie, jak się zachować. Nie wie też, czy chce zerwać z bezpieczną samotnością.

Dzieło Lambert to film tak życiowy i przesiąknięty codzienną nudą, że aż zabawny. To mniej absurdalna wersja "The Office", oparta na przyziemnych niezręcznościach w pracy i poza nią. Równie zabawne, co kłopotliwe, są także próby dotarcia Roberta do Fran — przede wszystkim za sprawą zamknięcia kobiety. Reżyserka wywołuje sporo wstydliwego chichotu, nigdy jednak nie traci z oka swojej bohaterki. Tym samym tworzy przejmujący obraz samotnej osoby, która tak zadomowiła się w swojej rutynie, że nie potrafi odwzajemnić okazanego jej nagle zainteresowania i ciepła.

"Czasem myślę o umieraniu" zapowiadał się na filmową depresję, a okazał się całkiem zabawny. Tymczasem do "Żarty się skończyły" Ally Pankiw podchodziłem z nadzieją dobrej zabawy. W końcu główną bohaterką jest stand-uperka. Nie opiszę, jak bardzo się myliłem. Główna bohaterka, Sam (kolejna świetna rola Rachel Sennott po "Shiva Baby"), od miesięcy nie pojawiła się na scenie. Całymi dniami wegetuje w swoim mieszkaniu i jest utrzymywana przez swoich współlokatorów, kolegów po fachu i najlepszych przyjaciół. Gdy okazuje się, że nastolatka, którą kiedyś się opiekowała, uciekła z domu, Sam postanawia ją znaleźć i — przy okazji — pozbierać swoje życie do kupy.

Lambert umiejętnie łączyła tonacje swoich filmów. Niestety, sztuka ta nie do końca udała się Pankiw. Gdy po stand-upowym humorze nagle na scenę wchodzą poważne tematy, doznajemy szoku poznawczego — jakby w połowie seansu ktoś zmienił kanały w telewizorze. Nie pomaga także fakt, że reżyserka i scenarzystka robi z tragedii Sam tajemnicę. Niepotrzebnie, ponieważ łatwo domyślić się, co stało się dziewczynie. Do tego dochodzi nieco kuriozalny finał, z racji swej realizacji niezamierzenie śmieszny. Szkoda, ponieważ Sennott daje z siebie wszystko, a w "Shiva Baby" udowodniła, że potrafi znaleźć komizm w niezręczności i smutku swych postaci.

W programie American Film Festival znalazła się także "Brutalna szczerość" Nicole Holofcener. Twórczyni "Ani słowa więcej" skupia się na perypetiach małżeństwa z kilkudziesięcioletnim stażem. Don (Tobias Menzies) jest psychoterapeutą w kryzysie. Beth (Julia Louis-Dreyfus) pisarką, autorką jednego przeboju, która nie potrafi sprzedać swojej najnowszej książki. Oboje kłamią. Nie są to jednak wielkie rzeczy. Ot, małe, przyziemne kłamstewka, które stały się wręcz rutyną. Poza tym pozwalają uniknąć niepotrzebnych spięć, więc wszyscy wygrywają. Przynajmniej dopóki Beth nie przyłapuje męża na jednym z nich.

Holofcener znów daje o sobie znać jako o uważnej obserwatorce ludzkich zachowań. Skupia się na małych rzeczach — kłamstewkach, niedopowiedzeniach i półprawdach, które z czasem się kumulują. Chociaż napięcie rośnie, podobnie jak irytacja bohaterów, reżyserka na szczęście nigdy nie idzie w stronę histerii lub absurdu. Prawdę mówiąc, jest to całkiem świeża rzecz, gdy bohaterowie nagle zaczynają ze sobą rozmawiać i razem, na spokojnie dochodzą do logicznych wniosków. Tym bardziej, że reżyserka sprawiedliwie dzieli racje. Każdy jest trochę pokrzywdzony i trochę hipokrytą. To źle? Niekoniecznie. Na pewno dzięki temu życie jest prostsze.

Może twórcy polskich komedii romantycznych mogliby się zapisać do Holofcener na jakieś korepetycje? W każdym razie — jej film był jednym z najlepszych, jakie znalazły się w programie tegorocznego AFF. Jest już dostępny w Polsce w serwisach VoD. Szczerze polecam.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: American Film Festival
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama