- W tym filmie doceniam przede wszystkim niezwykłą pokorę kobiet, które w ciągle patriarchalnym świecie służą rodzinie, dzieciom, mężowi, niczego nie oczekując w zamian - powiedziała Dorota Pomykała o "Kobiecie na dachu" w rozmowie z Interią. - Po nagrodzie narobiło się zamieszanie i mam teraz fanów za oceanem. Piszą do mnie nie tylko amerykańscy żołnierze. Podobno mam jeszcze fanów w Wietnamie - dodała aktorka.
Dorota Pomykała była gościem tegorocznej edycji Międzynarodowego Festiwalu Tofifest w Toruniu. Aktorka, która wciąż zbiera nagrody w Polsce i za granicą za rolę w filmie Anny Jadowskiej "Kobieta na dachu", wzięła udział w spotkaniu po pokazie krótkometrażówki Nataszy Parzymies "Moje stare" (produkcja powstała w Warszawskiej Szkole Filmowej).
W rozmowie z Anną Kempys z Interii aktorka opowiedziała o swojej nowej roli w duńskim serialu, rozbieraniu na ekranie, przejmującej scenie w "Kobiecie na dachu", miłości dojrzałych pań w "Moich starych", amerykańskich żołnierzach, którzy wysyłają jej swoje zdjęcia i wyznała, dlaczego wzrusza ją pokora kobiet.
Po ubiegłorocznej nagrodzie na festiwalu w Gdyni za najlepszą główną rolę w filmie Anny Jadowskiej "Kobieta na dachu" powiedziała pani ze sceny takie słowa: "Takie role, wiecie koleżanki, w moim wieku nie zdarzają się zbyt często. Scenarzyści, piszcie dla nas!". Apel poskutkował? Zaczęły się pojawiać takie propozycje?
Dorota Pomykała: - Wie pani co, teraz obserwujemy taki mały krach. Widzę, jak koledzy piszą na Facebooku: "Słuchajcie, mi to spadło", "A mi też spadł jeden film" albo "A mi spadły dwa filmy". Nie wiem, może to jest związane z jakimś kryzysem w gospodarce. Nie interesuję się tym za bardzo, ale widzę, że wiele produkcji jest odwoływanych. Podejrzewam, że właśnie ze względu na finanse. Pisanie scenariuszy czasami długo trwa. Ania Jadowska do swojego filmu "Kobieta na dachu" przygotowywała się przez pięć lat. Długo to pisała, zmieniała, konsultowała - to nie jest proces typu "piekarnia". Mam nadzieję, że może coś znowu zakwitnie i za chwilę urodzi się coś nowego.
Ale może jednak jakieś nowe otwarcie w polskim kinie się pojawiło? Pani rozbiła bank z nagrodami za "Kobietę na dachu", ale przecież Maria Pakulnis dostała w tym roku nagrodę za drugi plan w filmie "Johnny", a Dorota Kolak trzy lata temu za rolę w filmie "Zabawa zabawa".
- To wszystko wymaga czasu. Nie jest tak, że człowiek dostanie nagrodę i nazajutrz ma sto telefonów. To tak nie funkcjonuje. Myślę, że ciągle jeszcze do głosu dochodzą ludzie młodzi. A przez "młodość" rozumiem około 40 lat. Może więcej tego typu tematów jest bliskich takim osobom. Wszystko powoli się zmienia. Na przykład po "Kobiecie na dachu" pojawiła się taka propozycja jak "Moje stare" [krótkometrażowy film Nataszy Parzymies o miłości kobiet dojrzałych - red.]. W międzyczasie wygrałam zdjęcia do duńskiego serialu, gdzie zagrałam matkę głównego bohatera. Ale chwilowo nie mam nowych zleceń i nic na to nie poradzę. Tak to bywa.
Proszę coś więcej powiedzieć o tym duńskim serialu. Co to za produkcja?
- Premiera serialu będzie w październiku na takiej platformie, której nazwy nawet nie pamiętam. Zdjęcia realizowane były w zeszłym roku. To piękny serial, a głównego bohatera gra bardzo znany aktor z serialu "Wikingowie". Młodzież go pamięta, ludzie go oglądali - ja nie. On gra mojego syna, a ja gram kobietę, która przeszła przez Oświęcim i jej losy tak się potoczyły, że znalazła się w Danii. Mam tam swój polski wątek, związany z traumą obozu koncentracyjnego. Moja bohaterka ma dwóch synów, to jest taka rodzinna historia i sporo akcji rozgrywa się w środowisku młodzieży. To było bardzo ciekawe do zagrania. To wspaniałe, że właśnie mnie wybrali.
A kiedy pojawiła się propozycja od Nataszy Parzymies, żeby zagrała pani z Dorota Stalińską w filmie "Moje stare", miała pani chwilę zawahania? Od razu spodobała się pani ta historia?
- Nie wahałam się, dlatego że po "Kobiecie na dachu" chciałam zagrać coś zupełnie odmiennego. Zależało mi, żeby to nie przypominało ani w głowie, ani w minach, ani w chodzeniu, ani w niczym innym bohaterki "Kobiety...". Poza tym to wyzwanie, że dojrzałe kobiety się kochają, było absolutnie cudowne.
Anna Jadowska powiedziała, że "Kobieta na dachu" to dla niej "historia o przebudzeniu późnej emancypacji". A co dla pani było najważniejsze w tej roli i kim dla pani stała się ta bohaterka?
- W tym filmie doceniam przede wszystkim niezwykłą pokorę kobiet, które w ciągle patriarchalnym świecie służą rodzinie, dzieciom, mężowi, niczego nie oczekując w zamian. Trudno by tu wprowadzać nagłą zmianę w ich życiu. I nie wiem, czy trzeba? Część kobiet tak się po prostu spełnia. Czują się dowartościowane, mogąc wypucować okna - jak się mówi na Śląsku, przygotować obiad, wrócić z pracy, odebrać dziecko z przedszkola. Są z siebie dumne, a jednocześnie to wszystko jest dla rodziny i mało myślenia w tym o sobie. Ta pokora kobiet wobec życia, wobec rodziny nieprawdopodobnie mnie wzrusza. I między innymi o tym jest ten film - jak Mira [bohaterka, którą w filmie "Kobieta na dachu" gra Dorota Pomykała - red.] stopniowo się budzi. Mówi na przykład do męża: "Możesz mi zrobić herbatę?", a to ona do tej pory robiła herbatę. Kiedyś paliła papierosy gdzieś w ukryciu, teraz pali w kuchni, a mąż się dziwi, że ona w ogóle pali. Nie ma w tym awantury, jest takie spokojne, powolne wprowadzanie zmian pod hasłem: "Hej, ja tu też jestem. Może mi pozwolisz pod koniec życia tak pożyć po mojemu?".
Po filmie "Kobieta na dachu" mówiła też pani, że dla aktora "ciało to po prostu warsztat, a nagość jest kostiumem". I dodała nieco żartobliwie: "Kiedyś zachwycano się moim ciałem, a teraz tym, jaka jestem odważna". Myśli pani, że nagość w filmie (uzasadniona nagość), jest ważna dla przekazu i nie należy jej się bać bez względu na to, w jakim się jest wieku?
- Zawsze mówiłam, że jest rozbieranie potrzebne i rozbieranie niepotrzebne. Pamiętam taki moment w życiu, że nie jestem jeszcze aktorką i zastanawiam się, czy zdawać do szkoły teatralnej. Oglądam w telewizji "Romeo i Julię", jestem młoda, jeszcze w liceum i tam jest taka scena, że Bożenka Adamek - wspaniała aktorka z Krakowa z Teatru Ludowego - gra Julię i jest goła. Pamiętam do dzisiaj to uczucie: "Trzeba się będzie rozbierać! Ojej!".
- Zawsze miałam kłopoty z rozbieraniem się na ekranie. Nawet jak w "Wielkim Szu" grałam prostytutkę, gdzie w taką postać wpisana jest nagość, to próbowałam Chęcińskiemu [reżyser filmu "Wielki Szu" - red.] wytłumaczyć, że może bym się trochę zakryła, bo jak coś jest "zakryte", to dla mnie jest bardziej ciekawe niż odkryte, bardziej podniecające. Oczywiście chodziło mi cały czas o to, żeby się w ogóle nie rozbierać. Parę razy była taka historia. Kiedy grałam w filmie "Dorastanie" [w reżyserii Mirosława Gronowskiego - red.], powiedziałam do reżysera: "Nie pływajmy z Kasią Chrzanowską nago, zostańmy w podkoszulkach. Wiesz, jest nawet taki Festiwal Mokrego Podkoszulka i to też może być fajne, że po prostu nie pokazujemy wszystkiego". Udało mi się go przekonać. Natomiast nie wyobrażałam sobie skoku z dachu w halce czy w sukience. To robiło wrażenie - ta nagość Miry [bohaterka "Kobiety na dachu" - red.]. Nie polemizowałam, czy to nie będzie jakiś gwałt na mnie. Nie powiem, że byłam zachwycona - nie mówiłam tego. Powiedziałam za to: "Aniu, rozumiem. Jest to potrzebne".
Podobno po tym, jak film "Kobieta na dachu" został pokazany w Stanach Zjednoczonych, zaczęli pisać do pani na Instagramie amerykańscy żołnierze. Czy to prawda?
- O tak, na Instagramie i to nie tylko pisać! Wciąż mi przysyłają jakieś fotografie! Nie prowadzę regularnego Instagrama, ale jak "Sukienka" [krótkometrażowy film Tadeusza Łysiaka z 2020 roku - red.] dostała się do oscarowej shortlisty, to pomyślałam: "Kurczę, wszyscy mają jakieś Instagramy. Może to jest ten moment?". Założyłam i napisałam: "Hej, od dziś tu jestem". To było właśnie przy okazji filmu Łysiaka. Wtedy zadzwonili do mnie z Warszawskiej Szkoły Filmowej i zapytali, czy mogę obejrzeć shortlistę i przesłać im swoją reakcję. Powiedziałam: "Dobra, dobra", bo wstydziłam się zapytać, co to jest shortlista, a nie wiedziałam. Zaczęłam szukać w intrenecie, do czego ja się tak naprawdę zobowiązałam i co będę oglądać. Wcześniej żyłam sobie w świecie filmu, chodziłam spokojnie do teatru, coś tam robiłam i nie zajmowałam się Ameryką. No i nagrałam jakąś rolkę na Instagrama ze spontaniczną reakcją: "Hurra, hurra".
- Mam na swoim Instagramie mało zdjęć, chyba jedno jest z wakacji. Ale przez to, że w Stanach na festiwalu Roberta De Niro, Tribeca w Nowym Jorku, dostałam nagrodę, to się narobiło zamieszanie i mam teraz fanów za oceanem. Piszą do mnie nie tylko amerykańscy żołnierze. Podobno mam jeszcze fanów w Wietnamie. Tam też film "Kobieta na dachu" był pokazywany. Od Wietnamczyków widzę czasami wpisy z tymi dziwnymi literkami, robaczkami. Nie wiem, co do mnie piszą, ale chyba film im się podobał.
Nie wszyscy może wiedzą, że przed laty założyła pani ze swoją siostrę szkołę aktorską w Katowicach. Czy pani prowadzi tam zajęcia? Proszę opowiedzieć o tej szkole.
- To studio aktorskie Art-Play. Założyłam je 30 lat temu i cały czas funkcjonuje. Napisała do mnie Mirka Sobik, która teraz pracuje w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Szkoła miała odpowiadać na potrzeby ludzi ze Śląska. W Krakowie są teatry: Stary, Słowacki, Ludowy, w Warszawie mają dużo aktorów, a Śląsk był zawsze taki biedny, więc moja siostra wymyśliła, żeby otworzyć tam studio aktorskie. Łukasz Simlat, Sonia Bohosiewicz, Agata Buzek, dwie siostry Popławskie - oni są od nas. To taka mekka talentów.
- Do szkoły każdy może się zapisać, to nie tylko miejsce dla młodych ludzi - mamy różne grupy wiekowe. Kiedyś zadzwoniła nauczycielka, która miała 50 lat i zapisała się na zajęcia. Zależało jej na tym, żeby w jej szkole lepiej funkcjonowało kółko teatralne. Żeby to nie było tylko recytatorstwo, ale żeby to mądrze, trochę inaczej poprowadzić. Dużo świadomości nabrała przez rok nauki. Tak więc zapraszam, jeśli pani ma taką ochotę. Przyjeżdżajcie do Katowic, Art-Play, Mikołowska 26!
A czy poza tym duńskim serialem są jakieś nowe polskie produkcje, nad którymi pani pracuje?
- Widzi pani, miało coś być, a nie ma, bo nagle brak pieniędzy. Ale czekam. Niedawno rozmawiałam ze Studiem Munka, kiedy się pojawi się film Bartosza Brzezińskiego - roboczy tytuł "Wśród nocnej ciszy". Gram tam kobietę ze wsi, mieszkającą samotnie na wschodzie Polski. Pewnego dnia znajduje ona w swoim domu Syryjczyka - uchodźcę, któremu udało się przedostać przez granicę. Zobaczymy, kiedy ten film się pojawi. Czas pokaże.