Beata Tadla i Jan Kliment o "Tańcu z gwiazdami": Razem znosiliśmy ból
W ósmej edycji programu "Dancing with the Stars. Taniec z gwiazdami" po Kryształową Kulę sięgnęli Beata Tadla i Jan Kliment. Oto rozmowa ze zwycięzcami.
Jan Kliment i Beata Tadla na parkiecie błyskawicznie znaleźli wspólny język. Gdyby nie to, pewnie nie byłoby Kryształowej Kuli. Jan Kliment stanął na podium już po raz drugi. Teraz z Beatą Tadlą, rok temu - z piosenkarką Natalią Szroeder.
Każde nowe doświadczenie to wyzwanie, ale też nauka. Czego nauczyła się pani w "Tańcu z gwiazdami"?
Beata Tadla: - Kiedy rozpoczynałam tę przygodę, nie miałam pojęcia, że będzie wiązała się z tak niezwykłymi przeżyciami. To nie jest program, w którym uczymy się wyłącznie kroków i układów choreograficznych. Wiąże się z totalnym przeorganizowaniem życia, wyłączeniem ze świata na blisko cztery miesiące. Jest testem w wielu sferach, który daje odpowiedź na pytania: czy rodzina to zniesie, przyjaciele zrozumieją, a współpracownicy okażą cierpliwość? Czy ja sama przetrwam wielogodzinne treningi, zmierzę się z kosmicznym zmęczeniem i stresem? Czy zniosę bycie ocenianą, przełamię własne słabości i ograniczenia?
I...?
Beata Tadla: - Odpowiedzi są zdecydowanie pozytywne! W dodatku zrozumiałam, ile prawdy jest w powiedzeniu: "Nieważne, jak upadasz. Ważne, jak się podnosisz". Doświadczyłam ludzkiej serdeczności, dobroci i bezinteresownego wsparcia, nawet od obcych. Pozostanie to w moim sercu do końca życia.
Doprowadził pan kolejną partnerkę z "Tańca..." do zwycięstwa. Będzie panu brakowało Beaty?
Jan Kliment: - Gdyby finał oznaczał koniec znajomości, pewnie by tak było. Ale my się zaprzyjaźniliśmy, i to wszyscy troje. Na treningi regularnie wpadała moja żona Lenka. Pomagała nam, kibicowała. Nie zamierzamy zwijać żagli tej przyjaźni. Niech trwa!
Jaką uczennicą była Beata?
Jan Kliment: - Idealną. Miała chwile załamania, straszliwego zmęczenia, czasem coś nie wyszło. Ona jednak nigdy się nie wściekła. Była punktualna, rano stawiała się na zajęcia, potem szła do pracy i wieczorem wracała. Wytrzymała ten dryl psychicznie i fizycznie bez zająknięcia. Taka zdyscyplinowana uczennica to marzenie każdego trenera.
Pani też tak dobrze ocenia Jana?
Beata Tadla: - Nie udałoby się to wszystko, gdyby nie relacja, jaką stworzyliśmy. Jesteśmy dojrzałymi ludźmi, nie musieliśmy więc sobie niczego udowadniać. Zdałam się na niego w stu procentach, bo to on w tym duecie jest mistrzem. Wyciskał ze mnie siódme poty, bywał surowy, ale zawsze wspierający i cudownie serdeczny. Razem znosiliśmy ból, zmęczenie, śmialiśmy i płakaliśmy. Nie wyobrażam sobie, żeby w moim życiu miało nie być Janka ani jego wspaniałej żony Lenki!
Na co przeznaczy pan wygraną?
Jan Kliment: - Chciałbym po raz kolejny wesprzeć schronisko dla zwierząt.
Kocha pan zwłaszcza psy, prawda?
Jan Kliment: - Tak. Podczas przygotowań do występów na żywo każdy z nas próbował się jakoś odstresować. Romeo i Benjamin, moje psy rasy papillon, okazały się nieocenione! W przerwach między treningami bawiliśmy się, a całe zmęczenie i nerwy mijały jak ręką odjął.
Odpocznie pan czy wraca do pracy?
Jan Kliment: - Trudno w to uwierzyć, ale mam dziś pierwszy całkowicie wolny dzień od czterech miesięcy! Wyjedziemy gdzieś z Lenką, wyciszę się, odsapnę. Nie będę myślał o niczym innym.
Przed panią także laba?
Beata Tadla: - Mam do nadrobienia mnóstwo zaległości, w tym semestr na Uniwersytecie Wrocławskim (dziennikarka jest wykładowcą, red.). Do końca czerwca mam zaledwie trzy wolne dni. Z jednego szaleństwa wpadłam w kolejne. Nie wiem, co przyniesie życie. Na razie skupiam się na obowiązkach zawodowych. I już tęsknię za salą treningową. Mam chyba tak zwany syndrom odstawienia. (śmiech)
Podobno taniec jest najlepszym naturalnym lekarstwem. Poprawia zdrowie, metabolizm, nastrój...
Beata Tadla: - Zdecydowanie. Co prawda jeszcze leczę potłuczone żebro, powoli znikają siniaki i ból mięśni, ale to wszystko jest mało ważne przy radości, jaką daje ten rodzaj aktywności. To nie jest wyciskanie ciężarów czy nudna bieżnia. Tu wyzwala się mnóstwo pięknych emocji, pracuje całe ciało, twarz się śmieje. Jest współpraca, ambicja, bo chce się wykonać kroki coraz lepiej i lepiej, a potem satysfakcja, gdy to się udaje. Same korzyści, polecam wszystkim!
Rozmawiał Maciej Misiorny