Reklama

Iwona Mazurkiewicz z "Sanatorium miłości". O jej względy zabiega aż trzech panów

Program "Sanatorium miłości" bije rekordy popularności, a jego uczestnicy stają się z dnia na dzień ludźmi rozpoznawalnymi. Iwona Mazurkiewicz, filigranowa blondynka z czarującym uśmiechem, jest jedną z najbardziej barwnych postaci tej edycji programu. O jej względy zabiega aż trzech panów.

Program "Sanatorium miłości" bije rekordy popularności, a jego uczestnicy stają się z dnia na dzień ludźmi rozpoznawalnymi. Iwona Mazurkiewicz, filigranowa blondynka z czarującym uśmiechem, jest jedną z najbardziej barwnych postaci tej edycji programu. O jej względy zabiega aż trzech panów.
Uczestniczka "Sanatorium miłości" - Iwona Mazurkiewicz /AKPA

W programie "Sanatorium miłości" była pani obiektem westchnień wielu panów. Czuła to pani?

Iwona Mazurkiewicz: - Oczywiście. Myślę jednak, że trochę wybrano nam zbyt dojrzałych panów. Okazali się za to niezwykłymi kompanami i ludźmi obdarzonymi wyjątkowymi osobowościami. Myślę, że ja też byłam dla nich fajnym kompanem do rozmów i zabawy. Moją uwagę zwrócili Wojtek i Gerard.

Po co był pani ten program?

- Nie jestem samotna, mam cudowną rodzinę, mnóstwo przyjaciół i znajomych, mam z kim spędzać czas wolny. Jednak gdy wracałam do domu, byłam sama, nikt tam na mnie nie czekał. Bycie samemu doskwiera. Od jednej z koleżanek z programu usłyszałam: "To pani nie może znaleźć miłość?". Owszem, nie mogę. Mam bardzo wielu wielbicieli, ale decydując się na bycie z kimś muszę poczuć jakąś energię, chemię, motyle w brzuchu. Dlatego właśnie zgłosiłam się do programu. To był piękny czas na każdym poziomie.

Reklama

Wiele się zmieniło w pani życiu po programie?

- W Radomsku prowadziłam sklep kosmetyczny i dlatego zna mnie wielu ludzi. Tańczę także w zespole stworzonym na Uniwersytecie Trzeciego Wieku. Wystawiamy swoje układy taneczne, z którymi jeździmy często także do innych miast, dlatego ludzie mnie kojarzą. Po programie stałam się osobą medialną. Ciągle spotykam ludzi w sklepach, na ulicy, którzy mówią: "O, jest nasza gwiazda, nasza pani Iwonka". Ludzie do mnie lgną, chcą ze mną rozmawiać, bo czują ciepło, które im przekazuję.

Podobno buduje pani dom?

- Już go wybudowałam i mieszkam w nim od roku. Traktuję to jako moje wielkie osiągnięcie. To taka oaza na starość. Urządziłam go tak, aby było miło, ciepło i aby mieszkać tylko na parterze, choć jest też fajne poddasze, gdzie będzie salka gimnastyczna. Rozpiera mnie duma, że urządziłam to wnętrze zupełnie sama.

Jak je pani urządziła?

- W stylu holenderskim, bo mieszkałam tam przez 6 lat i jestem zauroczona, jak Holendrzy urządzają swoje domy. Wszystkie meble kupowałam za grosik, w różnych miejscach, z drugiej ręki. Wiele rzeczy robiłam samodzielnie, na przykład lustra, malowałam ściany, deski. Kocham stylizować wnętrza, każdy mój dom był inny, specyficzny, ale ten jest dla mnie wyjątkowy i uwielbiam w nim przebywać.

A co, jeśli pojawi się ten mężczyzna, który będzie chciał zabrać panią do swojego domu?

- To jest do rozważenia. Jeszcze nie nacieszyłam się swoim domem, więc wolałabym tu jeszcze pomieszkać. Wszystko zleży od odległości, bo można być w związku na odległość. Nie potrafię teraz chyba odpowiedzieć na to pytanie.

Jak pani ocenia swoje dotychczasowe życie uczuciowe?

- Mam za sobą rozwód po 21 latach [małżeństwa]. Z tego związku urodzili mi się dwaj synowie, obydwaj z poważną wadą serca. Łukaszek zmarł, gdy miał 16 miesięcy, a ja przebywałam w szpitalu na podtrzymaniu ciąży z drugim synkiem. Drugi związek z mężczyzną zakończył się śmiercią mojego ukochanego męża, czemu towarzyszył ból i niesamowita tęsknota. Nie ukrywam, że marzyłoby mi się być teraz w ramionach kogoś bardzo silnego, u boku którego mogłabym się poczuć drobną, malutką kobietką jaką jestem.

Wygląda pani świetnie - wysportowana, szczupła sylwetka, dużo energii? Jak pani to robi?

- Zawsze dbałam o siebie. Jednak gdy po wielu latach mieszkania w Anglii wróciłam do Polski, dostałam kolejny cios od życia - okazało się, że mam guza trzustki. Trzustka - wiadomo - to brzmiało jak wyrok. Na szczęście szybko zostałam zdiagnozowana i zoperowana. Mój przypadek był niezwykły - taki rodzaj guza zazwyczaj umiejscawia się w głowie, nie w jamie brzusznej. Wycięli mi kawałek żołądka i trzustki, całą śledzionę. Szybko wróciłam do formy. Dbam o siebie, ćwiczę, odżywiam się świadomie. I to sprawia, że mój organizm ma się świetnie. Wydolność mojego organizmu jest zaskakująco dobra - jak osoby 30-letniej. Chciałabym jak najdłużej być sprawna, aby cieszyć się życiem i z niego korzystać.

Edyta Karczewska-Madej

***Zobacz także***

AKPA
Dowiedz się więcej na temat: Sanatorium miłości
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy