Reklama

Marta Manowska: Mówią na mnie swatka

Piąta edycja show „Rolnik szuka żony” trwa w najlepsze. Marta Manowska opowiada, w jaki sposób program wpłynął na życie jej samej oraz uczestników.

Piąta edycja show „Rolnik szuka żony” trwa w najlepsze. Marta Manowska opowiada, w jaki sposób program wpłynął na życie jej samej oraz uczestników.
Marta Manowska /Andras Szilagyi /MWMedia

Już sześć par uczestników "Rolnik szuka żony" wzięło ślub. Spodziewałaś się, że będziecie tak skuteczni w kojarzeniu małżeństw?

Marta Manowska: - Ciężko powiedzieć, bo ten program nigdy nie był zamierzony na to, by każda edycja owocowała pięcioma ślubami. Bohaterowie nie są profilowani czy odpowiednio dobierani. Chodzi o to, by bohater się zmienił, by się otworzył, by kogoś poznał. Faktycznie, sześć ślubów w cztery edycje to jest coś niewiarygodnego, to wielka radość dla nas wszystkich. Kiedy jedziemy całą ekipą na kolejny ślub, kiedy wzruszamy się w kościele, zamawiamy piosenkę z "Rolnika" dla młodej pary... Dopiero wtedy człowiek sobie zdaje sprawę z ogromu tych historii. To na pewno wykroczyło poza nasze najśmielsze wyobrażenia.

Misją tego programu jest też pokazać "mieszczuchom", jak wygląda polska wieś, prawda?


- Na pewno, bo polska wieś się bardzo zmieniła. Ludzie to widzą. To jest kwestia mechanizacji, ale też dostępu do wszystkiego - do kultury, informacji, wygód... Życie na wsi jest takie samo jak w mieście. Teraz rolnik to osoba wykształcona, ma ogromną wiedzę, często wiedzę specjalistyczną, której my nie mamy. Mam do nich ogromny szacunek, bo ta praca jest trudna.

Reklama

Jak myślisz, skąd bierze się popularność programu?

- Piękne jest to, że różne środowiska go oglądają. Wydaje mi się, że to jest kwestia prawdziwości, wrażliwości bohaterów, ich szczerości, tego, że pokazują się naprawdę takimi, jacy są. Możemy śledzić ludzkie historie, wchodzimy głęboko w losy tych ludzi. Ja sama łapię się na tym, że już się nie mogę doczekać kolejnego spotkania, a co za tym idzie, kolejnego odcinka. Myślę też, że wszyscy potrzebujemy takiego powrotu do korzeni. I trochę też nam się z tym kojarzy ten program, z normalnością.

Zadomowiłaś się na wsi?

- Tak, dobrze czuję się na wsi. To jest tak naprawdę moje drugie środowisko naturalne. Tam się żyje zgodnie z porami roku, od natury wiele zależy, w tym praca naszych bohaterów. Kiedy jestem tam zbyt długo, to zdarza mi się tęsknić za miastem, a kiedy jestem w mieście, to zaczynam tęsknić za tamtym życiem. Cieszę się, bo mam taką równowagę i trochę dwa życia. To jest dobre, pozwala utrzymywać balans.

Pochodzisz ze Śląska, mieszkasz w Warszawie, dużo podróżujesz. Masz swoje miejsce na Ziemi?

- Mam trzy: Katowice, Warszawę i Hel. To są moje miejsca, które kocham, w których spędzam bardzo dużo czasu. Natomiast uwielbiam podróżować, każdy chyba ma w sobie trochę podróżnika, chęć, żeby czasem się oderwać, żeby czasem spojrzeć na swoje życie z oddali. Czy jadę na Litwę, Łotwę i Estonię, czy na miesiąc do Azji, kiedy wracam z podróży, czuję się silna, czuję, że nikt mnie nie może zniszczyć. U mnie podróże odbywają się spontanicznie. Jeżeli praca na to pozwala i czuję, że to jest ten moment, to się pakuję i jadę. To też daje mi bezpieczeństwo, spokój, balans. Muszę się jakoś czyścić, ten program niesie ze sobą bardzo dużo emocji.

Utrzymujesz kontakt z bohaterami programu?

- Mam kontakt ze Zbyszkiem z 1. edycji. Jak mu się urodzi ktoś nowy w rodzinie zwierząt, to zawsze wysyła mi zdjęcia, dobieramy imiona. Dystans nie przeszkadza. Mam kontakt z Anią, z Grzegorzem, ostatnio wysyłał mi zdjęcia ich synka. Z Agnieszką i Robertem widzieliśmy się na weselu Małgosi i Pawła. Cały czas zapraszają, żeby przyjechać na dłużej. Robert dostał takiej energii życiowej. On był raczej skryty, małomówny, a teraz całe wesele mnie zagadywał, tańczyliśmy. Wspaniałe to jest.

Dużo się nauczyłaś od bohaterów programu?

- Na pewno jeszcze większej akceptacji dla tego, jak jesteśmy różni, jak różnie patrzymy na świat, myślimy. Zawsze byłam osobą tolerancyjną, te spotkania dają mi jeszcze więcej empatii, wrażliwości, takiego szerszego patrzenia na nasze niedostatki, problemy.

Zachowanie bohaterów nie zawsze podoba się wszystkim widzom...

- Wydaje mi się, że my nie jesteśmy od oceniania. I mówię o nas, twórcach programu, i o nas jako odbiorcach. Nie po to chyba oglądamy "Rolnika", żeby kogoś ocenić, tylko by być z nim, dopingować go. Nam też się zdarzają takie rzeczy, że ktoś się źle zachowa, że ktoś się pomyli. Nie można tego piętnować, to jest prawda o człowieku i gdybyśmy jej nie pokazali, to także byśmy nie pokazali, dlaczego relacje między bohaterami układają się w taki sposób, a nie inny. Takie jest życie. My w programie staramy się pokazać rzeczywistość taką, jaka jest.

Spełniasz się w "Rolniku"?

- Bardzo. Ten program jest ważną częścią mojego życia. Nigdy nie mogę się doczekać kolejnej edycji. Mam zawsze taki moment, że już nie mogę wytrzymać do chwili, kiedy ruszymy znowu, kiedy poznam nowych bohaterów. Jest mi trochę ciężko nazwać to pracą. To jest coś bardzo ważnego dla mnie.

Czujesz się w programie bardziej jak dziennikarka, psycholog czy swatka?

- Właśnie ciężko powiedzieć, bo ja nie jestem ani dziennikarką, ani aktorką, ani psychologiem. Dla mnie swatka to jest ta osoba, która może być obecna przy tym, jak rodzą się uczucia, jak między dwojgiem ludzi nawiązuje się relacja, jakaś nić porozumienia. Te rozmowy mają może jakiś element psychologii, ale to jest bardzo instynktowne, to wynika z bliskości drugiej osoby, z relacji, jakie się między nami nawiązują, z ciekawości drugiego człowieka, szacunku do niego.

Jak przygotowujesz się do spotkań z bohaterami?

- Wiele sytuacji jest bardzo zaskakujących, nie da się do nich przygotować. Wiem, jak chcę rozmawiać z każdą osobą, wiem, jak te osoby się zachowują. Nie siadam i nie piszę sobie na kartce pytań. Same się we mnie układają. To jest proces, który dzieje się przez cały rok.

Masz bogate doświadczenia zawodowe. Napisałaś kilka książek, prowadzisz własny program... Skąd ta różnorodność?

- Chyba z braku decyzji. Byłam na takim etapie życia, że nie do końca się potrafiłam zdecydować i poszłam na dziennikarstwo, potem był rok w Hiszpanii, który mnie bardzo zmienił, rok w Krakowie, przygotowania do szkoły teatralnej. Potem Warszawa, praca w produkcji i gra w teatrze. To wynikało z nieokreślenia się, ale też z dużej woli chwytania życia garściami. Działam też charytatywnie - takie osoby jak ja dostały w prezencie to, że mogą robić dużo dla innych. Cenię sobie te doświadczenia. Cały czas szukam nowych wyzwań, czasem same mnie znajdują. Była książka, był teatr, jest "Rolnik", może czas na inne programy, na jeszcze inne wyzwanie?

Joanna Kołakowska


Super TV
Dowiedz się więcej na temat: Marta Manowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy