Reklama

Zbigniew Stryj w "M jak miłość"

Grany przez niego Robert na dłużej zagości w życiu Marii Rogowskiej, a tym samym w serialu "M jak miłość". Zbigniew Stryj zdradza, jaki będzie jego bohater, a także, co sprawia, że w wolnej chwili najlepiej relaksuje się przy... heavy metalu.

Przez kilka ostatnich odcinków "M jak miłość", u boku Marii (Małgorzata Pieńkowska), pojawił się grany przez pana nowy bohater. Kim jest ten nieznajomy?

Zbigniew Stryj: - To Robert Bilski, postać dość tajemnicza, przynajmniej na razie. Odnalazł Marię po latach, spotkali się kiedyś w Gródku i widać musiała mu mocno utkwić w pamięci, skoro dziś jest znów blisko niej. Mężczyzna sprawia wrażenie osoby samotnej, kogoś, kto wiele przeszedł, a teraz szuka ciepła i prostoty - innymi słowy uczucia.

Produkcja zapowiada, że pański bohater dołączył do serialu na dłużej...

Reklama

- Tak, wiem o tym. Z tego powodu wnioskuję, że tych dwoje może połączyć głębsza relacja. I z pewnością nie będzie to relacja koleżeńska!

Artur (Robert Moskwa) zzielenieje z zazdrości! Choć właściwie - to on ją zostawił, więc jakim prawem?

- Prawem "psa ogrodnika" (śmiech). Ich małżeństwo stanowiło kiedyś piękny związek, zburzony głupim romansem Artura. Teraz, gdy Marysia zyskała adoratora, przyszedł czas na refleksję.

Granie w tym serialu to dla aktora gwarancja popularności?

- Nie stanowi ona dla mnie priorytetu w podejmowaniu decyzji. Popularność jest wpisana w ten zawód, dotyczy przedsięwzięć telewizyjnych, których siła rażenia jest przeogromna. Doświadczam tego od wielu lat, grając w "Na Wspólnej", co przekłada się na sympatię widzów.

Tym ona większa, im bohater pozytywniejszy. Pan ma chyba monopol na granie porządnych, odpowiedzialnych facetów?

- Czy ja wiem? Adam Roztocki, z którym, jak dotąd, najczęściej bywam kojarzony, miał swoje chwile słabości. Nie wiem, jak potoczą się sprawy mojego bohatera w "M jak miłość", choć na pierwszy rzut oka wygląda on na przyzwoitego człowieka.

Poza pracą w serialu i w filmie, sprawuje pan też funkcję dyrektora artystycznego teatru w Zabrzu.

- To moje miejsce, mój świat. Mam tu wszystko niezbędne do życia - sprawdzonych przyjaciół,ciekawą pracę. Ale najważniejsza jest rodzina, moje ukochane kobiety - mama, żona i dwie cudowne córy!

Dorosłe już?

- Starsza jest studentką germanistyki, młodsza licealistką. Obie noszą piękne, podwójne imiona - Aleksandra Antonina i Anna Anastazja - nawiązujące do tradycji rodzinnych. Obie deklarują chęć pozostania na Śląsku, jest więc szansa, że nadal wszyscy będziemy "w gromadzie", nawet jak powyfruwają z gniazda.

Aż dziw bierze, że pan - poeta, głowa rodziny, poważny dyrektor, jest wielkim admiratorem heavy metalu i hard rocka!

- Wychowałem się na tej muzyce. Mieliśmy swój zespół, w garażu - bo gdzie indziej nie dało się wytrzymać tego łomotu. Szczęśliwie nigdy nie miałem wrogów. Mama cierpliwie znosiła głośne dźwięki dobiegające z mego pokoju, żona podziela mą pasję, dziewczynki w niej wyrosły. Do dziś, jak tylko grają jakiś większy koncert, podążam nań z ochotą, jeżdżę, gdzie tylko się da i bawię się tak samo, jak 20 lat temu!

Rozmawiała Jolanta Majewska.

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy