Reklama

Zbigniew Buczkowski: Mężczyzna spełniony

Jest urodzonym szczęściarzem. Odniósł sukces w życiu zawodowym i prywatnym - jego wszystkie marzenia stały się rzeczywistością.

Ukończył Technikum Elektryczno-Mechaniczne. Przez pewien czas pracował w wyuczonym zawodzie. Ale nie to było jego przeznaczeniem. Aż ciężko uwierzyć, że Zbigniew Buczkowski (62 l.) trafił do filmu przypadkiem. Popularność przyniosła mu rola kelnera w kultowym filmie "Dziewczyny do wzięcia". A teraz na swoim koncie ma 300 ról. Spełniony aktor i - co najważniejsze - spełniony mężczyzna!

Jaki woli pan początek? Na ostro czy łagodnie?

Zbigniew Buczkowski: - Wydaje mi się, że najlepiej będzie na... słodko!

No tak! Przecież w dzieciństwie był pan podobno strasznym łasuchem...

Reklama

- Zgadza się. Wtedy wszystko przeliczałem na cukierki.

W takim razie nie muszę już chyba pytać na co wydał pan pierwsze zarobione pieniądze?

- Pamiętam, że pierwsze pieniądze otrzymałem za statystowanie w filmach. Dostałem wtedy 100 zł. I całą sumę wydałem na torbę cukierków. Rozdałem je później koleżankom i kolegom na podwórku. Mile to wspominam.

Ale wszystkie wypłaty nie poszły chyba na słodkości?

- Nic z tych rzeczy. Jak każde dziecko w tym wieku, miałem marzenia. Napatrzyłem się na swoich kolegów i dlatego chciałem kupić sobie rower. Po kilku latach statystowania wreszcie mi się to udało. Nawet nie zdaje pani sobie sprawy, jaki ja wtedy byłem szczęśliwy.

Rodzice nie mogli pomóc w spełnieniu tego marzenia?

- Ojciec zginął w pierwszej po wojnie katastrofie lotniczej. Mam jeszcze dwóch braci, więc moja mama została wtedy sama z trójką chłopaków. Zatem, jak pani widzi, w domu się nie przelewało. Musiałem znaleźć jakiś sposób na życie.

I z tego co wiem naprawdę mało brakowało a zostałby pan piosenkarzem!

- Z łatwością przychodziło mi śpiewanie. Mama mówiła, że zdolności wokalne odziedziczyłem po mojej ciotce, Lucynie Szczepańskiej. Ona była słowikiem przedwojennej Warszawy. Wielka gwiazda, której karierę przerwała wojna.

Tak więc śpiewanie ma pan chyba naprawdę we krwi...

- Coś w tym chyba jest. I właśnie dlatego na starość nagrałem płytę. Mimo że zawsze byłem przeciwny temu, żeby aktorzy "bawili się" w piosenkarzy. Wydawało mi się, że każdy ma swoją działkę i powinien się tego pilnować. Powtarzałem, że piosenkarze są od śpiewania, a aktorzy od grania. Ale moja żona przekonała mnie, abym mimo wszystko spróbował.

Żona ma zatem dar przekonywania...

- ...i wiele innych zalet. Jest cudowną, fantastyczną żoną i wspaniałą matką. Cały czas jesteśmy w sobie zakochani. I to jest najpiękniejsze.

Ale czekał pan na wybrankę serca naprawdę długo...

- Ożeniłem się dosyć późno, bo w wieku 30 lat. Teraz nie ma w tym nic dziwnego, ale w tamtych czasach było jednak zupełnie inaczej. Moje koleżanki i koledzy dawno mieli to już za sobą. Czułem się trochę osamotniony. Ale na szczęście doczekałem się tego momentu, w którym spotkałem kobietę swojego życia. Lepiej późno niż wcale.

I od razu wiedział pan, że ona to ta jedyna?

- To była miłość od pierwszego wejrzenia. Jak się żeniłem, to naprawdę z tą myślą, aby założyć rodzinę. Chciałem mieć nie tylko żonę, ale również dzieci. I wszystko się pięknie poukładało. Mam dwójkę dorosłych pociech. Doczekałem się nawet wnuka! Nie muszę sobie zatem niczego udowadniać. Wiem, że niektórzy moi koledzy żenią się nawet po kilka razy. Ale czy ja potrzebuję czegoś takiego do szczęścia?

Chyba nie.

- Nie wyobrażam sobie, abym miał zostawić żonę z dziećmi dla jakiejś innej kobiety. W żadnym wypadku.

I może powie mi pan jeszcze, że nigdy nie ogląda się pan za kobietami na ulicy?

- Przy swojej żonie nie zwracam uwagi na inne kobiety. Może jestem staroświecki? Ja jednak nie chcę, aby moja żona była niepotrzebnie zazdrosna. Przecież nikt i nic nie zagraża jej pozycji.

Niejedna kobieta chciałaby takie słowa usłyszeć od swojego mężczyzny!

- Taki już jestem. Nie zmienię tego. Tak samo jak swojej nadopiekuńczości w stosunku do dzieci. Może to dlatego, że tak bardzo brakowało mi ojca? Nie wiem. Moje dzieci to przecież dorośli ludzie, ale mimo wszystko chcę się nadal nimi opiekować. Syn skończył prawo i pracuje w kancelarii. A córka jest również wykształcona, ma męża i... wierzę, że od niej także otrzymam jakiegoś wnuka.

Ale jak na razie to wnuczek Piotruś jest pańskim oczkiem w głowie?

- Kiedy odwiedza nas syn z synową i wnuczkiem, nie umiemy z żoną opisać naszego szczęścia.

Czy jest ono porównywalne ze szczęściem, które towarzyszy państwu w trakcie dalekich podróży?

- Ciężko byłoby mi to porównać. Kochamy z żoną dalekie wyprawy. Raz w roku jeździmy w nasze wymarzone miejsca. Bo przecież warto żyć, żeby podróżować.

Zatem gdzie lecą państwo w tym roku?

- Niebawem lecimy na Hawaje! Będziemy tam całe dwa tygodnie. Już nie możemy się doczekać. W ubiegłym roku nasz urlop spędziliśmy na Bali. Bardzo miło to wspominamy. Przyszły wypoczynek mamy również zaplanowany. Wybieramy się do Brazylii, Argentyny i Chile. Zawsze staramy się jeździć w różne miejsca. Życie jest przecież takie krótkie, a świat ogromny i ciekawy. Jest jeszcze tyle pięknych miejsc do odwiedzenia.

Czy potrafiłby pan wskazać swoją ukochaną wyprawę?

- To trudne zadanie. W każdej z tych podróży znalazłem bowiem coś dla siebie. Egzotyka szalenie mnie fascynuje. Ale po dłuższej chwili zastanowienia wskazałbym moją prawie dwumiesięczną wyprawę. Za jednym zamachem odwiedziłem wtedy Zurych, Dubaj, Sydney, Tonga, Fiji, Nową Zelandię, Taiti i skończyłem na Bora Bora. To było coś wspaniałego!

Wnioskuję z naszej rozmowy, że nie pamięta pan już smaku niespełnienia?

- Nie pamiętam. Na szczęście jestem spełnionym mężczyzną. Wszystko co sobie wymarzyłem, po prostu się spełniło. I czasami... aż trudno jest mi samemu w to uwierzyć.

Alicja Dopierała

Najlepsze programy, najatrakcyjniejsze gwiazdy - arkana telewizji w jednym miejscu!

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Świat & Ludzie
Dowiedz się więcej na temat: Zbigniew Buczkowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy