Wypluci przez show-biznes
Przez chwilę mogli poczuć na sobie światła reflektorów. Dziś grają na ulicy, śpiewają w chórkach nieznanych artystów, statystują w serialach.
Był taki czas, kiedy nie opuszczali radia i telewizji. Mieli fanów, rozdawali autografy, pozowali do efektownych sesji zdjęciowych, udzielali wywiadów. Jak to się stało, że nie interesują już nikogo? Przyjrzyjmy się kilku takim przypadkom...
To najbardziej jaskrawy przykład. Alicja Janosz wygrała cieszący się ogromną popularnością program "Idol". Miała w ręku wszystkie atuty. Była młoda (miała wtedy 17 lat), przesympatyczna, a przede wszystkim dysponowała całkiem niezłym wokalem.
Szybciutko wydano jej debiutancką płytę zatytułowaną po prostu "Ala Janosz". Tym wydawnictwem wokalistka postawiła swoją karierę pod dużym znakiem zapytania.
Album sprzedawał się dobrze, znalazł ponad 30 tysięcy nabywców, ale jego zawartość rozczarowywała. Był to miałki pop ze słabymi tekstami. Janosz coraz mniej kojarzyła się z "Idolem", a coraz bardziej ze słynną piosenką o jajecznicy - "Zbudziłam się".
Od tamtej pory, a działo się to wszystko w 2002 roku, nie wydała ani jednej płyty. Po artystycznej klęsce, za jaką uznano jej solowy debiut, żadna z wytwórni nie kwapiła się, by wyciągnąć do utalentowanej dziewczyny rękę.
Kolejne lata to było błąkanie się w poszukiwaniu własnego stylu, nowych muzyków, nowej publiczności. Ostatnio Janosz zakotwiczyła w bluesowej grupie HooDoo Band. Myli się jednak ten, kto pomyślał, że ów zespół Alicją stoi. Nic z tych rzeczy. Janosz jest tam jedynie wokalistką wspomagającą.
"Idol" to nie tylko triumfatorzy, którzy zawiedli publiczność swoimi późniejszymi dokonaniami (w ślady Janosz poszli Krzysztof Zalewski i Maciej Silski). W tym programie byli także uczestnicy o ogromnym potencjale, którzy, choć nie wygrali, to w ciągu kilku występów stali się rozpoznawalni i rozbudzili nasze apetyty na obiecującą karierę.
Każde ich wykonanie było przedmiotem gorących komentarzy. Pojawiał się jednak taki moment, że otrzymywali mniej esemesów niż pozostali i wypadali z programu. Ania Dąbrowska - ósma w pierwszej edycji - odnalazła się później znakomicie, ale po takiej Gosi Kunc - piąta w drugiej edycji "Idola" - słuch zaginął.
Krucha Gosia wsławiła się przede wszystkim tym, że doprowadziła do łez Kubę Wojewódzkiego podczas próby do swojego występu. Jej wykonania były przejmujące, charakteryzowało je wielkie wyczucie i wrażliwość. Nie udało jej się jednak wypłynąć.
Ostatnio, przefarbowana z rudego na blond, śpiewała w chórkach u DoriFi, ale nawet strona internetowa tej wokalistki nie wymienia Gosi w ani jednym miejscu. Wcześniej Gosia była także w chórkach Moniki Brodki. Trudno pogodzić się z tym, że tak wielkiemu talentowi dane było osiągnąć tak niewiele.
Singel "Kroplą deszczu" z 1999 roku był bez dwóch zdań hitem. Młody Gabriel Fleszar szybko zyskał potężną grupę wiernych, zakochanych w nim fanek. Był tak popularny, że zaproponowano mu nawet rolę w filmie - wystąpił w "Sezonie na leszcza" u boku Anny Przybylskiej.
Jego kariera nagle zgasła. W 2003 roku, kiedy wydawał swój trzeci album zatytułowany "Pełnia", okazało się, że jego piosenki już prawie nikogo nie interesują.
Jeden z plotkarskich portali przyłapał niedawno Gabriela z gitarą na ulicy w Kołobrzegu, gdzie z mało entuzjastycznym wyrazem twarzy grał dla przechodniów. W futerale leżało ledwie kilka monet...
Od czasu do czasu Fleszarowi trafi się jednak jakiś koncert. Ze zdjęć z tych występów można wysnuć dwa wnioski: po pierwsze, jego publiczność to 10-15-letnie dziewczyny, po drugie, jest ich mało. Jeśli chodzi o repertuar, to wokalista ogranicza się już głównie do coverów.
"Dziś wiem/ Życie cudem jest/ Co chcę/ Mogę z niego mieć" - śpiewały dziewczyny z De Su w swoim najpopularniejszym utworze z 1996 roku. Rzeczywistość, słysząc te słowa, zachichotała i karierę trzech wokalistek brutalnie złamała.
Za projektem, którego twarzami były Daria Druzgała, Małgorzata Pruszyńska i Beata Kacprzyk, stał początkowo Robert Janson. Lider Varius Manx skomponował wszystkie utwory na pierwszą płytę De Su.
Wokalistki poznały się, kiedy występowały razem w musicalu "Metro" w reżyserii Janusza Józefowicza. Później zostały zatrudnione przez Jansona do śpiewania w chórkach Varius Manx.
Trzy atrakcyjne kobiety z niezłymi głosami (w Opolu jednak fałszowały niemiłosiernie), Janson w szczytowej formie - to musiało się udać. Okazało się jednak, że ta formuła może i daje sukces, ale nie gwarantuje przetrwania.
O upadku dziewczyn najlepiej świadczy historia Kacprzyk, która może na przykład "pochwalić się", że zagrała w serialu "Samo Życie", gdzie wcieliła się w rolę - cytujemy - "kelnerki w japońskiej restauracji, która przywiozła do domu Adka Grzelki zamówione tam jedzenie". Oprócz tego Beata zaśpiewała w projekcie Michała Zabłockiego - "Pan Kazimierz".
Daria Druzgała występowała w muzycznym teleturnieju "Gra w przeboje" oraz w musicalu "Koty", wystawianym przez Teatr Roma, natomiast Małgorzata Pruszyńska próbowała robić solową karierę, z fatalnym jednak skutkiem. Zarówno singel "Nie jestem aniołem", jak i album "Nieuziemiona" z 2003 roku, przeszły kompletnie bez echa.
Monika Sewioło powtarzała, że idzie do domu Wielkiego Brata po to, by zostać piosenkarką. "Big Brothera" oglądało sześć milionów Polaków. Monika od początku zdradzała zadatki na gwiazdę - była piękna, śmiała, głośna, poniekąd kontrowersyjna.
Zaraz po odejściu z programu miała sesję dla "Playboya". Trudno o lepszy punkt wyjścia. Ze śpiewaniem jej jednak zupełnie nie wyszło.
W 2001 roku, wraz z zespołem Nietykalni, nagrała album "Wiatr", który okazał się klapą. Dziś była celebrytka nie ukrywa, że chciałaby o tym epizodzie jak najszybciej zapomnieć.
Monika ma 32 lata (do domu Wielkiego Brata wchodziła w wieku 23 lat) i mało kto ją już rozpoznaje. Prowadzi spokojne życie, jakiś czas temu zatrudniła się w fundacji na rzecz rozwoju profilaktyki zdrowotnej w Polsce. Szanse na to, że spełni swoje marzenie, są dziś żadne.
Przykłady można mnożyć. Pamiętacie zespół Rotary? Ostatnio wrócił, ale nawet pies z kulawą nogą stwierdził, że woli posłuchać HooDoo Band.
Zauważmy, że wspólnym mianownikiem wymienionych wykonawców jest to, że byli popularni, że wrota sławy uchyliły się przed nimi, by po kilku miesiącach czy latach zatrzasnąć się z hukiem. Show-biznes ich przeżuł i wypluł.
Na powyższych przykładach widać m.in., że popularność w programie telewizyjnym, nawet muzycznym, nie ma przełożenia na rynek fonograficzny, na zainteresowanie koncertami.
Ala Janosz interesowała ludzi, kiedy jako rozbrykana nastolatka wykonywała znane piosenki w niedzielny wieczór. Monika Sewioło była lubiana, kiedy rozbierała się pod prysznicem. Ale żeby jej płytę od razu kupować? Telewizja a scena to dwie różne bajki. Sewioło i Janosz były bohaterkami tej pierwszej bajki.
Przyczyn upadku należy także upatrywać w kryterium artystycznym - Janosz rozczarowała, śpiewając o jajecznicy, Sewioło nie pokazała niczego wartościowego, a Gabriel Fleszar pisał wciąż takie same piosenki i formuła się wyczerpała.
Jeżeli coś jest mierne, to szanse na przetrwanie automatycznie maleją. Inne wyjaśnienie może być takie: wypluci przez show-biznes byli fast foodem, błyskotką. Wynosimy kogoś na szczyt z powodu kaprysu, mody, ładnego opakowania. Jak małe dziecko bawimy się chwilę i zaraz nudzimy.
Nie szukajmy jednak przyczyn wyłącznie po stronie wykonawców czy publiczności. Do Gosi Kunc nie walono drzwiami i oknami, by jej talent mógł się rozwijać. Ile w tym czasie przeciętnych wokalistek wydało płyty w dużych wytwórniach? Oj, sporo.
Nawet gdyby podsunięto Gosi pod nos kontrakt, to pojawia się pytanie: co dalej? Ilu kompozytorów - takich, którzy pozwolą się wynająć - mogłoby jej nagrać świetną płytę? Ilu jest Smolików w Polsce?
Egzystowanie z brzemieniem klęski, utraconej szansy nie jest łatwe. Romans z show-biznesem musi zostawiać trwałe ślady w psychice, szczególnie jeśli miało się okazję zaciągnąć atmosferą "warszawki", przyjęć, popularności.
Odrzucone gwiazdy, kiedy już uznają swoją klęskę, kiedy przestają się dobijać do zamkniętych drzwi, próbują normalnie pracować, kochać, podróżować. I pewnie z politowaniem patrzą na tych swoich następców, którym wydaje się, że chwycili Pana Boga za nogi.
Michał Michalak