Reklama

Wszystko jeszcze przed nim?

Nie przeszkadza mu, że kojarzony jest głównie z postacią aspiranta. Wierzy, że czekają na niego jeszcze inne role. - Tylko nic na siłę - mówi Michał Piela.

"Tele Tydzień": Przed aspirantem Noculem kolejne przygody.

MIchał Piela: - Czekają go nowe wyzwania i zagadki kryminalne. Mietek Nocul będzie też obchodził dwudziestą rocznicę ślubu, a uroczysta kolacja, na którą zaprosił żonę, nieoczekiwanie zakończy się małym skandalem.

Nie znudził się panu jeszcze ten bohater?

- Zawsze staram się bronić bohaterów, których gram, nawet jeśli źle postępują. A poważnie mówiąc, lubię role, które są niejednoznaczne, przedstawiają bohatera zarówno z tej lepszej, jak i gorszej strony. Mój Nocul taki właśnie jest.

Reklama

- Dzięki niemu zupełnie obcy ludzie podchodzą do mnie na ulicy i z uśmiechem pytają, gdzie zgubiłem księdza Mateusza i komendanta Możejkę. To sympatyczne, bardzo pozytywne reakcje.

Nie boli jednak pana, że Michał Piela kojarzony jest głównie z "Ojcem Mateuszem"?

- Przekleństwo jednej roli to znany syndrom w branży filmowej (śmiech). Zdarza się, że młody aktor dostaje nagrodę za debiut i potem głupio proponować mu coś mniejszego, drugoplanowego. Pracuję w zawodzie dość krótko i cieszę się, że dano mi szansę pokazania się w tym serialu. I to z bardziej doświadczonymi ode mnie aktorami.

Rola Nocula jest pierwszą znaczącą w pana karierze. Nie żałuje pan, że przyszła dopiero pięć lat po skończeniu szkoły aktorskiej?

- Absolutnie nie. W aktorstwie nie ma reguł. Jedni grają zaraz po studiach, by po roku, dwóch zniknąć na zawsze. Inni przez lata dojrzewają, szkolą swój warsztat i w końcu dostają szansę od losu. W Polsce jest wiele takich budujących przykładów, jak choćby mój ulubiony aktor Marcin Dorociński. Klasa sama w sobie.

- Dlatego nie zgadzam się ze stwierdzeniami, jakie pojawiają się zazwyczaj po śmierci któregoś z aktorów ze starszego pokolenia, że odeszli najwybitniejsi i najlepsi artyści, których nikt i nic nie zastąpi.W naszym kraju jest mnóstwo młodych talentów. Sęk w tym, aby je w odpowiednim czasie odnaleźć.

Chce pan powiedzieć, że wszystko jeszcze przed panem?

- Mam taką cichą nadzieję. Wychodzę jednak z założenia, że nic na siłę. Na razie skupiam się na grze w teatrze. Obecnie można mnie zobaczyć w warszawskiej Syrenie w 'Ławce rezerwowych'. To ironiczna opowieść o upadłych gwiazdach futbolu, które ciągle łudzą się, że wystąpią jeszcze w reprezentacji Polski. Jestem w tym spektaklu bramkarzem, co jest o tyle zabawne, że jako dzieciak grałem na tej strategicznej pozycji. Koledzy byli święcie przekonani, że swoją wielką posturą zablokuję całą bramkę, co, trzeba przyznać, do pewnego czasu się sprawdzało.

A na mecze piłkarskie pan chodzi?

- Nie jestem aż tak zagorzałym kibicem. Wolę obejrzeć transmisję z przyjaciółmi, takie spotkania silnie umacniają z nimi więź. Dobrze się również relaksuję oglądając horrory czy czytając kryminały. Lubię pograć na Play-Station. Ostatnio nie mam jednak zbyt wiele czasu na tego typu przyjemności. Z Michałem Pielą rozmawiał Artur Krasicki.

Najlepsze programy, najatrakcyjniejsze gwiazdy - arkana telewizji w jednym miejscu!

Nie przegap swoich ulubionych programów i seriali! Kliknij i sprawdź!

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Michał Piela | role
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy