Tworzymy zgrany duet!
Z czego się śmieją? Dlaczego tworzą kabaret? Co sądzą o koleżankach po fachu? - Niby jesteśmy osobnymi bytami, ale świetnie się rozumiemy - mówią o sobie. Oto rozmowa z czołowymi polskimi kabareciarzami, Robertem Górskim i Marcinem Wójcikiem.
Robert Górski: - Grzebałem w wielu miejscach. Skończyłem technikum mechaniki precyzyjnej. To wszystko śmierdziało rozgrzanym olejem, nie lubię tego zapachu. Postanowiłem więc, że pogrzebię w ziemi i chciałem zostać archeologiem, ale w Polsce mało rzeczy jest pod ziemią. Więc był to niezbyt przyszłościowy zawód. Potem postanowiłem, że będę geologiem i studiowałem geologię, ale ona wydała się za bardzo przyziemna, w dosłownym i metaforycznym znaczeniu. Przeniosłem się na polonistykę, żeby tam sięgać chmur. Tam się zaczął kabaret. Spomiędzy chaosu, wygłupów, wyłonił się kabaret jak płonący ptak.
Marcin Wójcik: - Bycia kabareciarzem nie da się nauczyć. Albo się ma talent do puentowania historii, śmiesznego komentowania rzeczywistości, albo nie. To zaczyna się na etapie wesołkowatości w szkole podstawowej, gdzie odbiera się pierwsze syndromy występowania przed publicznością. Cała klasa się bawi, więc daje to sporo do rozumienia. Potem wybrałem nietypowe studia. Chociaż, jakby spojrzeć na historię polskiego kabaretu, wpisałem się w schematy. Jestem absolwentem AWF-u, jak Marcin Daniec, Zenon Laskowik, Maryla Rodowicz i Krzysztof Jaślar. Jest więcej absolwentów AWF-u niż polonistyki, trudniących się kabaretem.
Robert Górski: - Większość moich znajomych, którzy ukończyli polonistykę, jest obecnie trenerami sportowymi i wybiera się na olimpiadę w Londynie.
Marcin Wójcik: - Już po założeniu Ani Mru Mru nie było jakiegoś momentu, w którym stwierdziliśmy, że przechodzimy z ligi amatorskiej do profesjonalnej. To było płynne. Byłem nauczycielem wychowania fizycznego i godziłem pracę w kabarecie. Pamiętam moment, kiedy zacząłem zarabiać za jeden występ w kabarecie tyle, ile za miesiąc w szkole. W pewnym momencie zrobiłem prosty rachunek i zająłem się tylko kabaretem.
Robert Górski: - Ja też z zimną krwią nie zaplanowałem swojej kariery. Byłem copywriterem w agencji reklamowej i zarabiałem dobre pieniądze. Moi rodzice byli wniebowzięci. W kabarecie nie zarabiałem więcej, niż w agencji, ale postanowiłem zaryzykować, bo nie lubię powtarzalności. Pomyślałem, że życie w kabarecie będzie ciekawsze niż codzienne stanie na tym samym przystanku autobusowym.
Marcin Wójcik: - Z Robertem spotkałem się po raz pierwszy przy ognisku w miejscowości Piecki, niedaleko Mrągowa. Dla mnie było to niezwykłe przeżycie, bo przyjechaliśmy jako młody kabaret na warsztaty przed Mazurską Nocą Kabaretową. Wiedzieliśmy, że przyjedzie tam Kabaret Moralnego Niepokoju, którego byliśmy fanami. I wtedy całe prywatne życie się zmieniło...
Robert Górski: - Połączyło nas ognisko, wokół którego staliśmy, alkohol, którego ja nie miałem - oni mieli. Wspólna pogarda dla ludzi, którzy mieli gitarę - grali i śpiewali rzewne pieśni! Taki człowiek, który śpiewa i gra przy ognisku, gdzie ludzie piją alkohol, przeszkadza ludziom pijącym alkohol, bo nie mogą konstruować wtedy swoich opowieści.
Marcin Wójcik: - Ludzie nas uciszali. Pomyśleliśmy, że naszych dwóch grup ludzie nie rozumieją i postanowiliśmy od tego czasu spędzać czas razem. To nieszczęście bardzo nas zbliżyło.
Robert Górski: - My się świetnie rozumiemy. Nie włazimy sobie w słowo i tak to się wszystko tak zaczęło. Jabbar kończy, ja zaczynam. Jak on mówi, to ja go nie słucham, myślę wtedy, co mam powiedzieć i on ma tak samo. Niby jesteśmy osobnymi bytami, ale zaplatamy się w wspólny warkocz.
Marcin Wójcik: - Tworzymy zgrany duet. Ja jestem Jabbar, bo przed wojną dobrze grałem w kosza i tak mi zostało. Pseudonim ten nadali mi koledzy z drużyny, na cześć pewnego amerykańskiego zawodnika.
Robert Górski: - Ja mam natomiast ksywę Góral, bo zdobyłem czternaście ośmiotysięczników przed Reinholdem Mesnerem, tylko zapomniałem zabrać ze sobą w podróż aparatu. Nie mam zdjęć, ale ksywa została.
Marcin Wójcik: - Przy każdym spotkaniu, jak teraz, żartujemy. Po pracy też, ale nie non-stop.
Robert Górski: - Szklanka, butelka wódki i męska rozmowa w oparach papierosów. Po takich wyczynach ja mam zmarnowany dzień, podczas którego nie mogę pracować. To nie dla mnie. Natomiast noc po zmarnowanym dniu jest bardzo interesująca: nie mogę zasnąć, bo mi tak wali serce, a żeby o tym nie myśleć - wymyślam żarty i skecze. To znakomity moment, aby stworzyć nowy program.
Marcin Wójcik: - Jeśli chodzi o mnie: nie tworzę po alkoholu. W ogóle rzadko cokolwiek tworzę. Natomiast rzeczywiście istnieje taki syndrom dnia następnego, na kacu, kiedy człowiek ma dobry humor i wszystko go śmieszy.
Robert Górski: - Najlepiej tworzyć w domu, kiedy się ma spokój. Ale kiedy w najbliższym otoczeniu jest pożar, nie da się skupić. Czasem celowo kłócę się z żoną, bo jak się nie odzywamy do siebie, to można w ciszy tworzyć.
Marcin Wójcik: - Kiedy tworzymy, zauważamy, jak pokazuje życie, że nie ma takich sytuacji, z których ludzie nie odważą się żartować. Prywatnie nie mamy żadnych tabu, chociaż są pewne granice, których nie przekraczamy na scenie. Nie żartuje się z rzeczy, które by mogły kogoś urazić. Kiedyś nam zarzucali, że robimy skecz o niepełnosprawnych, że naśmiewamy się z ludzi na wózkach - i oczywiście irytowali się ludzie zdrowi. Niepełnosprawni przychodzili i mówili, że skecz był świetny. Swego czasu działał kabaret złożony z osób niepełnosprawnych umysłowo, zdobywał laury na festiwalach kabaretowych, bo ci ludzie mieli ogromny dystans do siebie.
Zobacz jedno ze słynnych już "posiedzeń rządu" w programie "Kabaretowy Klub Dwójki":
Robert Górski: - Bez Kasi Pakosińskiej wyglądamy inaczej, bo nie ma jej z nami na zdjęciach. Mało kto pamięta, ale na początku z kabaretem Ani Mru Mru występowała też inna kobieta. Każdy na jakimś etapie życia musi zmienić kabaret. Tak się składa, że to ta część żeńska się zazwyczaj zmienia.
Marcin Wójcik: - Asia, o której wspomniał Robert, grała z nami przez kilka lat, na początku. Drogi nam się rozeszły, trochę prywatnie, trochę artystycznie, ale nie rozstaliśmy się w atmosferze skandalu tabloidowego, jak to się zdarzyło w innych przypadkach. Przyjaźnimy się do dzisiaj, nie mamy problemu z tym, żeby porozmawiać. Kabaret w Polsce jest męską profesją, ale to wynika z tego, że trzeba być odpornym na krytykę. Być artystą estradowym to ciężki kawałek chleba: ciągłe podróże, nieobecność w domu, stresujące życie. Dlatego kobiety nie do końca sobie radzą. W męskim towarzystwie wszelkie konflikty są ucinane na pniu, w kilku żołnierskich słowach. Wiadomo, że kobiety, jak są urażone, potrafią coś długo nosić w sobie.
Marcin Wójcik: - Jako Ani Mru Mru dziesięć lat temu byliśmy na zamkniętej imprezie w Nałęczowie. Podczas kongresu dotyczącego prywatyzacji energetyki cieplnej w Polsce. Siedziało w sali czterdziestu mężczyzn w garniturach, ósmą godzinę bez jedzenia. Na koniec zafundowano im występ kabaretu. Podejrzewam, że nikt wtedy nie myślał, co to za kabaret i co ma do powiedzenia, tylko o tym, co będzie na kolację. Atmosfera była kiepska. Pani po koncercie przyszła i powiedziała, że ostatnim razem, kiedy był występ Zbigniewa Wodeckiego, ludzie bawili się lepiej. My i Kabaret Moralnego Niepokoju mamy na tyle wyrobioną swoją publiczność, że ludzie, kupując bilety, wiedzą, na co się decydują. Kiedyś jeden z kolegów powiedział: Za chwilę zagramy program kabaretowy. Jeżeli się państwo nie będą śmiać, to będzie znaczyło tylko i wyłącznie, że nie znacie się państwo na kabarecie.
Robert Górski: - Ja pamiętam, że mieliśmy taką sytuację bliską "wybuczenia". Wiele lat temu wygraliśmy Festiwal PAKA w Krakowie. Zdobyliśmy Grand Prix takim bardzo lirycznym, eleganckim, kulturalnym programem. Potem zostaliśmy zaproszeni na serię występów, podczas tej fali sukcesów. Pojechaliśmy między innymi do Radomia, gdzie zostaliśmy przedstawieni jako laureaci. Wtedy zobaczyłem, że życie wcale nie jest aż tak nasycone kolorami, jak to się wydawało wcześniej, że jednak ma inne odcienie. Nagle ktoś krzyknął: "śmieszniej ku**a!". Musieliśmy w kilka sekund zweryfikować swój pogląd na temat kabaretu i znaleźć myśl przewodnią, w jaki sposób mamy funkcjonować. Odpowiedziałem więc: "wyjdź, skoro jesteś taki zdolny, ch**u".
Zobacz najsłynniejsze "posiedzenie rządu":
Marcin Wójcik: - Jesteśmy kabareciarzami, a nie satyrykami. Różnica pomiędzy jednymi i drugimi jest taka, że kabareciarze, występując na scenie, zajmują się głównie humorem obyczajowym, a satyrycy głównie komentują rzeczywistość polityczną w kraju. Są takie osoby jak Jan Pietrzak, które uważają się za satyryków, a nas, kabareciarzy, niejednokrotnie w wywiadach nazywają "bandą przebierańców". Wbrew pozorom nie jesteśmy podzieleni, bo my wszyscy się lubimy, występujemy z Jerzym Kryszakiem, Krzysztofem Daukszewiczem i innymi, którzy zajmują się satyrą.
Marta Grzywacz rozmawiała z Robertem Górskim i Marcinem Wójcikiem 22 kwietnia 2012 roku, w programie RMF Extra.
Najlepsze programy, najatrakcyjniejsze gwiazdy - arkana telewizji w jednym miejscu!
Nie przegap swoich ulubionych programów i seriali! Kliknij i sprawdź!