Reklama

Tomasz Karolak walczy o przetrwanie

W "rodzince.pl" jako Ludwik Boski borykał się z wychowaniem trzech synów. W nowym serialu "BarON24" gra właściciela podupadającej stacji benzynowej na prowincji, który musi sobie radzić i z komornikiem, i z gangsterami.

Czym różni się Mirek Baron od Ludwika Boskiego?

Tomasz Karolak: - Serial "rodzinka.pl" opowiada o klasie średniej z wielkiego miasta. Moja postać to architekt, który pracuje w domu, ma dużo czasu dla rodziny. Natomiast "BarOn24" przenosi nas na prowincję, gdzieś w rejony Radomia. Mirek prowadzi stację benzynową, tu spędza praktycznie cały dzień. Od pierwszego odcinka bohater naznaczony jest problemem: jego firmie grozi bankructwo, bowiem z autostrady nie ma zjazdu do stacji, a przez to nie ma klientów.

I już w pierwszym odcinku pojawi się komornik...

Reklama

- Tak. Będzie chciał zająć stację, oplombować dystrybutory z benzyną. Baron cały czas musi walczyć o przetrwanie. Znamy setki takich sytuacji z prasy. Wiele osób miało w ostatnich latach do czynienia z komornikami. Zainwestowali w biznes, a na skutek różnych okoliczności bankrutują. Chcemy być blisko ludzi i ich problemów, choć serial jest komediowy.

Jakich żartów możemy się spodziewać?

- To jest sitcom, ale staramy się, by humor był subtelniejszy, oparty na elementach absurdu, a nie jedynie na śmiesznych gagach. Sporo tu zabawnych dialogów i dowcipnych puent. Wierzę w nasze polskie poczucie humoru. Przecież wychowaliśmy się na filmach Stanisława Barei, uwielbiamy "Misia", serial "Alternatywy 4" czy też pełną absurdalnego humoru "Hydrozagadkę" Andrzeja Kondratiuka.

Naśmiewacie się z prowincji?

- Pokazujemy fajną, sympatyczną i zabawną Polskę powiatową. Radomskie klimaty są mi prywatnie bliskie, tam się urodziłem, Iza Kuna zaś, grająca moją serialową żonę, jest z Tomaszowa Mazowieckiego. Pochodzimy z prowincji i nie mamy z tego powodu kompleksów.

A propos żony, będą kłótnie?

- Drobne. Sylwia cały czas wspiera męża, wbrew swojej mamusi, którą gra Iwona Bielska. Teściowa nienawidzi Mirka i najchętniej zniszczyłaby to małżeństwo.

Wiem, że prywatnie z Iwoną Bielską bardzo się lubicie...

- Znamy się dość długo. Jeszcze kiedy byłem studentem szkoły aktorskiej w Krakowie, spotkałem się z nią na scenie Teatru Starego. Dziś mam to szczęście, że zarówno Iwona, jak i jej mąż Mikołaj Grabowski, którego uważam za jednego z najwybitniejszych polskich reżyserów, są siłą mojego teatru IMKA. Razem przygotowaliśmy "Dzienniki" Witolda Gombrowicza, teraz szykujemy "Operetkę".

Prowadzenie teatru jest trudniejsze niż stacji benzynowej?

- Pewnie problemy są podobne. Na początkującym biznesmenie zawsze żerują kontrahenci. Otwierając w 2010 roku teatr, nie miałem ekonomicznego przygotowania, a jedynie wielki entuzjazm, który na szczęście pozostał mi do dziś. Mam pomysły. Znajomi twierdzą, że potrafiłbym wszystko zareklamować, sprzedać, ale nie jestem dobrym księgowym. Musiałem postawić na zawodowego menedżera, który zajmuje się stroną finansową teatru.

Intensywnie pan pracuje, działa na wielu frontach. Znajduje pan czas dla najbliższych?

- Codziennie staram się zajmować dziećmi, mamy fajny, dobry kontakt. Chciałbym z nimi spędzać więcej chwil, ale nie ukrywam, że podział jest taki: ja jestem tym, który idzie na polowanie i przynosi do domu mamuta, czyli zarabiam, natomiast Viola poświęciła się dzieciom.

Czy synek już mówi "tata"?

- Ma roczek i coś tam przebąkuje. Dla niego guru jest teraz starsza siostra, czyli Lenka. Jest w nią zapatrzony.

Zarazi pan chłopca swoją pasją do samochodów?

- Mam nadzieję. Smyk ma fajnie. Już czeka na niego stary mercedes. Gdy skończy 17 lat i zrobi prawo jazdy, dostanie auto w prezencie.

W tym roku również wystartuje pan w triathlonie?

- Tak, muszę przecież schudnąć, a z moich diet nigdy nic nie wychodzi. Będę na szarym końcu, ale mam nadzieję, że dobiegnę. Mój plan to wyrobić się poniżej 7 godzin.

Rozmawiała Ewa Modrzejewska.

Kurier TV
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy