Sąd przesłuchał producenta serialu "Nasze matki, nasi ojcowie"
W procesie cywilnym o naruszenie dóbr osobistych żołnierzy AK przeciwko twórcom niemieckiego serialu "Nasze matki, nasi ojcowie" - telewizji ZDF i wytwórni UFA Fiction - krakowski Sąd Okręgowy przesłuchał we wtorek w trybie wideokonferencji jednego z producentów serialu.
Proces wytoczył 92-letni żołnierz Armii Krajowej Zbigniew Radłowski oraz Światowy Związek Żołnierzy AK. Wystąpili oni przeciwko producentom trzyczęściowego serialu "Nasze matki, nasi ojcowie", tj. UFA Fiction oraz ZDF (II program niemieckiej telewizji) za naruszenie dóbr osobistych rozumianych jako prawo do tożsamości narodowej, dumy narodowej i narodowej godności oraz wolności od mowy nienawiści.
Według powodów, w serialu znalazły się sceny, które mają dowodzić, że AK rzekomo była współwinna zbrodni na osobach narodowości żydowskiej, Niemcy zaś są przedstawieni jako ofiary II wojny światowej.
W złożonym pozwie powodowie domagają się przeprosin we wszystkich telewizjach, w których film był emitowany, lub poprzedzenia pierwszej emisji w pozostałych telewizjach, do których go sprzedano, informacją historyczną ze stwierdzeniem, że jedynymi winnymi Holokaustu byli Niemcy. Podobny komunikat miałby też się znaleźć na stronie internetowej twórców. Powodowie chcą także usunięcia z filmu znaku graficznego AK na biało-czerwonych opaskach noszonych przez aktorów (według powodów w AK nie było takiego zwyczaju) i zapłaty 25 tys. zł.
Pełnomocnicy pozwanych producentów wnosili o odrzucenie pozwu bez jego merytorycznego rozpoznania, co uzasadniali tym, że sąd polski nie jest właściwy do rozpoznawania sporu. Na wypadek, gdyby sąd nie odrzucił pozwu, wnieśli o jego oddalenie wskazując, że producenci korzystali z wolności do twórczości artystycznej, produkując ten film.
Na pierwszej rozprawie w lipcu 2016 r. sąd oddalił argument o braku jurysdykcji krajowej uznając, że polski sąd ma prawo i obowiązek procedować w tej sprawie, bo film był wyświetlany w Polsce, ma też prawo ocenić tego skutki. Do sprawy przystąpiła także Prokuratura Okręgowa w Krakowie "z uwagi na ważny interes społeczny".
Przesłuchany we wtorek Benjamin B., producent filmowy i członek zarządu UFA Fiction, był jednym z trzech producentów serialu. Na wniosek strony niemieckiej sąd wprowadził zakaz rejestracji obrazu i dźwięku - ponieważ nie przewiduje tego prawo niemieckie.
W odpowiedzi na pytania sądu, Benjamin B. stwierdził, że film skierowany był do publiczności niemieckiej i "duża część filmu opowiada o historii Niemców". "Winę za II wojnę światową ponoszą Niemcy. Główni bohaterowie tego filmu czują się winni śmierci innych ludzi. Ta wyłączna wina jest centralnym tematem tego filmu" - powiedział współproducent serialu.
Podkreślił również, że "niemieckie zbrodnie zostały tu pokazane wyraźnie jak nigdy wcześniej, żaden z bohaterów nie jest moralnie jednoznaczny".
Dodał, że zamierzeniem producentów było "uświadomienie wszystkim, że w tej wojnie walczyli normalni ludzie: nasze matki, nasi ojcowie; nasi dziadkowie oraz wywołanie dyskusji na temat ich roli". "Zrobiliśmy to dzięki zastosowaniu wolności artystycznej i form fabularnych" - poinformował producent. Podkreślił, że wolność artystyczna ma duże znaczenie w Niemczech i innych państwach demokratycznych i spełnia ważną rolę społeczną.
Benjamin B. przyznał też, że film przyniósł duże uznanie twórcom, ale spotkał się też z falą krytyki na temat przedstawienia polskiego antysemityzmu. "Nigdy nie było naszym zamiarem naruszenie pamięci osób, mamy respekt i szacunek do ruchu oporu, którym kierowała AK" - zaznaczył producent. Dodał, że produkcja filmu była bardzo przemyślana i została poprzedzona dokładnymi badaniami historycznymi. Konsultowano ją również z wieloma historykami, ale - nie polskimi.
Pytany, dlaczego prezentowani jako antysemici partyzanci noszą opaski z napisem AK, Benjamin B. stwierdził, że twórcom "nie chodziło o to, żeby portretować konkretną osobę czy konkretną armię". "To dlaczego na ramionach partyzantów znalazły się opaski z napisem AK?" - padło ponowne pytanie. "To jest decyzja, która została podjęta w trakcie realizacji filmu między kostiumologiem a reżyserem" - odpowiedział Benjamin B. Pytany, czy było to możliwe bez zgody producenta, odpowiedział: "Produkcja filmu była efektem współpracy i dyskusji wielu osób".
Na pytanie, czy producenci zdawali sobie sprawę, jaki to może wywołać efekt u żyjących żołnierzy AK, Benjamin B. stwierdził, że "każdy film wywołuje jakieś reakcje, także oburzenie, nie byliśmy w stanie przewidzieć tego oburzenia". Stwierdził także, że w jego mniemaniu partyzanci nie są pokazani w sposób jednoznaczny jako antysemici. "Chciałbym zaprzeczyć twierdzeniom, że chcieliśmy pokazać AK jako jednostki antysemickie" - mówił współproducent serialu.
Pytany ponownie o znaczenie sceny, kiedy partyzanci otwierają wagon i po zobaczeniu Żydów, zamykają go ponownie, producent stwierdził m.in., że każda scena jest oparta na zasadach wolności artystycznej i odnosi się do fikcyjnych bohaterów. Przywołał także badania, "które stwierdzają, że były wypowiedzi antysemickie w kontekście AK". "Ważne jest dla mnie, żeby podkreślić, że antysemityzm nie jest istotną cechą AK. W moich oczach ten film pokazuje bardzo zróżnicowany obraz oporu" - stwierdził producent. Stwierdził również, że nie widzi możliwości ugody i nic by w filmie nie zmienił.
- To przesłuchanie było bardzo istotne dla przebiegu procesu, ponieważ w mojej ocenie głos producenta filmu jest najistotniejszym głosem w kwestii obrony wolności artystycznej - powiedziała po rozprawie pełnomocniczka strony pozwanej mec. Karolina Góralska. - Co ciekawe, pytania zmierzały przede wszystkim do interpretacji scen i zamysłu producenckiego, a nie tylko były zadawane w kontekście odbioru, jaki mógł wywołać w poszczególnych krajach, oczywiście też w Polsce - dodała.
Z kolei reprezentująca powodów mec. Monika Brzozowska-Pasieka poinformowała, że "zaplanowani do przesłuchania we wtorek świadkowie nie mogli się stawić, dlatego sąd przesłuchał w charakterze strony jednego z producentów, który generalnie wypowiadał się na temat zamiarów twórców w zakresie pokazania przeżyć bohaterów". - Było mi bardzo trudno zadawać pytania, ponieważ miałam wrażenie, że uzyskiwane odpowiedzi nie są odpowiedziami na zadawane pytania. W związku z czym niczego nie dowiedzieliśmy się w zakresie tego, kto tak naprawdę decydował o tym, żeby tak a nie inaczej zostali przedstawieni żołnierze AK, w szczególności w zakresie ubioru czy oznaczenia - powiedziała adwokat. Przyznała jednak, że - jej zdaniem - strona powiedziała to, co faktycznie chciała i nie powiedziałaby nic więcej.
Na kolejnej rozprawie w piątek sąd przesłucha m.in. przedstawiciela Światowego Związku Żołnierzy AK. W dalszych terminach planowane jest także przesłuchanie w drodze wideokonferencji z Poczdamu reżysera i kostiumolog filmu. Proces monitoruje i wspiera Reduta Dobrego Imienia.