Robert Kozyra: Lecę tam, gdzie chcę
W jego życiu nie ma czasu na nudę, bo nie lubi stać w miejscu. Pewnie dlatego nigdy nie popadł w rutynę. Jest szczęśliwy i cieszy się życiem.
Robert Kozyra (44 l.) - surowy juror w programie "Mam talent" i krwawy gubernator z "Czasu honoru". Ale także kreator gwiazd i były szef Radia Zet. Perfekcjonista, który do wszystkiego doszedł sam ciężką pracą i determinacją.
Jego nazwisko zawsze budziło wielkie emocje. Ale odkąd zasiadł wygodnie w fotelu jurora,
jego wizerunek wyraźnie się ocieplił. Ludzie dostrzegli jego dystans do siebie i niezawodne poczucie humoru. Wzbudził sympatię i zjednał sobie publiczność.
Przed nami kolejna edycja programu "Mam talent". Czy podczas przerwy w emisji tęsknił pan za jurorskim stołkiem?
Robert Kozyra: - Powiem szczerze, że przyzwyczaiłem się już do bycia jurorem.
Ale ocenianie ludzi nie należy chyba do najłatwiejszych zadań...
- Faktycznie, ale po pewnym czasie człowiek dochodzi do takiego momentu, w którym automatycznie chciałby osądzać wszystkich. I zdarzało się, że oceniałem baristę w kawiarni albo... ekspedientkę w sklepie.
W takim razie aż strach pomyśleć, jak pan oceni nasz wywiad. Widzę, że mam wysoko zawieszoną poprzeczkę!
- Może być pani spokojna.
Nie jestem tego taka pewna. W końcu nie bez powodu krążą legendy o krwiożerczym Robercie Kozyrze. A, jak wiadomo, w każdej plotce zawsze jest ziarenko prawdy...
- Pracujemy w tej samej branży, więc wydaje mi się, że doskonale pani zna te wszystkie mechanizmy, którymi rządzą się media. Niestety uwielbiają one szufladkować i przyczepiać etykietki. I właśnie dlatego przyjęło się, że jestem okropnym facetem, który lata z siekierą po mieście.
Siekiery nigdzie nie widzę, ale za to dostrzegam sympatycznego, zabawnego mężczyznę z dużym dystansem do siebie...
- Dziękuję za miłe słowa. A ta cała sprawa wyglądała następująco. Do pewnego momentu media po prostu mnie nie znały. I wydaje mi się, że tylko na takiej podstawie stworzyły ten dziwny wizerunek krwiożerczego Roberta. I tak oto zostałem wilkołakiem...
...który trafił do programu rozrywkowego. I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jego wizerunek się ocieplił!
- Widzę, że nie tylko ja odniosłem podobne wrażenie. W takim programie nie da się przecież niczego ukryć. Ludzie zdążyli już zauważyć, jaki jestem naprawdę. Ale z uśmiechem na ustach wspominam te wszystkie niestworzone historie.
W wieku 26 lat został pan szefem Radia Zet. Nie miał pan wrażenia, że życie ucieka panu przez palce?
- Wtedy traktowałem to jako niesamowitą przygodę i wyjątkową okazję, z której po prostu musiałem skorzystać.
A teraz?
- Z perspektywy czasu ta sama sprawa wygląda już zupełnie inaczej. Dopiero teraz, gdy skończyłem 40 lat i przestałem pracować w Zetce, zacząłem się nad tym wszystkim poważnie zastanawiać. Pojawiło się mnóstwo pytań. Czy straciłem swoją młodość? Co stało się z moim życiem? Gdzie ja to wszystko przebimbałem?
Panie Robercie, ale gdyby nie ta ciężka praca, nie odniósłby pan takiego sukcesu!
- Oczywiście ma pani rację. Dzięki temu mogę teraz żyć na satysfakcjonującym poziomie. Ale proszę pamiętać, że każdy kij ma dwa końce. Umknęło mi coś bardzo cennego. Niestety nie staję się coraz młodszy. Wychodzę jednak z założenia, że właśnie tak musiało potoczyć się moje życie. Nic nie dzieje się bez przyczyny.
Ale przecież teraz zwolnił pan to szalone tempo życia...
- I nareszcie czuję się w pełni wolnym człowiekiem.
Który nadal pozostał perfekcjonistą?
- To chyba nigdy się nie zmieni. Szkoda, bo ten perfekcjonizm strasznie utrudnia mi życie. Jest męczący zarówno dla mnie, jak i otoczenia, w którym przebywam.
To może najwyższy czas trochę odpuścić?
- Proszę uwierzyć, że i tak już to zrobiłem. Od kiedy przestałem pracować w radiu, mam mnóstwo czasu dla siebie. I naprawdę zacząłem cieszyć się życiem. Nie wiem, co będzie dalej, jak potoczą się moje losy. Dlatego jak najlepiej wykorzystuję każdą chwilę. Mam jeszcze tyle rzeczy do zrobienia...
Jakieś konkretne plany?
- Postanowiłem jak najwięcej podróżować po świecie. Lecę tam, gdzie chcę. Nareszcie mogę sobie na to pozwolić. I to jest naprawdę niesamowite.
Widzę, że teraz naprawdę czerpie pan z życia garściami!
- Trzeba być otwartym na świat. Nie wolno się na niego zamykać. Jeżeli cały czas będzie się siedziało w czterech ścianach, to nic dobrego nas nie spotka. A przecież nie o to w tym wszystkim chodzi. Trzeba być odważnym, wychodzić do ludzi i po prostu cieszyć się każdym dniem. Powinno się doceniać życie, które cały czas się zmienia i nieustannie nas zaskakuje.
Nie mogłabym nie zapytać o pana relacje z mamą. Macie ze sobą wspaniały kontakt. To piękne i trzeba przyznać, że w dzisiejszych czasach rzadko spotykane. Musi być z pana szalenie dumna!
- Każda matka jest dumna ze swojego syna. Nasza relacja nie wydaje mi się nadzwyczajna. Moja mama została sama, więc się nią opiekuję. Dbam o nią materialnie i psychicznie. Nie mogłoby być chyba inaczej. Muszę stale pracować nad tym, aby jak najdłużej była intelektualnie sprawna. Cieszę się, że w dalszym ciągu jest przy moim boku. Mam wielu przyjaciół, którzy nie mają tyle szczęścia. Dopiero na ich przykładzie dostrzegłem, że docenili oni obecność swojej matki zbyt późno. I właśnie wtedy zrozumiałem, że nie mogę popełnić tego samego błędu...
AD