Robert Janowski: Nic na siłę
Teleturniej "Jaka to melodia?" bije rekordy popularności. Robert Janowski, który prowadzi go od samego początku, a więc od 1997 roku, mówi, że najważniejsza dla niego jest... naturalność. - Nikogo nie udaję, i to się podoba - mówi.
Panie Robercie, pamięta pan jeszcze pierwszy dzień na planie teleturnieju "Jaka to melodia?"?
Robert Janowski: - Owszem, ale już tylko jak przez mgłę, bardzo niewyraźnie. To przecież było 16 lat temu, we wrześniu 1997 roku. Duża hala, tłumy ludzi, kartki z regulaminem, który wkuwałem na pamięć... - oto, co przychodzi mi do głowy, gdy staram się cofnąć w czasie. Najmniej pamiętam kamery i... samą grę (śmiech).
Skąd właściwie wziął się pomysł stworzenia takiego teleturnieju?
- "Jaka to melodia?" to program, który Amerykanie oglądają od 25 lat. Józef Węgrzyn zaryzykował i kupił licencję. Miał - jak to się mówi - nosa, co zresztą wielokrotnie udowodnił, realizując inne programy w Telewizji Polskiej. Wystarczy wymienić słynny "Teleexpress" czy "Europa da się lubić".
Zdarzyło się komuś zadać panu pytanie o to, co teraz leci, a pan nie był w stanie odgadnąć tytułu?
- O tak, i to wielokrotnie (śmiech). Słucham muzyki jak wszyscy, nie potrafię podać tytułu po jednej nutce. W końcu to dla mnie przyjemność, nie zaś dyscyplina sportowa. Ale zawodnicy przychodzą do mnie właśnie w tym celu. Dla nich liczy się tempo: kto szybciej odgadnie, ten wygrywa. Na tym polega konwencja teleturnieju.
Pamięta pan największy wstrząs, zaskoczenie związane z prowadzeniem programu?
- Czymś takim było swoiste mistrzostwo świata Tomka Bednarka, który w zaledwie trzy sekundy odgadł aż siedem piosenek! Niewyobrażalne, prawda? W finale nie ma podpowiedzi, sugestii, możemy zagrać dowolną piosenkę. Nie wiem, jak to zrobił! Obawiam się, że był to "najzwyklejszy" w świecie cud (śmiech).
Woli pan śpiewać czy słuchać?
- Zdecydowanie śpiewać. Małe formy. Małe sale. Bezpośredni kontakt ze słuchaczem - to jest to, co mi najbardziej odpowiada.
Nasi dziadkowie powtarzali, że muzyka łagodzi obyczaje. Nadal tak jest?
- Mam nadzieję. "Jaka to melodia?" jest tego dowodem. W czasie słuchania muzyki człowiek może się uspokoić, wyciszyć, przenieść w świat marzeń albo wyszaleć, zabawić, ruszyć do tańca. Zapomnieć o codzienności, która bywa szalenie trudna. Muzyka wpływa na uszlachetnianie obyczajów.
A jak pan szuka w tym nerwowym świecie spokoju?
- Nie bywam. Nie prowokuję. Nie komentuję. Mam swój dom, swoje życie, rodzinę. To jest nasz świat, który daje nam spokój i normalność.
Po tylu latach na antenie, skąd bierze pan pomysły, patent na świeżość kochanej przez telewidzów "Jakiej to melodii?"?
- Ja po prostu lubię ten program. No i nie robię nic na siłę. Poza tym jest kilka zasad, którymi się kieruję. Po pierwsze, nie wolno nikogo udawać, po drugie, trzeba się bez przerwy uczyć zawodu, po trzecie - należy mieć szacunek dla widza. Ludzie czują, kiedy ktoś udaje. A ja od 16 lat mówię swoimi słowami.
Skończył pan weterynarię. Ma pan zwierzaki?
- Mam. Psa ze schroniska, 10-letniego Rico, i rybki w akwarium. Niedługo dokonamy kolejnej adopcji. To znowu będzie pies ze schroniska. A właściwie suczka (uśmiech).
Co dalej w życiu zawodowym Roberta Janowskiego?
- Prawie gotowa płyta z przebojami typu "Piosenka przypomni ci", "Umówiłem się z nią na 9.", "Małe mieszkanko na Mariensztacie". Mój autorski materiał też powoli się wypełnia. W czerwcu kończę studia NLP, no i cały czas pracuję w ukochanym Radiu Złote Przeboje.
Rozmawiał: Maciej Misiorny