Reklama

Nie chce udawać Ronna Mossa

Jego ojciec urodził się w Olecku, on we Frankfurcie, pracę znalazł jednak dopiero za oceanem. Po licznych epizodach trafił na rolę życia - gra Ridge'a w "Modzie na sukces".

Co lubisz w graniu Ridge'a?

Thorsten Kaye: - Tu nie mam żadnej wątpliwości. Najbardziej lubię ekipę aktorską. Często zjawiam się na planie przed moimi scenami albo po nich zostaję, żeby obserwować, co John (McCook, gra Eryka - przyp. red.) czy Don (Diamont, gra Billa - przyp. red.) robią ze swoimi rolami. To podglądanie pomaga mi stopniowo wchodzić w rolę Ridge'a i dopasować ją do siebie. Bo chociaż od ośmiu miesięcy gram tego faceta, jeszcze do końca go nie rozgryzłem.

Kiedy podjąłeś decyzję, że będziesz aktorem?

- Tak naprawdę wciąż nie jestem pewny, czy chcę zarabiać na życie jako aktor, ale tylko za granie mi płacą (śmiech). Zawsze lubiłem opowiadać historie, co zaprowadziło mnie na deski teatru. Zaczynałem od udziału w szkolnych przedstawieniach i chociaż podobało mi się na scenie, jeszcze bardziej podobało mi się na boisku. Miałem zostać najszybszym biegaczem świata, ale wypadek motocyklowy zmusił mnie do zmiany planów, więc wróciłem do grania i płacę za błędy młodości. Gdyby nie one, byłbym dzisiaj emerytowanym mistrzem z milionami na bankowym koncie (śmiech).

Reklama

Jeszcze czegoś żałujesz?

- Wielu mniejszych lub większych pomyłek. Gdybym wtedy miał swoją dzisiejszą wiedzę, nigdy bym ich nie popełnił.

Czy "dzisiejsza wiedza" pomaga ci w życiu rodzinnym?

- Staram się z niej korzystać, szczególnie wtedy, gdy jestem sam z córkami. Gdy po raz pierwszy trzymałem na rękach McKennę (starsza, dziś 11-letnia córka Thorstena - przyp. red.), złożyłem sobie i jej obietnicę, że zrobię wszystko, by być mądrym i zaangażowanym ojcem. To samo obiecałem Marlowe (młodsza, 7-letnia córka - przyp. red.). Ojcostwo i małżeństwo to najważniejsze sfery mojego życia. Nie chciałbym żałować, że je zaniedbałem.

Wspomniałeś o żonie. Gdybym poprosiła Susan (Haskell, aktorka - przyp. red.), żeby opisała swojego męża...

- Bez wahania powiedziałaby: niesamowicie przystojny facet, wspaniały kochanek. Nie jestem tylko pewien kolejności, istnieje duże prawdopodobieństwo, że najpierw pochwaliłaby moje umiejętności w sypialni, a dopiero potem walory zewnętrzne. Przynajmniej taką mam nadzieję (śmiech).

Fanki pewnie jej zazdroszczą...

- Tych fanek wcale nie jest tak dużo. Mama, kilka ciotek, kuzynek i ich przyjaciółek. Naprawdę niewielkie grono, chociaż bardzo wierne (śmiech).

Na pewno się powiększy o fanki z naszego kraju. Byłeś kiedykolwiek w Polsce?

- Wiele razy. Mój ojciec urodził się w Olecku, tam spędził dzieciństwo i wciąż ma przyjaciół, których odwiedza. Brat i ja urodziliśmy się we Frankfurcie nad Menem. Gdy tata jechał z wizytą do "przyjaciół z Mazur", często mu towarzyszyliśmy. Gdy dowiedziałem się, że jesteś z Polski, pomyślałem, że przywitam cię po polsku. Niestety, wszystkie słowa wyleciały mi z pamięci.

Rozmawiała Agnieszka Święcicka.

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

TV14
Dowiedz się więcej na temat: życia | mossa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy